"Miał stolik ze śmietnika i za małe buty". Bez żony w kampanii ani rusz


Czy bez żony można wygrać amerykańskie wybory? Na pewno jest to trudne, bo w cieniu debat o polityce zagranicznej i gospodarce rozgrywa się inna, niemniej ważna walka na opowieści rodzinne i ulubione przepisy. Ann Romney i Michelle Obama mówią wyborcom o dzieciach i początkach kariery, o honorze, zaufaniu i ważnych dla nich wartościach. Ale ponad wszystko przyszła Pierwsza Dama chce opowiedzieć publiczności historię miłosną.

Michelle Obama i Barack ObamaPete Souza | whitehouse.gov

W wielu europejskich krajach wyborcy nie znają nawet imion członków rodziny prezydenta. Ale nie w Ameryce. W USA żony od wielu lat zajmują ważne miejsce na politycznej scenie.

Pierwsza publicznie głos zabrała Eleanor Roosevelt. Był rok 1940, a jej mąż ubiegał się o trzecią kadencję. - Nie wiemy, co przyniesie nowy dzień. To nie jest zwykły czas. To nie jest czas, by zastanawiać się nad czymś więcej niż to, co możemy zrobić dla kraju (...). Żaden z kandydatów czy prezydentów nie poradzi sobie z tą sytuacją sam. Ale zrobi to przy wsparciu ludzi, zjednoczonych w miłości dla ojczyzny - mówiła. Później kolejne żony, m.in. Mamie Eisenhower i Pat Nixon występowały na konwencjach mówiąc o honorze, odwadze i zaufaniu. Ale przełomem był dopiero rok 1992 i przemówienie Barbary Bush, która na konwencji w Houston podzieliła się z publicznością wyznaniami z prywatnego życia.

- Gdy ja i George pojechaliśmy na zachód po II wojnie światowej, byliśmy już rodzicami. Osiedliliśmy się w Midland, przyzwoitej okolicy, gdzie sąsiedzi pomagali sobie nawzajem. Pod wieloma względami to były najlepsze lata naszego życia - mówiła. O rodzinie mówiła też w 1996 roku Hillary Clinton. - Chciałabym, żebyśmy mogli usiąść przy kuchennym stole, porozmawiać o naszych lękach i nadziejach, o przyszłości naszych dzieci. Dla Billa i dla mnie rodzina była centrum życia. Nie było bardziej wymagającego doświadczenia niż wychowywanie naszej córki - opowiadała.

Ważne, że jest. Nieważne, jaka jest - Żona jest ważną częścią kampanii, bo niesie ze sobą łagodność. Pokazuje, że polityk jest ludzki, że zmywa i sprząta. Ale tak naprawdę bez znaczenia jest jaka jest. Ważne, by była - mówi tvn24.pl prof. Bohdan Szklarski z Ośrodka Studiów Amerykańskich UW.

Czy kandydat-kawaler miałby zatem takie same szanse jak ten żonaty? - Miałby trudniejsze zadanie, bo musiałby w innym miejscu szukać swojej łagodności, na przykład występować w popkulturowych programach, czy żartować z samego siebie - uważa Szklarski. Do tej pory jedynym nieżonatym prezydentem USA był James Buchanan, rządzący Stanami w latach 1857-1861. Funkcję Pierwszej Damy pełniła jego siostrzenica Harriet. Niełatwo byłoby też kandydatowi, któremu towarzyszy nie żona, a partnerka. - To nie byłoby dobrze widziane, Amerykanie nie zaakceptowaliby związku "na kocią łapę" na wzór Francji - przekonuje Szklarski [obecna partnerka Francoisa Hollande'a, Valerie Trierweiler, nie jest jego żoną - red.]. - Wprawdzie nie przetestowaliśmy tego jeszcze, ale przed 2008 rokiem nie testowaliśmy też kobiety ubiegającej się o urząd ani Afroamerykanina. Mieliśmy za to w przeszłości prezydenta z nieślubnymi dziećmi, któremu nie przeszkodziło to w wygraniu wyborów - dodaje. Mowa o Groverze Clevelandzie urzędującym w latach 1885-1889.

Prezydent USA nie pali, bo boi się żony Pete Souza | whitehouse.gov

Suterena kontra za małe buty

W tej kampanii zacięta walka między Michelle Obamą a Ann Romney trwa, chociaż dzieli je bardzo wiele. 49-letnia Michelle Obama to prawniczka mająca na koncie wiele sukcesów, a w przeszłości także o wiele więcej pieniędzy niż jej mąż. 63-letnia Ann Romney to przede wszystkim matka pięciu chłopców, zadeklarowana mormonka i gospodyni domowa. Michelle przez ostatnie cztery lata dała się poznać jako orędowniczka równania szans dzieci z różnych środowisk i propagatorka zdrowego stylu życia (w ogródku Białego Domu sadziła dynię i kalafiory). Zaangażowała się również w działalność charytatywną, bywa gościem telewizyjnych talk-show. Ale nie uciekła od tak chętnie słuchanych opowieści rodzinnych. Na florydzkiej konwencji w Davie porwała publiczność zagrzewając do głosowania na jej męża. - To wciąż ten sam facet, który zapraszał mnie na samochodowe randki. To człowiek, którego najcenniejszą rzeczą był stolik kawowy, znaleziony na śmietniku. A jedyna para porządnych butów była za mała o pół rozmiaru - mówiła.

Ann dotrzymywała jej kroku. - Pobraliśmy się i wprowadziliśmy do mieszkania w suterenie. Jedliśmy dużo makaronu i tuńczyka. Nasz stół zrobiony był z deski do prasowania, ale to były nasze najlepsze dni - opowiadała na konwencji w Tampie o początkach życia z Mittem. W ubiegłym tygodniu pokazała się publicznie trzymając za ręce dwóch chłopców i mówiąc z dumą: "To dwóch spośród moich 18 wnuków". Przedstawiła się jako dumna członkini Kościoła i matka troszcząca się o przyszłość Ameryki. Przypomniała też moment decyzji jej męża o kandydowaniu. - Spytałam go, czy potrafi naprawić Amerykę. Powiedział, że tak. Odparłam: to wszystko, co muszę wiedzieć - mówiła. - Obie prezentują się bardzo dobrze i są bardzo dobrym dodatkiem do prezydenta - ocenia Szklarski. - Amerykanie nie tolerują za to, gdy żona staje się bardziej politykiem niż Pierwszą Damą, jak było z Hillary Clinton. Pierwsza Dama ma być Pierwszą Damą, a nie częścią prezydenta - uważa.

Prawdziwa gwiazda konwencji
Prawdziwa gwiazda konwencjitvn24

Festiwal miłości Kampania to też "festiwal miłości". Przyszłe Pierwsze Damy za wszelką cenę chcą sprzedać ludziom historię o uczuciu od pierwszego wejrzenia. Stąd po debatach czy konwencjach konieczne są uściski i pocałunki. Przekaz jest jasny: "Bardzo się kochamy". - Chociaż mój mąż jest przystojny i czarujący, a także bardzo mądry, to nie dlatego go poślubiłam. To, dzięki czemu naprawdę pokochałam Baracka Obamę, to jego charakter. Jego przyzwoitość i uczciwość - mówiła Michelle Obama w Broward. Ann nie pozostała jej dłużna, opowiadając o swoim małżeństwie z Mittem i czule całując męża po każdej z telewizyjnych debat.

Zdaniem Szklarskiego, taki przekaz może być przekonujący pod warunkiem, że jest naturalny. Gdy pojawi się sztuczność, Amerykanie tego nie kupią. - Będzie tak jak z Alem Gore'em, jajogłowym technokratą i jego żoną Tipper. Publicznie wykonali długi i gorący pocałunek. Okazał się za długi i za gorący - mówi.

Słupki? Raczej sukienka

Czy żona może podnieść kandydatowi notowania w sondażach? Według sondażu z 26 października dla Associated Press-GfK przytoczonego przez brytyjskiego "Guardiana", Ann Romney po pamiętnym pierwszym występie na konwencji najwyraźniej zabrała Obamie część poparcia. Urzędujący prezydent zawsze cieszył się dużą popularnością wśród kobiet, ale teraz kandydaci idą łeb w łeb. Na Romneya i Obamę chce głosować 47 proc. wyborców płci żeńskiej, podczas gdy jeszcze niedawno Obama wyprzedzał w tym zestawieniu Romneya o 16 punktów procentowych.

Szklarski ocenia jednak, że to raczej krótkotrwały trend. - To, co działa na korzyść, to fakt, że zarówno Mitt jak i Ann Romney wcześniej byli nieznani amerykańskim wyborcom. To była pierwsza okazja, gdy Amerykanie mogli zobaczyć i posłuchać Ann Romney. Stąd pozytywna reakcja - uważa. Rzeczywiście, najwięcej komentarzy nie wywołała sama wypowiedź Ann, ale to w co była ubrana, czyli krwistoczerwona sukienka od Oscara de la Renty. Ann natychmiast zaczęła zbierać pochwały od stylistów i zdetronizowała Michelle, okrzykniętą już cztery lata temu ikoną mody, która podczas prezydentury męża zaskarbiła sobie opinię osoby lubiącej bawić się modą, wylansowała wielu młodych amerykańskich projektantów i pojawiła się na okładce Vogue'a jako jedyna obok Hillary Clinton Pierwsza Dama.

Michelle Obama na okładce Vogue'aVogue

Autor: Joanna Kocik\mtom\k / Źródło: tvn24.pl

Magazyny:
Raporty: