To był kolejny świetny rok polskiego kina. Szumowska, Chajdas, Pawlikowski, Smarzowski, Smoczyńska czy Nenow to nazwiska twórców, którzy budzili zachwyt w najodleglejszych zakątkach świata. Dają nam powody do dumy i poczucie, że nasza kinematografia znów należy do światowej czołówki.
2018 rok zapisuje się w najnowszej historii polskiej kultury bardzo dobrze. Olga Tokarczuk sięgnęła po międzynarodową odsłonę Nagrody Bookera i znalazła się w finałowej piątce amerykańskiego odpowiednika tego wyróżnienia. Pochodząca ze Śląska Martyna Majok doceniona została nagrodą Pulitzera za dramat "Cost of Living".
Jednak najbardziej spektakularne sukcesy w minionym roku odnosiła polska kinematografia. Polskie koprodukcje doceniane były na najbardziej prestiżowych festiwalach filmowych na świecie.
Na początku roku trzymaliśmy kciuki za twórców "Twojego Vincenta", który był nominowany do Złotego Globu i Oscara w kategorii najlepszego pełnometrażowego filmu animowanego. Chociaż ostatecznie - i zgodnie z przewidywaniami - dzieło Doroty Kobieli i Hugh Welchmana przegrało z disneyowskim "Coco", to i tak odniosło ogromny sukces artystyczny i komercyjny.
Odważny debiut
W oczekiwaniu na rozdanie Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej oczy filmowego świata zwrócone były w stronę Rotterdamu, gdzie co roku odbywa się festiwal określany jako kuźnia młodych, ciekawych twórców. Wśród filmów, o których było głośno, znalazł się debiut fabularny Olgi Chajdas - "Nina".
Chajdas pracowała dotychczas w kinie przede wszystkim jako drugi reżyser bądź asystent reżysera na planach u Kasi Adamik, Agnieszki Holland czy Łukasza Karwowskiego. Reżyserowała wiele sztuk teatralnych.
"Nina" to opowieść o nauczycielce, która wraz z mężem Wojtkiem szuka surogatki. Małżeństwo znajduje wydawałoby się idealną kandydatkę – Magdę. Zaczyna budować się emocjonalny trójkąt. – Ten film przechodzi do historii polskiego kina jako jeden z najodważniejszych obrazów. Bezlitosny, ale delikatny, wręcz ekshibicjonistyczny, intymny obraz naszych lęków, samotności, złudzeń. (…) Dla mnie najpiękniejsze sceny miłosne w polskim kinie - powiedziała o nim reżyserka Joanna Kos-Krauze.
"Nina" doceniona została w Rotterdamie nagrodą VPRO Big Screen Award. Później Chajdas święciła sukces za sukcesem. Złoty Pazur za najlepszy film w sekcji Inne Spojrzenia FPFF w Gdyni oraz nagroda Odkrycie Roku podczas tego samego festiwalu, nagroda dla najlepszej reżyserki w Karlskronie, Queer Movie Award podczas festiwalu w niemieckim Brunszwiku - to tylko niektóre z nich.
Berlinale i Szumowska
Potem przyszedł czas na Berlinale. 68. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie - podobnie jak trzy poprzednie - była szczęśliwa dla polskiej kinematografii.
Po raz trzeci ze swoją fabułą o najważniejsze nagrody walczyła Małgorzata Szumowska. Laureatka Srebrnego Niedźwiedzia dla najlepszej reżyserki w 2015 roku za film "Body/Ciało" tym razem w niemieckiej stolicy pokazała "Twarz". Siódma fabuła w dorobku Szumowskiej jest sugestywną satyrą na polską prowincjonalność. To "współczesna baśń o człowieku, który stracił twarz w wypadku". W rolach głównych wystąpili między innymi Mateusz Kościukiewicz, Agnieszka Podsiadlik oraz Małgorzata Gorol.
Reżyserka wyróżniona została Srebrnym Niedźwiedziem - Grand Prix Jury. Na drugą co do ważności nagrodę Berlinale polska kinematografia czekała aż 36 lat. Wcześniej zdobyli ją Roman Polański za "Wstręt" w 1965 roku i Wojciech Marczewski za "Dreszcze" w roku 1982.
Podczas Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Netia Off Camera w Krakowie "Twarz" okazała się najlepszym filmem w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych, a Kościukiewicz najlepszym aktorem konkursu.
We wrześniu Szumowska została jedną z jurorek Konkursu Głównego MFF w Wenecji, któremu przewodził Guillermo Del Toro.
"Zimna wojna" jak "Ida"?
Zanim ruszył kolejny wielki festiwal, w Cannes, krytycy z wielkim zaciekawieniem krytycy rozpisywali się o "Zimnej wojnie", najnowszym filmie Pawła Pawlikowskiego. Niewiele było wówczas wiadomo o samej historii poza tym, że reżyser sięgnął po wątki z życia swoich rodziców.
To opowieść o miłości toksycznej. Wiktor (Tomasz Kot) poznaje Zulę (Joanna Kulig) w 1949 roku podczas przesłuchań do nowo powstającego zespołu ludowego. Grupa ma być wizytówką kulturalną PRL-u. Wiktor angażuje Zulę do zespołu. Ma zamiar ją uwieść. Rodzi się między nimi wieloletni romans.
Wydarzenia w "Zimnej wojnie" rozgrywają się na przestrzeni 20 lat w Polsce i budzącej się po koszmarze wojny Europie. W tle wybrzmiewa wyjątkowa ścieżka dźwiękowa, będąca połączeniem polskiej muzyki ludowej z jazzem i piosenkami z paryskich barów minionego wieku.
Pawlikowski napisał scenariusz filmu wraz z Januszem Głowackim (zmarłym w sierpniu 2017 roku) i we współpracy z Piotrem Borkowskim. Ekipa kręciła "Zimną wojnę" w Polsce, Francji i Chorwacji.
- Mistrzowskie jest to, co się Pawłowi udało: ludzie obejrzeli polski folklor, słuchali piosenki "Dwa serduszka". Słyszałem później co chwilę: teraz inaczej na twój kraj patrzę. To jest coś bardzo mocnego. Paweł zrobił bardzo osobisty film, w którym pokazał swój stosunek do Polski. Jest to piękny obraz, pokazujący trudy, z jakimi nasz kraj się zmagał - skomentował w rozmowie z tvn24.pl Tomasz Kot.
Po pokazie premierowym zgromadzeni w canneńskim Palais des Festivals twórcy otrzymali kilkuminutową owację na stojąco, a o tytule mówiło się jako o faworycie do najważniejszych nagród. Tak też się stało. Pawlikowski jako pierwszy Polak otrzymał Złotą Palmę dla najlepszego reżysera.
Po tym, jak podczas festiwalu w Gdyni "Zimna wojna" została najlepszym filmem imprezy, zdobywając Złote Lwy, obraz został wybrany na polskiego kandydata do Oscara.
Zdobył też pięć Europejskich Nagród Filmowych w kategoriach: Europejski Film, Europejski Reżyser (Paweł Pawlikowski), Europejski Scenariusz (Paweł Pawlikowski), Europejski Montaż (Janusz Kamiński) i Europejska Aktorka (Joanna Kulig).
Opowieść o Kapuścińskim
Uwaga miłośników polskiego kina skupiona była podczas festiwalu w Cannes na "Zimnej wojnie", a tymczasem w ramach sekcji Pokazy Specjalne swoją premierę miała tam polska koprodukcja "Jeszcze dzień życia" Hiszpana Raula de la Fuente i Polaka Damiana Nenowa, która powstała we współpracy polsko-niemiecko-węgiersko-belgijsko-hiszpańskiej.
W Polsce film premierowo zaprezentowany został w ramach Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Animacja powstała na podstawie książki Ryszarda Kapuścińskiego, opowiadającej o pozostawionym samemu sobie dziennikarzu, piszącym reportaż o wojnie domowej w Angoli w przededniu uzyskania przez nią niepodległości w 1975 roku.
"Jeszcze dzień życia" łączy elementy klasycznej animacji fabularnej, filmowego dokumentu i reportażu.
Film De La Fuente i Nenowa został Europejskim Pełnometrażowym Filmem Animowanym 2018 roku. Według wielu krytyków ma ogromne szanse na nominację do Oscara w kategorii najlepszego pełnometrażowego filmu animowanego.
Grzechy polskiego Kościoła
W Polsce największą dyskusję - jeszcze zanim trafił do kin - wywołał najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego "Kler" ukazujący historię trzech katolickich księży. Porusza on trudne dla Kościoła tematy, m.in. pedofilii i braku rozliczeń z nią. Doznana przemoc powraca w retrospekcjach bohaterów. Kiedyś sami byli krzywdzeni, a teraz krzywdzą innych lub starają się z tym walczyć.
Film Smarzowskiego w pierwszy weekend wyświetlania zobaczyło ponad 935 tysięcy widzów. To najlepsze kinowe otwarcie po 1989 roku. Według najnowszych danych do połowy grudnia film obejrzało ponad pięć milionów widzów. Oznacza to, że "Kler" jest trzecim najchętniej oglądanym tytułem w Polsce po 1989 roku.
Zgodnie z nieoficjalnymi szacunkami wpływy ze sprzedaży biletów mogą przekraczać 100 milionów złotych, a to stawia go niemal na równi z "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana, które zarobiło najwięcej w ostatnich 30 latach.
Prawa do wyświetlania "Kleru" zostały sprzedane do USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Austrii, Niemiec, Belgii, Holandii, Danii, Islandii, Norwegii, Szwecji, Luksemburga.
Nowa ustawa, nowe zasady
W ostatnich tygodniach roku doszło do ważnej zmiany dotyczącej finansowania kina. Prezydent Andrzej Duda 12 grudnia podpisał ustawę o finansowym wspieraniu produkcji audiowizualnej. Zgodnie z nią producenci audiowizualni, koproducenci oraz przedsiębiorcy wykonujący usługi przy produkcji utworów audiowizualnych będą mogli uzyskać zwrot części kosztów poniesionych na produkcję w naszym kraju.
- Ustawa ma w pełni zrewolucjonizować rynek koprodukcji międzynarodowych, ponieważ będzie większa możliwość współpracy. Zmienią się na lepsze zasady finansowania. To otworzy rynek dla polskich aktorów – oceniła jeszcze we wrześniu w rozmowie z tvn24.pl rzeczniczka Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Monika Piętas-Kurek.
Optymistyczne spojrzenie na kolejny rok
Wiele wskazuje na to, że 2019 rok będzie dla naszego kina równie dobry. Na krótkich oscarowych listach mamy już dwa tytuły wyreżyserowane przez Polaków. Obok "Zimnej wojny" jest też Anna Zamecka i jej "Komunia", która ma szansę na nominację w kategorii najlepszego pełnometrażowego filmu dokumentalnego.
Wiadomo też, że na przełomie stycznia i lutego podczas festiwalu Sundance – najważniejszego wydarzenia w świecie kina niezależnego - Jacek Borcuch zaprezentuje "Słodki koniec dnia" z Krystyną Jandą i Kasią Smutniak w rolach głównych. Z rozmów w kuluarach wynika, że twórca głośnego "Wszystko, co kocham" ma ogromne szanse na sukces za oceanem.
Z niecierpliwością czekamy też na najnowszy film Quentina Tarantino "Once Upon a Time in Hollywood”, w którym rolę Romana Polańskiego zagrał Rafał Zawierucha.
Tomasz-Marcin Wrona