Więcej ich u sąsiadów, niż we własnym kraju. Albańczycy: problem Bałkanów?


Ich zamachy na serbskich polityków doprowadziły w 1998 r. do wybuchu konfliktu w Kosowie. Trzy lata później obecność mniejszości albańskiej w Macedonii stała się zarzewiem konfliktu, który ten kraj i sąsiadującą Albanię doprowadził na skraj wojny. Stanowią większość na południu Serbii, w niektórych rejonach Czarnogóry, a także w Grecji. Jak wyglądają "albańskie Bałkany" i czym jest Wielka Albania?

Albańczycy to najbardziej odizolowany naród Europy. Trudno ich w powszechnym odbiorze lubić, bo nie wiadomo o nich prawie nic. Nikt nie zna ich języka, nikt nie rozumie ich kultury. Albańczycy w najlepszym wypadku stanowią w świadomości przeciętnego Europejczyka – jeżeli ten w ogóle wie, w jakim miejscu kontynentu ich umieścić – jeden z elementów składowych zupełnie niezrozumiałych, w jakiś sposób „zacofanych”, pogrążonych w „tradycyjnych” konfliktach Bałkanów. Albańczycy stanowią więc problem, jaki trudno nawet zdefiniować. Coś, co na Zachodzie stanowi jednak tylko problem intelektualny, na południu kontynentu przybiera realne kształty.

Albańczyków w ich własnym kraju żyje ok. 2,5 miliona. Tuż poza jego granicami – w Kosowie, Serbii, Czarnogórze, Macedonii i Grecji – prawie 3 miliony. Ta mniejszość w regionie w wielkiej mierze kształtuje więc dynamikę zmian zachodzących na Bałkanach.

Drugie państwo albańskie

Tak naprawdę w Europie istnieją dwa państwa albańskie, które jednak różnią się dzisiaj tym, że elity tego większego i na tyle okrzepłego, że stało się już oficjalnym kandydatem do Unii Europejskiej, nie chcą łączyć się we wspólnych granicach z zacofanym gospodarczo mniejszym "bratem".

Kosowo nie funkcjonuje. Nie jest państwem, jakim Albańczycy tam żyjący chcieliby, żeby się stało i nie można się dziwić też Serbom, którzy nie potrafią go zaakceptować jako odrębnego organizmu państwowego.

Po pierwsze, dlatego że Kosowo to historyczna kolebka państwowości serbskiej; to tereny, na których doszło w 1389 r. - w czasach początku końca Cesarstwa Serbskiego na Bałkanach - do wielkiej, uświęconej w tradycji bitwy z Turkami Osmańskimi. Serbowie żyją bowiem - podobnie jak Polacy, a tak naprawdę jak większość narodów słowiańskich - m.in. mitem przedmurza chrześcijaństwa; kraju opuszczonego przez Europę, który przez wieki powstrzymywał falę napływu muzułmanów na kontynent. Kosowo jest więc krajem, którego Serbia nigdy nie uzna i prawie na pewno - przez kolejne dekady - będzie miało w niej wroga.

Po drugie, w Kosowie żyje mniejszość serbska stanowiąca zaledwie 4 proc. całej populacji. Zamieszkuje ona wschodnie rejony kraju, głównie Kosowską Mitrovicę i ziemię wokół niej. Albańczycy, których w Kosowie jest więc ok. 1,7 mln czują się w tym kraju jak u siebie, choć czuliby się lepiej nie musząc oglądać się na UE, która próbuje pogodzić dwa narody od prawie 15 lat - czasu, jaki upłynął od krwawej wojny. Albańczycy wiedzą, że w tym kraju już zawsze będą większością, ale nieuznawanie przez Serbię ich państwowości wprowadza duży niepokój w szerokim odbiorze społecznym, co skwapliwie wykorzystują albańscy nacjonaliści.

Albańczycy będący muzułmanami stanowią zupełnie odrębny kulturowo naród w tym regionie Bałkanów i animozje wynikające z konfliktu dwóch wielkich nacjonalizmów (serbskiego i albańskiego) połączonych z przywiązaniem do kultury islamu i chrześcijaństwa są murem, którego nikomu nie udało się skruszyć. Co gorsza, tego muru prawie nikt z kierujących się krótkofalowymi interesami polityków nie próbuje nawet zburzyć.

O tym, jak absurdalne rozmiary może przynieść konflikt Albańczyków z sąsiednimi kulturami piszemy niżej, omawiając ich sytuację w Macedonii.

Po trzecie, Kosowo jest zżerane przez korupcję i na tym poziomie stanowi ono nawet bardziej problem nie Serbii a Unii Europejskiej. W 2008 r. UE zdecydowała prawie jednogłośnie o uznaniu państwa za niepodległe i po latach, jakie upłynęły od wojny w regionie (1998-99r.) urzędnicy w Brukseli, w porozumieniu z Waszyngtonem uznali, że czas oddać mandat miejscowym politykom i urzędnikom.

Teraz, w pierwszych dniach listopada wyszły na jaw oszustwa popełniane na ogromną skalę. W ciągu niespełna sześciu lat w Kosowie sprzeniewierzono kilka miliardów euro pomocy unijnej, która miała być wykorzystana przez polityków do dźwignięcia ich kraju z gruzów wojny. Okazało się jednak, że państwo ma tak słabe struktury i jest do tego stopnia niestabilne w swym systemie demokratycznym, że głównym zajęciem uprawianym tam przez urzędników państwowych jest łapówkarstwo na masową skalę.

Zwykłym Albańczykom w Kosowie brakuje wszystkiego, żyją bardzo biednie, a urzędnicy stworzyli oddzielną kastę rozdzielającą między siebie unijne "łupy". To sprawia, że krajem targają niepokoje, a napięcie między Albańczykami i serbską mniejszością nie pozwala na stworzenie konstruktywnego dialogu. Po obu stronach liderami społeczności są bowiem skrajni nacjonaliści. Ci serbscy argumenty takie jak ten ostatni - o kompletnym paraliżu państwa i korupcji - wykorzystują do przypominania zachodnim politykom, że wyrządzili Serbii krzywdę, odłączając od niej pogrążone dziś w chaosie Kosowo.

Pomijając choć na moment starcia w przestrzeni historii i polityki nie można uciec dziś od stwierdzenia, że w Kosowie, w którym Albańczycy rządzą niepodzielnie, kilkudziesięciotysięczna mniejszość serbską jest konsekwentnie spychana na margines.

Rosyjskie macki

Dość dużą rolę w Kosowie odgrywają też Rosjanie. Moskwie - co nie jest tajemnicą - należy na możliwie najdłuższym opóźnieniu integracji europejskiej na tym obszarze i nie liczy się ona z nikim w walce o własne wpływy. Również ze swą wierną bałkańską "siostrą" - Serbią. Relacje Kremla z Belgradem są bowiem coraz bardziej złożone i w ostatnich latach zdarzało się, że Moskwa postępowała wbrew woli Serbii, która na ogół wolałaby już nie zaogniać wciąż żywego, wręcz trwałego konfliktu z Albańczykami, gdyż ta mniejszość żyje i w jej granicach.

Serbowie w Kosowie znajdują się bowiem w fatalnej sytuacji i jednym z podstawowych problemów, jakie mają do rozwiązania instytucje unijne starające się pośredniczyć w dialogu między dwoma narodami, jest kwestia wprowadzenia w struktury administracyjne Kosowa właśnie Serbów. Chodzi o to, by ci mieli swoją reprezentację i mogli się zwracać do własnych urzędników - tych, którym będą mogli zaufać.

Gdy więc Belgrad prowadził dość obiecujące, bo pierwsze od długiego czasu rozmowy z Albańczykami o tworzeniu wspólnych urzędów w Kosowie w 2012 roku, ambasada Rosji w Belgradzie wpadła na pomysł podsunięcia kosowskim Serbom petycji o przyjęcie rosyjskiego obywatelstwa - rzecz jasna w ramach sprzeciwu wobec spolegliwej i nie reprezentującej interesów Serbów w regionie polityki rządu w Belgradzie. Podpisało się pod nią aż 20 tys. kosowskich Serbów, co z kolei spowodowało kolejne niepokoje na ulicach miast i w rezultacie doprowadziło do odstąpienia od rozmów strony albańskiej.

Albańska dolina w Serbii

Dzień po meczu Serbia-Albania w eliminacjach do ME w piłce nożnej w mediach w całej Europie komentowano burdę, do jakiej doszło na płycie boiska w stolicy Serbii. Opinia publiczna różnych krajów dostała różne obrazy tego, co się stało 14 października w Belgradzie.

Do pobicia albańskich piłkarzy przez serbskich kibiców nie doszłoby, gdyby nie prowokacja brata premiera Albanii, który korzystając z innego paszportu mógł dostać bilet na mecz i zasiąść na trybunach po to tylko, by pod koniec pierwszej połowy wypuścić nad stadion drona z flagą Wielkiej Albanii, która rozwścieczyła Serbów.

O SYMBOLICE FLAGI PISALIŚMY TUTAJ

Dzień po meczu w europejskich mediach pisano o spotkaniu, które mogło się okazać „przełomowe” w relacjach obu krajów, bowiem od ponad 15 lat, a więc czasu rozpoczęcia się konfliktu w Kosowie wtedy znajdującego się jeszcze w granicach Jugosławii, Belgrad i Tirana nie darzą siebie niczym innym poza szczerą nienawiścią, a przynajmniej – w przypadku umiarkowanych polityków – jawną niechęcią.

Problem, jaki mało kto na Zachodzie widzi (bo jego nazwanie „po imieniu” powodowałoby potrzebę podjęcia konkretnych zadań i wzięcia większej odpowiedzialności za sytuację w regionie) jest jednak inny. Dziś – tak samo jak w każdym jednym momencie od końca XX wieku – nie ma nawet mowy o przełomie w relacjach. Nie jest możliwe żadne „historyczne” spotkanie przywódców obu krajów, nie jest możliwe nawiązanie porozumienia między dwoma narodami, które dałoby początek nowej karcie w stosunkach obu państw. Serbowie i Albańczycy w prawie absolutnej większości nie potrafią ze sobą żyć, przez co żyją tylko i wyłącznie obok siebie.

Obecnie w Serbii mniejszość albańska to ok. 80 tys. osób zamieszkujących ziemie wokół granic z Kosowem i Macedonią. Większość z nich zamieszkuje Dolinę Preszewską. To najbiedniejszy region Serbii. W jej granicach znajdują się trzy okręgi z ośrodkami w miastach: Preszewo, Bujanovac i Medvedja. W Preszewie Albańczycy stanowią prawie 90 proc. populacji, w Bujanovcu prawie 60 proc., a w Medvedji Albańczykiem jest co trzeci mieszkaniec.

WIĘCEJ O DOLNIE I ŻYJĄCYCH W NIEJ ALBAŃCZYKACH TUTAJ

W 1992 r., w czasie wojny w byłej Jugosławii, w Dolinie Preszewskiej Albańczycy stworzyli „armię”, której celem stało się wcielenie tych ziem do Kosowa już wtedy zamieszkiwanego przez ich pobratymców w ogromnej większości. Rozpisali też wtedy samozwańcze referendum i ogłosili w nim niepodległość. To żądanie – rzecz jasna – Belgrad zignorował. Wielu bojowników wojnę lat 1992-95 jednak przetrwało, a w kolejnych latach skrajni nacjonaliści zyskali szerokie poparcie w regionie. Konflikt w Kosowie rozpoczęty w 1998 r. po serii zamachów dokonanych przez Albańczyków na serbskich lokalnych politykach, otworzył istną puszkę Pandory.

Armia Wyzwolenia Kosowa, po zakończeniu wojny i oddzieleniu tej prowincji od Jugosławii w 2000 r. (ta w 2003 roku zmieniła nazwę na Serbię i Czarnogórę, a od 2006 r. jest już tylko Serbią), została formalnie rozwiązana, ale jej członkowie osiedli w Dolinie Preszewskiej na stałe. W ostatniej dekadzie – często już jako lokalni politycy lub przedstawiciele mniejszości albańskiej na tych terenach – zyskali posłuch. Do tego stopnia, że gdy w marcu Władimir Putin zaanektował Krym, powołali się na jego casus i stwierdzili, że przeprowadzą jeszcze raz referendum niepodległościowe.

To dowód na to jak bardzo Albańczycy z Preszewa i okolic żyją oddzieleni od Serbów. Na poziomie instytucjonalnym administracja na tych terenach w ogóle nie działa. Rząd w Belgradzie tak naprawdę nad tą częścią swojego kraju nie sprawuje realnej kontroli, tzn. nie ma wpływu na to, jak kształtuje się jego mozaika. Serbowie stanowiący dziś mniejszość w Dolinie Preszewskiej boją się Albańczyków, ale ten strach działa w obie strony. Sytuacja pozostaje patowa.

Czarnogóra - młode pokolenie już walczy

Właściwie identycznie funkcjonują Albańczycy w Czarnogórze niepodległej od 2006 roku. Tam żyją w różnych miejscach kraju, choć skupiają się głównie przy jej południowej granicy z Kosowem. Albańczycy mają też jednak swoje "przyczółki" w Podgoricy - stolicy kraju i na jej obrzeżach.

Nie ma pewnych danych dotyczących tego, ilu Albańczyków żyje u tego sąsiada jednak może być to nawet 50 tys. ludzi, czyli ok. 6 proc. populacji. Albańczycy w miejscach, w których żyją tworzą zamknięte społeczności, głównie z powodu utożsamiania (w pewnej mierze słusznego) Czarnogórców z Serbami. Mają oddzielne szkoły, własne sklepy, fragmenty miast i wsie.

O ogromnym napięciu i wciąż tykającym konflikcie narodowościowym również w Czarnogórze nie udaje się zapomnieć. Dzień po meczu w Belgradzie do szkoły, którą dzielą między siebie albańskie i czarnogórskie dzieci, ucząc się na różnych piętrach i o różnych godzinach weszło bowiem kilka nastolatków w koszulach z flagami Wielkiej Albanii. Sprowokowani Czarnogórcy rzucili się na nich i doszło do bitwy, w której brało udział kilkaset osób.

Macedonia - przyjęła gości, którzy nie chcą wyjechać

O Albańczykach w Macedonii bardzo głośno było już przeszło 12 lat temu, co nie znaczy jednak, że i dziś nie mają oni wiele do powiedzenia w kraju podobnie jak Albania kandydującym do UE.

Albańska mniejszość stanowi w niej ponad 25 proc. całej populacji. Jeszcze po II wojnie światowej było to niecałe 20 proc. jednak Albańczycy emigrowali do tego kraju jeszcze w czasach, gdy był on republiką w ramach Jugosławii, a później - po konflikcie w Kosowie pod koniec XX wieku.

W tym ostatnim okresie schronienie przed serbską armią znalazło w jej granicach nawet 300 tys. Albańczyków. Macedonia przyjęła wszystkich uciekinierów, choć miała początkowo miejsce tylko dla 20 tys. z nich. Wzięła jednak na siebie odpowiedzialność za ofiary wojny w sąsiednim kraju pod presją wspólnoty międzynarodowej.

Gdy konflikt w Kosowie się zakończył, wielu imigrantów zrezygnowało jednak z powrotów do domu. Sytuacja stawała się napięta w kolejnych miesiącach i w końcu, w lutym 2001 r. przedstawiciele mniejszości, którzy zajęli długi pas ziem wzdłuż granicy z Albanią rozpoczęli rozruchy. Dochodziło w tym czasie do regularnych starć z macedońską policją i przez ponad rok konflikt rozwinął się tak bardzo, że Albania i Macedonia stanęły praktycznie na skraju wojny. Przy długotrwałej mediacji Zachodu, napięcie udało się zniwelować, ale w sumie życie w ciągu kilkunastu miesięcy straciło ponad 200 osób po obu stronach konfliktu.

Albańczycy w dzisiejszej Macedonii stanowią większość w aż 12 z 68 okręgów administracyjnych, a w 10 kolejnych jest ich 25-50 procent. W stolicy kraju - Skopje - jest ich tak jak w całym kraju, ok. 25 procent. W sumie w Macedonii, która liczy ok. 2,1 mln obywateli mniejszość albańska to zdecydowanie ponad pół miliona osób. Z każdym rokiem się powiększa.

Ostatni spis powszechny wykonany w Macedonii w 2012 r. wskazał na to, że spośród niespełna 23 tys. urodzonych w 2011 r. dzieci, ponad siedem tysięcy przyszło na świat w małżeństwach Albańczyków. To 33 proc. wszystkich narodzin w tamtym roku. Równocześnie samych Macedończyków urodziło się nieco ponad 11 tys., a więc niespełna 50 proc. Resztę stanowili Romowie, Turcy, Bośniacy i Serbowie.

Albańczycy mają swoje partie polityczne i głosują w wyborach tylko na nie. W samorządach w wielu miejscach już przejęli władzę i wciąż - choć jeszcze bez skutku - starają się o pozycję koalicjanta w krajowym parlamencie w Skopje.

W ostatnich tygodniach reporterzy portalu analitycznego zajmującego się Bałkanami, Balkan Insight opisali absurdalną walkę jaką toczą ze sobą w Macedonii cerkiew prawosławna i muzułmanie. I jedni i drudzy rozpoczęli przed kilkoma laty "wyścig na świątynie" i wybudowali ich tyle, że jedna cerkiew lub meczet przypada teraz średnio na 831 obywateli. To istna wojna spod znaku krzyża i półksiężyca. Żadna ze stron nie chce przerwać spirali niechęci do tej drugiej, przez co kwestia wiary staje coraz częściej w środku lokalnych konfliktów politycznych i administracyjnych.

Ziemia obiecana

Ostatnim sąsiadem Albanii, który ma w swoich granicach bardzo pokaźną mniejszość albańską jest Grecja. W niej żyło, według spisu powszechnego z 2001 r., ponad 440 tys. przedstawicieli tego narodu. Był to czas po wojnie w Kosowie, dlatego ta liczba mogła się w kolejnych latach, wraz z początkiem powrotów Albańczyków do domu, zmniejszyć jednak nie była to masowa „ucieczka” z kraju, w którym udawało się znaleźć o wiele więcej pracy niż we własnej ojczyźnie. Specjaliści z międzynarodowego Śródziemnomorskiego Obserwatorium ds. Migracji oceniali z kolei w 2008 r., że w Grecji żyje 460 tys. Albańczyków.

Obecnie to największa obca grupa kulturowa i językowa w tym kraju. Stanowi dwie trzecie wszystkich imigrantów przebywających w Grecji. Albańczycy w Grecji to dziś głównie osoby z pierwszego lub drugiego pokolenia, które opuściły Albanię po otwarciu granic i upadku w tym kraju komunizmu w 1992 roku.

Albania i Grecja utrzymują poprawne kontakty dyplomatyczne, co pomaga na rzeczową rozmowę nt. prawie półmilionowej mniejszości na stałe zasiedlającej głównie północno-zachodnie tereny kraju. Albańczycy w Grecji bowiem różnią się między sobą, również kulturowo. Nie tworząc spójnej społeczności, domagają się jednak uwagi od rządu w Atenach i przypominają o sobie, głównie działając w regionach, jakie zamieszkują. Próbują tam budować zręby życia politycznego i widzieliby dla siebie w przyszłości nawet miejsce w parlamencie.

Obecnie zdarza się, że pełnią funkcje publiczne w mniejszych miejscowościach, ale z reguły żyją na uboczu. Przez wieki – już od późnego średniowiecza – zakładali własne wsie i przysiółki i do dziś takich miejsc w północno-zachodniej Grecji jest wiele. Grecy starają się dbać o dobre stosunki z mniejszością, a Albańscy politycy upewniają się jednak co jakiś czas, że ich rodacy nie sprawiają Grekom zbyt wielu kłopotów.

Grecja jest bowiem jedynym sąsiadem Albanii będącym członkiem Unii Europejskiej, stąd w trwającym już, powolnym procesie akcesji dla tej drugiej ważne jest, by była ona widziana jako dobry, zgodny sąsiad.

Ta perspektywa zdaje się od kilku już lat przekonywać Brukselę do inwestowania w Albanię i myślenia o niej i jej obywatelach stanowiących mniejszości w ościennych krajach jako odrębnych kwestiach. Trudno w tej chwili jednak wyrokować, czy unijnych polityków w kolejnych latach bardziej przekonają wewnętrzne reformy zachodzące w Albanii, czy też będą chcieli stawiać wyraźniejsze akcenty na umiejętności negocjacyjne Tirany w zatargach z sąsiadami o ziemie, które mniejszość albańska zamieszkuje.

Wielka Albania

Wspólną cechą wszystkich społeczności albańskich w krajach ościennych jest silny nacjonalizm i determinacja w walce o wpływy mniejszości.

Albańczycy w nowoczesnym rozumieniu terminu narodu są wyjątkowo "młodzi". Odrodzenie w sferze politycznej i kulturowej przyszło wśród nich dopiero w drugiej dekadzie XX wieku, o wiele później niż w przypadku narodów słowiańskich na Bałkanach, które walczyły o swoje interesy już w czasie wiosny ludów w 1848 roku.

Albańczycy ruch narodowy związali od początku z ideą Wielkiej Albanii - tworu, jaki nigdy nie powstał, ale w którego granicach wielu z nich chciałoby kiedyś żyć. Badania Instytutu Gallupa z 2010 r. wykazały, że ideę państwa swoimi granicami obejmującego wszystkie ziemie w regionie zamieszkiwane przez Albańczyków popiera aż 53 proc. ich mniejszości w Macedonii, 81 proc. z prawie dwóch milionów obywateli w Kosowie oraz dwie trzecie Albańczyków żyjących w dzisiejszej Albanii.

Wielka Albania albo Etniczna Albania w planach ojców-założycieli tej idei rozciągała się również na całe dzisiejsze południe Serbii, połowę Macedonii wraz z jej stolicą Skopje, prawie połowę Czarnogóry i pokaźne tereny zachodniej Grecji, wraz z dużym kawałkiem wybrzeża Adriatyku.

Ogromne przywiązanie Albańczyków do ziem Kosowa, Serbii, Macedonii i Czarnogóry to również pokłosie włoskiej polityki w czasie II wojny światowej. Faszyści Mussoliniego po długich bojach na terenach Albanii w końcu ustanowili swój protektorat na obszarze zajmującym prawie 50 proc. więcej terytorium niż w jej dzisiejszych granicach. Albańczycy walczyli więc w czasie II wojny światowej o nowy kraj - taki, który przybliżałby ich marzenia o państwie nakreślonym na mapie po raz pierwszy, w trakcie wojen bałkańskich na początku XX wieku.

Mimo ciągłych i jak wiele na to wskazuje, nie słabnących wcale marzeń, takiego państwa nigdy nie utworzą. Z tego też powodu stanowią dla wszystkich bez wyjątku sąsiadów ogromny problem.

Autor: Adam Sobolewski//gak / Źródło: tvn24.pl