Ukraina po amerykańsku. Rząd kontra "faszyści" i "kapitalistyczne mocarstwa"


13 ofiar śmiertelnych, barykady na ulicach i nerwowa reakcja władz na protesty – niektórzy już wieszczą Wenezueli los Ukrainy. Na razie jednak prezydent Nicolás Maduro robi wszystko, by tego uniknąć – opozycję zaprasza na Narodową Konferencję Pokoju, a obywatelom niespodziewanie przedłuża o dwa dni karnawałowe wakacje i liczy, że dzięki temu opuszczą oni wielkie miasta, w których trwa mobilizacja przeciwników rządu.

Protesty, które targają Wenezuelą od dwóch tygodni, to największy problem wewnętrzny, z jakim przyszło się do tej pory zmierzyć rządzącemu krajem od dziesięciu miesięcy Nicolasowi Maduro.

Wszystko zaczęło się od manifestacji studenckich w stanie Táchira na początku lutego. Młodzi Wenezuelczycy protestowali przede wszystkim przeciwko olbrzymiej fali przemocy zalewającej kraj i żądali skuteczniejszego ścigania sprawców przestępstw. Pokojowa demonstracja została rozpędzona za pomocą gazu łzawiącego, a kilku jej uczestników aresztowano za zakłócenie porządku publicznego.

Ta nerwowa reakcja rozsierdziła Wenezuelczyków, wystarczająco już zniechęconych trudami życia w kraju, w którym wskaźniki inflacji przyprawiają o zawrót głowy, a widok świecących pustkami półek sklepowych i przerwy w dostawach prądu są normą.

Ferwor protestujących i oznaki rosnącego niezadowolenia społecznego wykorzystała część wenezuelskiej opozycji, która zmobilizowała przeciwników rządu do wyjścia na ulice w kolejnych miastach kraju i coraz śmielszego podnoszenia hasła zmiany rządu.

12 lutego przez Caracas przeszły dwa marsze: studentów i opozycjonistów oraz zwolenników rządu, celebrujących rocznicę zwycięskiej bitwy o La Victorię w czasie walki o niepodległość Wenezueli. Między grupami doszło do gwałtownych starć, zginęły trzy osoby. Od tego czasu na ulicach Caracas i innych dużych miast niemal codziennie odbywają się manifestacje.

Zgodnie z oficjalnymi statystykami w czasie dwóch tygodni protestów zginęło 13 osób, zarówno zwolenników opozycji, jak i rządu. Prokuratura generalna poinformowała o zatrzymaniu dwóch funkcjonariuszy policji politycznej Sebín w związku ze śmiercią dwóch studentów, którzy zginęli w Caracas 12 lutego. Amatorskie nagrania wyraźnie pokazują, że otworzyli oni do protestujących ogień. Rząd zapewnia, że takie zachowanie to pojedyncze przypadki, będące skutkiem indywidualnych decyzji mundurowych, a nie odgórny nakaz brutalnego tłumienia manifestacji. Maduro odwołał ze stanowiska szefa Sebín.

Wojna informacyjna

W internecie krąży jednak więcej filmów i zeznań świadków, ukazujących nadużycia ze strony sił porządkowych w różnych częściach kraju. Na ulicach "zbuntowanych" wenezuelskich miast terror sieją również bojówki uzbrojonych motocyklistów, wiernie wspierających rząd i pomagające mu w tłumieniu manifestacji. Nie wiadomo, czy działają one za cichym przyzwoleniem władzy, czy też raczej kompletnie wymknęły się jej spod kontroli i samowolnie walczą z przeciwnikami prezydenta.

Nie jest też jasne, ile osób zostało zatrzymanych w czasie protestów. Strona rządowa mówi o 300, opozycja - 634.

Wenezuelska organizacja pozarządowa Foro Penal Venezolano poinformowała o co najmniej kilkunastu przypadkach tortur, którym poddawani są zatrzymani. Zdaniem organizacji, odmawia się im również prawa do obrony.

Obie strony prowadzą ze sobą zażartą wojnę informacyjną. Opozycja ma do dyspozycji portale społecznościowe i w większości sprzyjające jej zachodnie media. Strona rządowa posiłkuje się natomiast pieczołowicie budowaną przez lata przez Hugo Chaveza i Maduro machiną propagandową, która sprawia, że sami Wenezuelczycy mają problem z rozeznaniem, co tak naprawdę dzieje się w kraju.

Opozycja nie umie wybrać strategii. Ani przywódcy

Od początku lutego rząd Nicolasa Maduro winą za protesty obarczał kogo tylko mógł. O knucie międzynarodowego spisku mającego na celu obalenie wyłonionego w demokratycznych wyborach prezydenta oskarżone zostały "kapitalistyczne mocarstwa". Protestujący studenci i opozycjoniści zostali natomiast nazwani "faszystami", którzy usiłują przeprowadzić zamach stanu.

12 lutego wydano nakaz aresztowania jednego z liderów opozycji, Leopoldo Lopeza, którego oskarżono m.in. o terroryzm i podżeganie do przemocy. Od tego czasu był poszukiwany, a 18 lutego demonstracyjnie oddał się w ręce władz, odprowadzony przez 5 tys. ubranych na biało zwolenników.

Jeśli Nicolás Maduro oczekiwał, że ten ruch zdeprymuje opozycję i zniechęci do dalszych protestów, to grubo się pomylił. Stało się wręcz przeciwnie, a López bez wątpienia wyrósł na bohatera protestów. Choć od czasu jego aresztowania do roli przywódcy opozycji powrócił Henrique Capriles Radonski, z którym Maduro o włos wygrał wybory prezydenckie, to właśnie konfrontacyjna, "rewolucyjna" strategia Lopeza zdaje się obecnie wygrywać z koncepcją drobnych kroków Caprilesa. Były kandydat na prezydenta coraz odważniej nawołuje jednak do pokojowych protestów – w niedzielę, w odpowiedzi na jego apel, wyszło na ulice Caracas 50 tys. osób.

Problemy opozycji z opracowaniem wspólnej strategii obrazują wzniesione przez przeciwników rządu barykady, które w poniedziałek pojawiły się w niektórych dzielnicach Caracas. Bardziej radykalna część opozycji wzywała w mediach społecznościowych do stworzenia Wielkiej Barykady Narodowej, jednak takie działania skrytykował Capriles Radonski, uznając, że są one nieefektywne, a sprzeciw wobec rządu nie może przeszkadzać obywatelom w wypełnianiu ich codziennych obowiązków.

Czy warto rozmawiać z "umierającym rządem?"

Jednocześnie jednak Capriles zrezygnował z możliwości spotkania z prezydentem, co może być interpretowane jako ukłon w stronę tej części opozycji, która każdą próbę rozmów z Maduro traktuje jako dowód na ugięcia się przed rządem.

Do spotkania pomiędzy Caprilesem - gubernatorem stanu Miranda - a prezydentem Maduro miało dojść na obradach Rządowej Rady Federalnej, na których zwyczajowo stawiają się przedstawiciele władz federalnych i stanowych. Maduro wyrażał przed spotkaniem gotowość do rozmów "na każdy temat", zaapelował jednak do Caprilesa, by ten zdystansował się od "pełnych przemocy" protestów, chcąc być może tym samym jeszcze bardziej podzielić i tak mocno już poróżnioną opozycję.

Capriles, który jeszcze w sobotę deklarował, że pojawi się na spotkaniu, w poniedziałek zmienił zdanie. Stwierdził bowiem, że nie zamierza dyskutować z "umierającym rządem".

Opozycja zbojkotowała również kolejną inicjatywę Maduro, czyli środową Narodową Konferencję Pokojową, która przerodziła się w wiec poparcia wiernych zwolenników dla prezydenta.

Problemy w szeregach chavizmu

Tarcia pojawiają się jednak nie tylko w szeregach opozycji, ale również wśród niezwykle lojalnych dotychczas przedstawicielu chavizmu. Gubernator stanu Táchira, który jest epicentrum protestów i gdzie do rozpędzenia manifestantów użyto najbardziej brutalnych środków, złożył w poniedziałek niespodziewaną deklarację.

José Vielma Mora, wierny rządowi były wojskowy, obsadzany na państwowych stanowiskach zarówno przez Chaveza, jak i Maduro, przyznał, że w trakcie tłumienia demonstracji mogło dojść do ekscesów. Negatywnie odniósł się również do pomysłu Maduro, by w Táchira wprowadzić stan wyjątkowy. Delikatnie sugerował także, że Leopoldo López powinien zostać wypuszczony na wolność. Za swoje słowa przepraszał później na Twitterze, jednak zdążyły one już wywołać pogłoski o wewnętrznych napięciach w strukturach systemu.

Przyjaciele motocykliści i przyspieszony karnawał

Maduro na pewno może jednak liczyć na poparcie motocyklistów. W poniedziałek grupa ok. 500 mężczyzn przejechała przez Caracas w kawalkadzie na rzecz "życia, pokoju i przeciwko faszystowskiej przemocy". Dotarli do siedziby prezydenckiej, pałacu Miraflores, gdzie zostali gorąco powitani przez prezydenta. – Czujcie się tu jak w domu. Brońcie go – nawoływał prezydent. W kraju, w którym, według statystyk policyjnych, spora część zabójstw dokonywana jest przez strzelających z motocykli snajperów, a ich rola w rozpędzaniu antyrządowych protestów jest niejasna, taka demonstracja siły mogła onieśmielić.

Maduro od początku protestów stara się, by w czasie oficjalnych uroczystości, obligatoryjnie transmitowanych przez stacje telewizyjne, panował radosny nastrój, zapowiadający hucznie obchodzony w Wenezueli karnawał. Opozycjonistom zarzuca, że są zgorzkniali i chcą odebrać obywatelom karnawałowe obchody, które są ich "kulturowym prawem". Aby zyskać na czasie i przedłużyć świąteczną atmosferę, ogłosił dniami wolnymi od pracy 27 lutego i 5 marca. Dzięki temu Wenezuelczycy będą mogli cieszyć się najdłuższym karnawałem w historii: sześciodniowymi wakacjami, co zapewne skłoni wielu z nich do opuszczenia dużych miast, najbardziej skłonnych do manifestowania niezadowolenia.

Okazji do ustanowienia nowych świąt nie zabrakło – 27 lutego to rocznica tzw. Caracazo, brutalnie stłumionych protestów przeciwko prezydentowi Carlosowi Andresowi Perezowi, w czasie których zginęły setki osób. W historiozofii chavizmu to wydarzenie stało się przyczynkiem do rewolucji boliwariańskiej, która wyniosła do władzy Hugo Chaveza. 5 marca to z kolei pierwsza rocznica śmierci Chaveza.

[object Object]
Krwawa środa w WenezueliReuters
wideo 2/1

Autor: Katarzyna Guzik\mtom/zp / Źródło: tvn24.pl

Raporty: