Konkubina, nie żona. Rewolucja wizerunku pierwszej damy

Aktualizacja:

Zwycięstwo Françoisa Hollande'a oznacza, że po raz pierwszy prezydent Francji nie będzie miał żony, ale konkubinę. Poza tym, jego partnerka nadal zachowa pracę i własne wynagrodzenie. Valérie Trierweiler już zapowiedziała, że nie planuje małżeństwa z Hollandem i nie rzuci posady dziennikarki politycznej w "Paris Matchu". Tym samym ma szansę zrewolucjonizować rolę pierwszej damy Francji.

 
Przyszła pierwsza dama Francji zapowiedziała, że nadal będzie pracować jako dziennikarka (fot 

François Hollande kreuje się na "Pana Normalnego". Prasę obiegły zdjęcia, gdy poruszał się po Paryżu na swoim ulubionym skuterze, a innym razem kupował kompot w supermarkecie. W wywiadach nie krył, że nadal zamierza robić zakupy "jeśli lodówka będzie pusta". Ten wizerunek pomógł mu w zdobyciu sympatii wyborców, zmęczonych ekstrawaganckim stylem życia i wyniosłością Nicolasa Sarkozy'ego.

Szuka skarpetek, nie zamyka drzwi

Podobnie w trakcie kampanii wyborczej pokazywała się jego towarzyszka życia - 47-letnia Valérie Trierweiler, dwukrotnie rozwiedziona matka trzech nastoletnich chłopców. Jak pisze "The Guardian", chciała być "Anty Carlą Bruni", która kochała sławę i markowe ubrania Diora. Opowiadała w wywiadach, że stroje kupuje w tanich sklepach, za dużo czasu marnuje na szukaniu skarpetek pod łóżkami swoich dzieci, robi zakupy i gotuje dla rodziny. Nie kryła, że ma nienajlepszy zwyczaj zostawiania otwartych drzwi szafek i nigdy nie zamyka drzwi, gdy wejdzie do pokoju. Ale, jak twierdziła, ten nałóg pokazał, że nie ma "nic do ukrycia".

Podczas walki Hollande'a o Pałac Elizejski trzymała się z boku. Zakomunikowała mediom, że "podczas kampanii nie występują jako para". Poprosiła też prasę, by nie nazywała jej "partnerką", ale "towarzyszką". - Nie jestem partnerką trofeum - wyraźnie odniosła się do swojej rywalki, Carli Bruni-Sarkozy, pięknej modelki i piosenkarki, pochodzącej z rodziny włoskich miliarderów.

 
To za ten podpis: "Czarujący atut Hollande'a" Valérie Trierweiler zrobiła w swojej redakcji awanturę 

Wściekła się też, gdy jej własna redakcja "Paris Match", gdzie pracuje jako dziennikarka polityczna od 20 lat, bez jej wiedzy niedawno umieściła ją na okładce z podpisem: "Czarujący atut Françoisa Hollande'a". Od razu na Twitterze wyparowała w odwecie: "Bravo »Paris Match« za seksizm... Moje myśli biegną do wszystkich wściekłych kobiet".

"Rottweiler" z ubogiej rodziny

Nic dziwnego, że zapracowała na wojowniczy pseudonim "Rottweiler". Zwłaszcza, że pamięta się jej fakt, że uderzyła kolegę z redakcji za jego seksistowskie uwagi. A teraz odważnie ogłosiła, że nie zamierza żyć na koszt Francuzów. Chce zachować etat w "Paris Matchu". Będzie więc pierwszą w historii pierwszą damą Francji, która będzie pobierać wynagrodzenie i nadal chodzić do pracy.

Trierweiler pochodzi z ubogiej rodziny na prowincji - z Angers w zachodniej Francji. Jej ojciec był inwalidą wojennym: mina urwała mu nogę. Jego renta stanowiła główne źródło utrzymania sześcioosobowej rodziny. Po jego śmierci matka Valérie zaczęła pracować jako kasjerka na lodowisku. Dziewczyna musiała sama zarabiać na swoje wydatki, a potem utrzymywać się w Paryżu, gdzie studiowała na Sorbonie dziennikarstwo i politologię.

- Po zwycięstwie będę nadal pracować. Nie odziedziczyłam fortuny. Chcę zarabiać sama na siebie, by utrzymywać i wspierać moje dzieci. Nie chcę żyć na garnuszku państwa - powiedziała na początku kampanii w wywiadzie dla "Liberation".

Dlatego przemilczała ewentualny konflikt interesów, choć podczas pierwszych dni kampanii wzięła urlop w redakcji. - Nie można zajmować się tematem, gdy nie może się interweniować - wyjaśniła swoją nieobecność na kolegiach redakcyjnych. Zawiesiła też swój udział w autorskim programie telewizyjnym "Portraits de campagne" ("Portrety kandydatów") w kablówce Direct 8, gdzie gościła znanych polityków. Powrót do tych obowiązków może być jeszcze bardziej skomplikowaną żonglerką.

"To wyjątkowe szczęście spotkać kobietę swojego życia"

"Le Parisien" zaznacza, że nie ma też mowy o małżeństwie z Hollandem, mimo francuskiej tradycji żonatych prezydentów. - Ślub nie powinien być ani społecznym przymusem, ani prezydenckim ograniczeniem. Nie chcemy się żenić dla jakiegoś politycznego zobowiązania. Jest to temat, który odnosi się do naszego życia prywatnego. Jeśli zdecydujemy się to zrobić, to dopiero po zakończeniu kadencji - powiedziała Trierweiler.

 
Oprócz pracy w "Paris Matchu" przyszła pierwsza dama Francji planuje wrócić do prowadzenia swojego programu "Portraits de campagne" w stacji Direct 8 

- Stoję sam jako kandydat przed ludem francuskim. Sam, a nie z kilkoma osobami. Moja osobowość, moje idee i metody... Nie będę robić nic, co jest sprzeczne z moimi zasadami - dodał w trakcie kampanii 57-letni polityk.

Wszystko to sprawia, że ten związek to ciekawy etap w ewolucji postawy Francuzów wobec życia seksualnego swoich polityków. Do tej pory francuscy politycy mogli zachować swoje miłostki dla siebie tak długo, jak długo byli dyskretni. Gdy kilka lat temu "Paris Match" ujawnił, że ówczesny prezydent Francois Mitterrand miał kochankę i dziecko, reszta krajowych mediów ignorowała historię. Panował zwyczaj chronienia męskich niedyskrecji.

 
W przeciwieństwie do swojej poprzedniczki z Pałacu Elizejskiego Trierweiler nie kryje swoich zmarszczek (fot 

Ale tym razem było inaczej. Rozstanie lidera socjalistów z Ségolene Royal, którą poznał na studiach w École Nationale d'Administration (ENA), a w 2005 roku po 30 latach związku zostawił ją i czwórkę wspólnych dzieci dla młodszej dziennikarki, stało się wydarzeniem medialnym. Hollande skrzętnie ukrywał ten fakt podczas wyborów prezydenckich dwa lata później, kiedy Royal przegrała z Sarkozym w drugiej turze, ale dzień po wyborach media już napisały o ich separacji. A związek z Trierweiler upublicznił dopiero pod koniec 2010 roku w wywiadzie dla francuskiej "Gali". - To wyjątkowe szczęście odnieść sukces w życiu osobistym i spotkać kobietę swojego życia. Ta szansa może umknąć, ale mnie udało się ją schwytać - wyznał.

"To było uderzenie pioruna"

Po raz pierwszy spotkali się w 1988 roku. Ona była już wtedy dziennikarką polityczną znanego tygodnika, on posłem. Miała 23 lata, on - 34. W 2005 roku - jak sama określiła w wywiadzie - doznała olśnienia i zostawiła dla niego męża, dziennikarza ze swojej redakcji, Denisa Trierweilera. - Próbowaliśmy z Françoisem opierać się ciśnieniu - przecież to całkowicie zabronione. Byłam zamężna, on nie był wolny. W dodatku: polityk. Ale to było jak uderzenie pioruna - wspominała.

 
 

Oficjalnie jako para pokazują się od niedawna. Trierweiler - zawsze szykowna i elegancka - od samego początku bardzo dba o to, by nie łączyć jej z żadną polityczną rolą. Jednak wtajemniczeni zapewniają, że ma ogromny wpływ na swojego wybranka. To za jej sprawą zrzucił 10 kg, zaczął nosić lepsze garnitury i porzucił swoje staromodne okulary w oprawie rogowej. Zaczął naśladować maniery, styl rozmowy, nawet chodu swojego idola - Francoisa Mitterranda, uznawanego za jednego z dwóch, obok de Gaulle'a, największych prezydentów w historii Francji. I wygrał. - Życie jest piękne tego wieczoru - powiedział po ogłoszeniu zwycięskich wyników.

Valérie Trierweiler nie zabrała głosu. Za to jej poprzedniczka, Carla Bruni, powiedziała mediom o swoich planach po zakończeniu roli pierwszej damy: - Po prostu wrócę do koncertowania. Gra na gitarze, śpiew i występy - tego mi najbardziej brakowało.

Źródło: tvn24.pl