Terror, bomba, "śmiertelna gra o tron". Godzina strachu w Waszyngtonie


Czy Bliskiemu Wschodowi grozi pogrążenie się w chaosie wojny atomowej? Czy jesteśmy o krok od pozwolenia autorytarnemu reżimowi na posiadane broni masowego rażenia? Zdaniem izraelskiego premiera tak jest. Czy na pewno? Analiza przemówienia Benjamina Netanjahu przed Kongresem USA.

Swoje wtorkowe przemówienie przed Kongresem Benjamin Netanjahu rozpoczął od "docenienia tego, co Barack Obama zrobił dla Izraela". W kontekście kontrowersji wokół samego zaproszenia Izraelczyka do Waszyngtonu było to znamienne. Powszechnie bowiem uznaje się, że zaproszenie Netanjahu przez republikanów, poza wiedzą Białego Domu, było ewidentnie zagraniem na nosie Obamie.Netanjahu nie mógł w tej sytuacji nie rozpocząć od kurtuazyjnego gestu. Premier podziękował też zarówno demokratom i republikanom za wsparcie dla Izraela. Jak się okazało, Obama nie słyszał jego słów, gdyż, jak przyznał, wystąpienia Izraelczyka nie oglądał.Izraelczyk szybko jednak przeszedł do sedna swojego wystąpienia, czyli kwestii irańskiego programu atomowego. USA jako jedno z sześciu mocarstw (USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania i Niemcy) od kilkudziesięciu miesięcy negocjuje z Iranem kompromis, który miałby polegać na tym, że Teheran, w zamian za zagwarantowanie cywilnego i pokojowego charakteru swego programu nuklearnego, miałby uzyskać złagodzenie, a w perspektywie zniesienie, zastosowanych wobec niego sankcji.Izrael uważa, że ewentualne porozumienie - choć nie jest jeszcze pewne, że do niego dojdzie - zagraża jego bezpieczeństwu i nie zapobiegnie uzyskaniu przez Iran broni nuklearnej.Z takim samym przesłaniem pojawił się przed Kongresem Netanjahu.Jak sprawę irańskiego atomu i negocjacji, ale polityki Teheranu w ogóle przedstawił Amerykanom Benjamin Netanjahu?1) "Iran to zagrożenie nie tylko dla Izraela, ale dla świata"Netanjahu przypomniał, że Izrael jest wrogiem numer jeden dla Iranu. W tym kontekście przytoczył niedawne tweety Najwyższego Przywódcy ajatollaha Aliego Chameneiego, w których domagał się likwidacji państwa Izrael. Netanjahu wspomniał też o Hezbollahu, terrorystycznej organizacji zależnej od Teheranu od dziesięcioleci prowadzącej walkę z Izraelem.Przedstawiając twarz reżimu w Teheranie, Netanjahu pokusił się jednak o duży skrót myślowy, mówiąc o tym, że Irańczycy - "bardzo utalentowany naród, potomkowie jednej z największych cywilizacji świata" - w 1979 r. "zostali porwani przez religijnych fanatyków". Biorąc pod uwagę ogromne poparcie dla obalenia prawdziwie znienawidzonego szacha w roku 1979, jest to stwierdzenie co najmniej na wyrost, choć słowa o "brutalnej dyktaturze", która nastała po rewolucji, trudne są do zanegowania.Tak samo prawdziwe było przypomnienie przez Netanjahu, że sztandarowym hasłem przywódcy islamskiej rewolucji ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego był eksport rewolucji. Tak samo słuszne były jego słowa o sponsorowanym przez Iran terroryzmie, który w poprzednich dekadach poprzez pośrednich wykonawców wymierzony był zarówno w Izraelczyków jak i Amerykanów.Sprawa skomplikowała się jednak, gdy Netanjahu przeszedł do bieżącej polityki Iranu. Izraelczyk, mówiąc o tym, że Iran "zdominował cztery arabskie stolice: Bagdad, Damaszek, Bejrut i Sanę", dodał, że "jeśli irańska agresja pozostanie niepowstrzymana, będą następne". Netanjahu oznajmił jeszcze, że Iran "jest zajęty pożeraniem narodów".Mówienie o "agresji" jest jednak nadużyciem. Rzeczywiście Teheran wspiera brutalny reżim Baszara el-Asada w Damaszku, a także rebeliantów ruchu Huti w Jemenie, ale trudno mówić, by dokonał agresji na te kraje, Liban czy Irak. W Bejrucie wspierany przez Teheran Hezbollah jest ważnym, jeśli nie najważniejszym graczem, jednak nie sprawuje on Libanie władzy. Bagdad zaś jest rządzony przez szyitów, co czyni irackie władze naturalnym sojusznikiem jedynego szyickiego państwa w regionie, czyli Iranu. Tym bardziej, że bez pomocy Iranu, Bagdad dawno padłby pod naciskiem Państwa Islamskiego, zanim Zachód zdążyłby zareagować. Jakkolwiek nie oceniać brutalnego reżimu Asada, tu również Iran nie spełnia definicji agresora, wspomagając pieniędzmi i ludźmi dyktatora z Damaszku.2) Iran=Państwo IslamskieZostając przy Państwie Islamskim. Przekonując, że Iran "zawsze będzie wrogiem Ameryki", Netanjahu postawił znak równości między Tehranem a dżihadystami. Jego zdaniem Iran i Państwo Islamskie (IS) "rywalizują o koronę wojującego islamu". Wskazując na oficjalną nazwę Iranu - Islamska Republika Iranu - Netanjahu oznajmił, że Teheran tak jak IS chce stworzyć "wojujące islamskie imperium", a między sobą obie siły różnią się tylko o to, kto będzie mu przewodził.- Wróg twojego wroga jest twoim wrogiem - oznajmił Netanjahu, wzbudzając aplauz na sali. Przekonywał, że w tej "śmiertelnej grze o tron" nie ma miejsca na Izrael i Amerykę, a także "pokoju dla chrześcijan, żydów i muzułmanów nie podzielających średniowiecznego islamskiego kreda".Postawiona przez Netanjahu teza jest dyskusyjna z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, gdyby Iranem rządził taki sam "wojujący islam" jak Państwo Islamskie, to zamieszkujące ten kraj mniejszości religijne - chrześcijanie, zaratusztrianie czy właśnie żydzi - zostałyby wyrżnięte w pień, a już na pewno ich przedstawiciele nie zasiadaliby w parlamencie. Trudno byłoby też przeżyć w Iranie dłużej niż pięć minut jakimkolwiek zachodnim turystom, zanim zostaliby zamordowani lub porwani. Oczywiście w islamskiej teokracji, jaką jest Iran, nie ma mowy o wolności słowa w zachodnim rozumieniu, ani o wolnościach politycznych zwyczajnych dla liberalnych demokracji, ale porównanie z IS jest, delikatnie mówiąc, nadużyciem.Drugi powód nietrafionego porównania jest natury geopolitycznej. Państwo Islamskie jest bowiem śmiertelnym zagrożeniem dla Iranu, stąd szybka reakcja Teheranu o wsparciu Bagdadu sprzętem i doradcami, a także - jak by na to nie patrzeć - wsparcia Asada w walce z dżihadystami, choć to polityka Syryjczyka jest jednym z powodów powstania IS w ogóle.3) "Zły plan"Dalej Netanjahu przeszedł do krytykowania obecnego porozumienia, choć trzeba przypomnieć, że nie jest ono ani pewne, ani jego szczegóły znane. Niemniej premier Izraela uznał, że "nie powstrzyma ono Iranu przez wyprodukowaniem broni atomowej". Co więcej, "gwarantuje ono, że Iran dostanie tę broń". Jak to możliwe?Po pierwsze, Netanjahu nie podoba się, że ewentualne porozumienie zostawiłoby w rękach Irańczyków "rozległą atomową infrastrukturę", która umożliwi im w krótkim czasie wyprodukowanie bomby. Zdaniem Izraelczyków mogłoby to się stać w czasie krótszym niż rok. Netanjahu nie wierzy też w skuteczność międzynarodowych kontroli, które nałożone byłyby na Iran jak na każdego sygnatariusza Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT). Powołał się przy tym na przykład Korei Północnej, która z międzynarodowymi inspektorami gra w kotka i myszkę oraz na ciągły brak wyjaśnień Teheranu na kilka pytań Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej.Porównanie izolującej się od świata autarkicznej Korei Północnej do Iranu jest efektownym chwytem. Tyle że Iran od kilkudziesięciu miesięcy współpracuje z MAEA, swój program zawiesił, stosuje się do poczynionych uzgodnień, a dochodzenie Agencji dotyczy przeszłych prób wojskowego pozyskania technologii atomowej i nie jest przedmiotem rozmów Iranu z mocarstwami. Poddanie się międzynarodowej kontroli zawsze jest niepewne, gdyż można jej odmówić, choć pod reżimem NPT jest ona obowiązkowa. Co warto zaznaczyć, Iran ratyfikował NPT, Izrael - który oficjalnie nigdy nie potwierdził, że jest mocarstwem jądrowym - nie.Po drugie, Netanjahu nie podoba się też fakt, że ewentualne porozumienie z Iranem będzie ograniczone w czasie (Obama wspominał o 10 latach, czego Irańczycy nie potwierdzili), po którym uwolniony od sankcji Iran będzie "miał wolną rękę do budowy wielkiego potencjału atomowego, który będzie mógł wyprodukować wiele, wiele bomb atomowych". W tym przypadku, i nie tylko w tym, mamy do czynienia ze słowem przeciwko słowu - przekonanie Izraela o militarnych zamiarach Teheranu w zestawieniu z pokojowymi zapewnieniami Irańczyków.Netanjahu wspomniał też o innym punkcie ewentualnego porozumienia, czyli o możliwości przetwarzania uranu, z którego można stworzyć bombę atomową. Tzw. wzbogacanie uranu przebiega w wirówkach, o których liczbę też toczy się spór. Iran ma ich teraz niecałe 20 tys., podczas gdy mocarstwa chciałyby, by było ich mniej. Netanjahu powiedział przy tej okazji, że Iran chce mieć aż 190 tys. wirówek, co jest echem wypowiedzi ajatollaha Aliego Chameneiego o potrzebach irańskiego programu. Tyle że Chamenei mówił o 190 tys. SWU (separative work units), co niekoniecznie przekłada się na 190 tys. maszyn. Owszem obecnie posiadane przez Iran wirówki mają "moc" jednego SWU, ale bardziej zaawansowane maszyny mogą mieć więcej SWU. Dla porównania np. Rosja ma roczną wydolność blisko... 40 mln SWU.Premier Izraela ma też za złe mocarstwom, że w ramach rozmów z Iranem nie jest brany pod uwagę irański program budowy rakiet, które jego zdaniem będą mogły dolecieć nawet do Stanów Zjednoczonych. Trudno powiedzieć, dlaczego Irańczycy mieliby się zgodzić na włączenie tego punktu do rozmów, skoro produkowanie takiej broni dalekiego zasięgu nie jest zabronione przez prawo międzynarodowe.4) "Normalny kraj"Kolejne argumenty Netanjahu dotyczyły powiązania porozumienia ze zmianą "zachowania" Iranu. Izraelczyk powiedział wprost, że "nie wierzy, by radykalny irański reżim zmienił się na lepsze po porozumieniu", a wręcz przeciwnie - "jego apetyt wzrośnie".Co więcej, porozumienie, które w mniemaniu Netanjahu pozwoli Iranowi na broń atomową, wywoła wyścig sąsiadów Iranu po atom. - Tak więc porozumienie nie zmieni Iranu na lepsze, zmieni Bliski Wschód na gorsze - powiedział premier, mówiąc, że wybuchnie wyścig zbrojeń w regionie.Przy tej okazji Netanjahu przedstawił też swój "plan" i jego trzy elementy. Po pierwsze, Iran ma "powstrzymać agresję wobec swoich sąsiadów na Bliskim Wschodzie". Po drugie, Iran miałby wyrzec się wspierania terroryzmu. Po trzecie, miałby przestać grozić zniszczeniem Izraela. O ile z dwoma ostatnimi żądaniami Netanjahu trudno polemizować (choć trzeba zauważyć, że groźby zniszczenia Izraela wyraźnie rzadziej padają ze strony Teheranu po zakończeniu prezydentury Mahmuda Ahmadineżada), to pierwsze, jak wykazano wyżej, opiera się na mocno naciąganym założeniu.Clou przemówienia Netanjahu zawiera się jednak w słowach, które padły zaraz po tym. Jego zdaniem restrykcje nałożone na ten kraj powinny zostać zniesione, gdy "Iran zmieni swoje zachowanie". - Jeśli Iran chce być traktowany jak normalny kraj, niech zachowuje się jak normalny kraj - powiedział Izraelczyk. Jednym słowem Netanjahu uzależnia rozmowy z Iranem od zmiany zachowania Teheranu, czyli można się domyślać, zmiany reżimu. Problem w tym, że całe założenie negocjacji atomowych opiera się na tym, że rozmawia się z istniejącym reżimem i to z nim należy się dogadać, w czym tkwi cała trudność przedsięwzięcia. Trudno podejrzewać, by autorytarny reżim zmienił swoje oblicze na żądanie mocarstw, co biorąc pod uwagę przykre doświadczenia Iranu z mocarstwami z przeszłości oraz nastawienie ludności, jest trudne do wyobrażenia.Niemniej Netanjahu, przynajmniej w deklaracjach, wierzy w taką możliwość.5) "Dobry plan"Jego zdaniem bowiem jest szansa na "lepsze porozumienie". To, które jest negocjowane, należy wycofać, a wtedy zdaniem Izraelczyka Iran siądzie do rozmów nad kolejnym. Dlaczego miałby tak postąpić? Bo mimo tego, że grozi czymś przeciwnym, "jak to często zdarza się na perskim bazarze", to Iran nie odejdzie od stołu, bo "potrzebuje porozumienia bardziej niż wy (USA)". Za takim przekonaniem rzeczywiście przemawia pogarszająca się kondycja ekonomiczna Iranu spowodowana sankcjami, ale i taniejącą ropą naftową. Argument dyskwalifikujący tę tezę jest jednak silniejszy - powszechne w Iranie przekonanie o prawie do atomu (pokojowego), duma narodowa oraz charakter reżimu mogącego trwać w izolacji przez długie lata, co nawet może sprzyjać jego konsolidacji. Teza mówiąca o tym, że "odrzucony" Iran będzie sam zabiegał o ponowne rozmowy na niekorzystnych dla siebie warunkach, jest mocno życzeniowa.Zdaniem Netanjahu fałszywa jest alternatywa, iż brak porozumienia oznaczać będzie wojnę. Należy jednak postawić pytanie, w jaki sposób, jeśli nie za pomocą porozumienia akceptowalnego dla obu negocjujących stron, zapobiec ewentualnym atomowym zbrojeniom Iranu? Skoro taki fakt nie mieści się w wizji świata zarówno USA jak i Izraela - "koszmarne konsekwencje dla ludzkości", mówił Netanjahu - to jak powstrzymać Teheran przed budową bomby, jeśli nie rozmowami, których efektem końcowym musi być zaufanie ajatollahom, którzy wbrew opinii premiera Izraela nie prześcigają się między sobą w apokaliptycznych pomysłach na pogrążenie swoje kraju i świata w płomieniach?Jeśli nie wojna, to co?Drogi będą w takim przypadku dwie. Jedną z nich będzie działanie na rzecz obalenia teokracji i zmiany systemu. Jest to jednak wyjątkowo mało realne. Po pierwsze, reżim trzyma się mocno dzięki swojemu aparatowi bezpieczeństwa, po drugie Irańczycy autentycznie popierają program atomowy swojego kraju. Trzeba przypomnieć, że nie jest on wcale wymysłem ajatollahów, a wspieranego przez USA reżimu szacha Mohammeda Rezy Pahlaviego (co więcej, Chomeini nakazał po rewolucji wstrzymanie wszelkich dość zaawansowanych już działań na tym polu).Drugim rozwiązaniem jest wojna i zniszczenie irańskiej infrastruktury. Nawet jednak, jeśli się to powiedzie, co czyniłoby skalę takiego ataku niemożliwą do przeprowadzenia przez Izrael samodzielnie, plany i koncepcje nie zniknęłyby wraz z reaktorami czy wirówkami. Kwestią czasu byłaby odbudowa potencjału. A należy pamiętać, że wspominane przez Netanjahu sieci irańskich klientów w regionie nie pozostałyby bierne wobec takiego ataku, tak jak i zapewne regionalni rywale Teheranu.Rzeczywistą alternatywą dla obecnych negocjacji jest więc, wbrew temu, o czym chciał przekonać kongresmenów Netanjahu, wojna albo Iran poza kontrolą, gotów do zbudowania bomby w niemal każdej chwili. Rzecz w tym, że właśnie tego chcą uniknąć negocjatorzy z jednej i drugiej strony, a co dla Netanjahu jest nie do przyjęcia.Znużenie Waszyngtonu i TeheranuPierwsze reakcje po przemówieniu Izraelczyka, zarówno ze strony Białego Domu jak i Teheranu, pokazują, że nie będzie ono miało żadnego wpływu na rozmowy - obie strony zgodnie zbagatelizowały wystąpienie Netanjahu. Czy przekonał on swoją mową kongresmenów do postawienia się Obamie i wprowadzenia nowych sankcji na Iran, o co republikanie toczą bój z prezydentem, a co on jest gotów wetować, tego też nie można być pewnym.Czy Netanjahu przekonał do siebie kolejnych Izraelczyków, którzy za kilkanaście dni pójdą do urn, by pozostawić go lub odsunąć od władzy? Trudno powiedzieć. Już teraz można jednak z całą stanowczością stwierdzić, że swoją podróżą do Waszyngtonu nadszarpnął stosunki z amerykańskim rządem. - Izrael nie zostanie sam. Wiem, że Ameryka będzie z Izraelem - mówił pod koniec wystąpienia Netanjahu, a choć nic nie złamie sojuszu Ameryki z Tel Awiwem, niesmak pozostał. Niecodziennie szef obcego rządu w parlamencie drugiego kraju mówi, że nie zgadza się z polityką jego przywódców, zbierając przy tym gromkie brawa opozycji.W tym samym czasie, gdy Netanjahu zbierał owacje w Waszyngtonie, w szwajcarskim Montreux trwała kolejna runda rozmów.

Musimy powstrzymać irański marsz podboju, zniewolenia i terroru Benjamin Netanjahu

Irański reżim jest radykalny jak zawsze (...) stanowi ogromne zagrożenie nie tylko dla Izraela, ale i dla pokoju całego świata Benjamin Netanjahu

[object Object]
Iran rozwija program rakiet balistycznychTasnim News Agency,CC BY-SA 4.0,Hossein Velayati/Wikipedia(CC BY SA 3.0)
wideo 2/17

Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: