Będzie interwencja ws. dekretu Trumpa. Zmiana stanowiska Theresy May


Brytyjska premier Theresa May poprosiła w niedzielę szefów MSW i MSZ o rozmowę ze swoimi amerykańskimi odpowiednikami ws. obaw dotyczących dekretu imigracyjnego prezydenta Donalda Trumpa - poinformowało Downing Street.

Według informacji "Guardiana" i BBC, Boris Johnson rozmawiał już z dwoma najbliższymi doradcami amerykańskiego prezydenta: z szefem strategii Białego Domu i autorem pomysłu wprowadzenia ograniczeń Stevem Bannonem, a także z zięciem Trumpa - Jaredem Kushnerem.

Domagał się wyłączenia brytyjskich obywateli spod mocy dekretu.

Podobne rozmowy odbyto z przedstawicielami Departamentu Stanu i Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych.

Dekret podpisany przez Trumpa

Podpisana w piątek przez Trumpa decyzja radykalnie ograniczyła możliwość wjazdu do USA uchodźcom oraz obywatelom siedmiu krajów zamieszkanych w większości przez muzułmanów. Chodzi o Irak, Iran, Syrię, Sudan, Libię, Jemen i Somalię. Jako przyczynę podano obawę przed "zagrożeniem terrorystycznym".

Brytyjskie media zwróciły uwagę, że nowy zakaz obejmuje także wielu Brytyjczyków, którzy posiadają podwójne obywatelstwa, m.in. urodzonego w Somalii biegacza i jednego z najwybitniejszych brytyjskich lekkoatletów w historii, czterokrotnego złotego medalistę olimpijskiego sir Mohameda "Mo" Faraha, a także urodzonego w Iraku posła Partii Konserwatywnej ze Stratford-on-Avon Nadhima Zahawiego.

Niedzielna decyzja May sygnalizuje znaczącą zmianę pozycji Downing Street po tym, jak podczas sobotniej wspólnej konferencji prasowej z premierem Turcji w Ankarze Binalim Yildrimem szefowa brytyjskiego rządu odmówiła potępienia nowych regulacji. Po czterokrotnym dopytywaniu ze strony dziennikarzy powiedziała wtedy, że "Stany Zjednoczone są odpowiedzialne za politykę Stanów Zjednoczonych wobec imigracji, a Wielka Brytania - za politykę Wielkiej Brytanii".

Oświadczenie kancelarii premiera

Dopiero po powrocie do Londynu, w nocy z soboty na niedzielę, kancelaria Theresy May ugięła się pod presją krytyki ze strony posłów i części mediów, wydając krótkie oświadczenie, w którym zaznaczyła, że premier "nie zgadza się z takim podejściem i nie zamierza go zastosować w Wielkiej Brytanii".

W ostrzejszym tonie zakaz skomentował szef brytyjskiej dyplomacji Boris Johnson, który napisał w niedzielę rano, że "stygmatyzowanie ze względu na narodowość jest błędne i tworzące podziały". "Będziemy chronić praw i wolności Brytyjczyków w domu i poza granicami kraju" - podkreślił.

Petycja o wycofanie zaproszenia dla Trumpa

Według stanu na godz. 17 czasu polskiego w niedzielę, ponad 350 tys. osób podpisało się w ciągu zaledwie kilku godzin pod internetową petycją o wycofanie wystosowanego przez królową Elżbietę II zaproszenia dla amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do odwiedzenia Wielkiej Brytanii. Liczba osób popierających inicjatywę rosła w tempie około tysiąca podpisów na minutę.

"Dobrze udokumentowana mizoginia i wulgarność Trumpa dyskwalifikują go z bycia przyjętym przez Jej Królewską Mość lub księcia Walii (Karola, następcy tronu - red.). W związku z tym w trakcie swojej kadencji jako prezydenta Donald Trump nie powinien otrzymać zaproszenia do złożenia oficjalnej wizyty państwowej w Wielkiej Brytanii" - napisali jej organizatorzy.

Inicjatywę popiera wielu polityków, zarówno rządzącej Partii Konserwatywnej, jak i głównych partii opozycyjnych.

Burmistrz Londynu Sadiq Khan nazwał nowe przepisy "okrutnymi i wstydliwymi" i podkreślił, że "dopóki one pozostają w mocy, nie powinniśmy rozwijać przed Trumpem czerwonego dywanu.

Lider opozycyjnej partii Liberalnych Demokratów Tim Farron powiedział telewizji Sky News, że "to zaproszenie powinno być nie tylko wycofane, ale nawet nigdy nie przekazane (Trumpowi -red.) w pierwszej kolejności".

Autor: kb//plw / Źródło: PAP, Fakty TVN

Raporty: