Doniesienie o "przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariusza publicznego" a także "niedopełnieniu obowiązków przez członków zarządu Narodowego Centrum Sportu" właśnie trafiło z Najwyższej Izby Kontroli do prokuratury rejonowej Warszawa-Śródmieście.
- Mogę potwierdzić, że skierowaliśmy takie zawiadomienie. Od prokuratury zależy teraz, czy podejmie śledztwo - mówi nam rzecznik Izby Zbigniew Matwiej.
"Kto wybrał drużyny?"
Chodzi o spotkanie sprzed ponad dwóch lat pomiędzy drużynami Wisły Kraków i Legii Warszawa, które miało być jednocześnie pierwszym meczem rozegranym na Stadionie Narodowym. To wtedy, podczas jednego ze spotkań dotyczących stanu przygotowań obiektu do imprezy, ministra sportu Joanna Mucha zapytała ponoć o to, "kto wybierał drużyny do tego meczu?"
Główny problem polegał bowiem na tym, że kibice Wisły i Legii należą do najbardziej zwaśnionych w kraju a mecze pomiędzy tymi drużynami od lat określane są jako spotkania "podwyższonego ryzyka". Tyle tylko, że drużyn grających w finale o Superpuchar nie wybiera nikt czego nie wiedziała ministra - o trofeum walczy zawsze aktualny mistrz Polski ze zdobywcą krajowego pucharu.
Kasa z kieszeni podatnika
Stadion Narodowy, zaprojektowany przede wszystkim z myślą o meczach reprezentacji Polski, nie był przygotowany do pojedynków pomiędzy klubami, których kibice od lat mówią o wzajemnej nienawiści i toczą ze sobą wojnę. Na stadionie brakowało choćby sektorów oddzielających fanów gospodarzy od przyjezdnych.
Mucha: Dobrze, że mecz odwołano
To właśnie obawa przed starciami chuliganów była bezpośrednią przyczyną odwołania w lutym 2012 r. spotkania pomiędzy Wisłą a Legią. Z tym wiąże się również doniesienie Najwyższej Izby Kontroli do prokuratury. Audytorzy sięgnęli po dokumenty finansowe i odkryli, że według zapisów umowy odwołanie tamtego meczu może kosztować podatnika grubo ponad 1,5 miliona złotych.
Wątpliwe klauzule
- Oceniamy, że umowa na organizację tego pojedynku, podpisana przez Narodowe Centrum Sportu ze spółką Ekstraklasa S.A., była skrajnie niekorzystna dla interesów Skarbu Państwa. Zgodę na jej podpisanie w takim kształcie wydało Ministerstwo Sportu i Turystyki - mówi nam jeden z urzędników NIK.
Co w umowie tak bardzo zaniepokoiło audytorów Izby? Chodzi o klauzulę, z której wynika, że jeżeli mecz się nie odbędzie to Skarb Państwa zapłaci 1,5 mln zł kary spółce Ekstraklasa S.A. W dokumentach, do których dotarł portal tvn24.pl, czytamy, że umowę zawarto 29 stycznia 2012 roku. To ważne bo na biurku szefa NCS leżały już wtedy opinie komendanta policji i komendanta straży pożarnej, w których stwierdzali oni, że Stadion Narodowy nie spełnia wymogów bezpieczeństwa.
NCS podpisało jednak umowę z klauzulą wysokiego odszkodowania, mimo iż jego szefowie mogli być niemal pewni, że zgody policji i straży na przeprowadzenie meczu nie będzie. Z ramienia spółki dokument w takim kształcie parafował ówczesny szef NCS Rafał Kapler, który w zeszłym roku wywalczył przed sądem ponad pół miliona złotych (wraz z odsetkami) zaległej "premii". Ministerstwo Sportu nie chciało mu jej wypłacić m.in. za zaniedbania przy organizacji właśnie tamtego meczu o Superpuchar.
Ale - jak wskazali właśnie kontrolerzy NIK - urzędnicy resortu sportu także wiedzieli o wspomnianej klauzuli i zgodzili się na nią. NIK-owcy zwracają w swoim doniesieniu uwagę na jeszcze jeden absurd związany z tamtą umową: na mocy zapisów przyjętych przez obie strony w przypadku, gdyby mecz jednak szczęśliwie się odbył, do kasy NCS miało wpłynąć zaledwie 350 tysięcy złotych - czyli piąta część kary przewidzianej w przypadku odwołania zawodów!
Kapler: wszystko pod kontrolą
Zapytaliśmy Kaplera o to, dlaczego zgodził się na tak niekorzystny kształt umowy. Według byłego szefa NCS obowiązek uzyskania zgód na imprezę masową (od policji, sanepidu, straży pożarnej a ostatecznie prezydenta Warszawy - red.) spoczywał nie na Narodowym Centrum, ale na organizatorze, czyli spółce Ekstraklasa S.A.
- To organizator wycofał się z umowy w trakcie spotkania z wojewodą, policją i strażą pożarną bo nie mógł zrealizować wszystkich zaleceń służb - twierdzi Kapler, który po odejściu z NCS stał się menadżerem do wynajęcia. Zapewnia jednak, że ani przed objęciem posady na stadionie, ani po odejściu, nie pracował dla Ekstraklasy.
Były szef NCS nie widzi też nic niezwykłego w wysokości kary w kontekście ewentualnego mizernego zarobku. - Z tego co pamiętam, wzięła się ona z zobowiązań Ekstraklasy wobec sponsorów i automatycznie została przeniesiona do naszego kontraktu z głównym wykonawcą stadionu, czyli konsorcjum pod przewodnictwem firmy Alpine - tłumaczy. Według Kaplera miało być to gwarancją, że ewentualna kara nigdy nie dotknie zarządzanej przez niego spółki, czyli tak naprawdę podatnika, a wykonawców stadionu.
Jednak NIK-owcy odkryli zapis umowy, który wydaje się temu przeczyć. W umowie pod paragrafem 1, ustęp 3, znalazło się zdanie, w którym spółka (NCS - red.) oświadcza, że "nie istnieją żadne przeszkody natury prawnej i faktycznej" uniemożliwiające zorganizowanie meczu na Narodowym. W tym samym punkcie NCS zapewnia też, że stadion "spełnia wszystkie wymogi bezpieczeństwa dla obiektów, na których organizowana jest impreza masowa o podwyższonym ryzyku".
Ekstraklasa już raz wygrała
Zapisy te wzięła na poważnie również Ekstraklasa, która o zwrot 1,5 miliona wraz z odsetkami nie pozwała ani austriackiego wykonawcy, ani jego polskich podwykonawców, tylko właśnie Narodowe Centrum Sportu. Co więcej, pierwsze starcie w sądzie już wygrała.
W kwietniu 2013 r. Ekstraklasa S.A. uzyskała nakaz wypłaty całej kwoty od NCS - wraz z żądanymi odsetkami oraz kosztami procesu. Sąd uwzględnił jednak odwołanie i uznał, że w postępowaniu obok NCS powinien występować Skarb Państwa reprezentowany przez Ministra Sportu i Turystyki.
Zapytaliśmy biuro prasowe resortu o aktualny stan procesu. "Zakończył się etap składania pism procesowych. Kolejnym etapem będą rozprawy wyznaczane przez sąd, na których będą przesłuchiwani świadkowie. W związku z tym, że spór sądowy się nie zakończył nie dokonano zapłaty żadnej kwoty na rzecz Ekstraklasa S.A. związanej ze zgłoszonym przez nich roszczeniem" - odpowiedzieli nam przedstawiciele ministerstwa.
Z kolei w Ekstraklasie usłyszeliśmy inną ciekawą informację: - Proces wytoczyło poprzednie kierownictwo naszej firmy. Nowi szefowie chcieli się porozumieć z następcą ministry Muchy i zaproponowali, że zgodzą się na połowę kwoty (750 tys. - red.) i zrezygnują z dalszych roszczeń. Uzyskali nawet wstępną zgodę z resortu sportu. Ostatecznie jednak do porozumienia nie doszło bo urzędnicy ministerstwa bali się, że wycofanie pozwu rzuciłoby na nich podejrzenie o niejasne interesy z Ekstraklasą. Woleli przegrać w sądzie całą kwotę - mówi nasz rozmówca.
Kiedy będzie wyrok i jaki - wypowie się sąd. Sam Rafał Kapler jest przekonany, że decyzja może być tylko jedna: wygrana, czyli oddalenie roszczeń Ekstraklasy. Optymistycznie spogląda też na ewentualne śledztwo prokuratury z doniesienia Najwyższej Izby Kontroli.
Dziś jednak dużo bardziej prawdopodobne jest, że podatnik będzie musiał zapłacić 1,5 miliona wraz z karnymi odsetkami i kosztami procesu. Za mecz, który się nie odbył.
Autor: Robert Zieliński /ŁOs / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Przemysław Jahr/domena publiczna