Bezradni Rosjanie. Nawet gdyby chcieli, nie mogliby zatrzymać tomahawków


Czy Rosjanie w ogóle byli w stanie zatrzymać zachodni atak na Syrię? Jak sami stwierdzili, amerykańskie, brytyjskie i francuskie rakiety nie wleciały w strefy bronione przez ich systemy przeciwlotnicze. Prawda jest taka, że pociski w rodzaju tomahawków strącić jest jednak bardzo trudno, a często pokazywane w sieci fantastyczne możliwości rosyjskich systemów przeciwlotniczych S-400 są znacznie mniejsze, niż chciałaby tego Moskwa. Możliwości Rosjan ogranicza czasami zwykła fizyka.

W kontekście rosyjskich przechwałek uderzenie na Syrię z 14 kwietnia przeprowadzone przez Waszyngton, Londyn i Paryż można byłoby uznać za swoiste powiedzenie "sprawdzam" przez Zachód.

Wcześniej Rosjanie głośno ostrzegali, że będą odpierać taki atak. Rosyjski ambasador w Libanie wręcz się przechwalał, że "każda" rakieta lecąca na Syrię zostanie zestrzelona, a na dodatek zaatakowane zostaną miejsca, z których się je wystrzeli.

Tymczasem w sobotę, już po nalotach, których celem była infrastruktura wykorzystywana przez reżim dyktatora Baszara al-Asada do produkcji i składowania broni chemicznej, przedstawiciel rosyjskiego ministerstwa obrony stwierdził jedynie, że "żadna z rakiet nie wleciała w strefę działania naszej (rosyjskiej - red.) obrony przeciwlotniczej".

To stwierdzenie dobitnie pokazuje, że rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana niż to, co często można zobaczyć na prezentowanych przez Rosjan mapach z kółkami rzekomo oznaczającymi zasięg rosyjskich systemów przeciwlotniczych.

Ograniczone możliwości Rosjan

Najnowocześniejszy z nich, czyli S-400, został rozmieszczony w Syrii już ponad rok temu, w bazie Hmejmim nad Morzem Śródziemnym. To centrum aktywności wojska Federacji Rosyjskiej w Syrii.

S-300 trafił z kolei do bazy przy porcie Tartus, który jest głównym centrum logistycznym. Do niego z Rosji płynie morzami oblewającymi Europę większość potrzebnego im w Syrii sprzętu. W mediach często można znaleźć mapki, na których zaznaczone są okręgi o promieniu 300 i 400 kilometrów wokół miejsc stacjonowania systemów S-300 i S-400. Prezentują one rzekomo ich zasięg i kontrolowany przez nie obszar.

W przypadku Syrii oznaczałoby to objęcie takim parasolem ochronnym prawie całego kraju, poza wąskim pasem blisko granicy z Irakiem.

Prawdziwy zasięg systemu S-400 przy użyciu największych dostępnych rakiettvn24.pl

W sobotę nad ranem amerykańskie, brytyjskie i francuskie rakiety trafiły jednak w cele znajdujące się na obszarze tychże okręgów, czyli - teoretycznie - w zasięgu rosyjskiej obrony przeciwlotniczej. Pomimo tego Rosjanie twierdzą, że "żadna nie wleciała w strefę działania naszej obrony".

Wskazuje to paradoksalnie, że rysowanie takich okręgów przez rosyjskich wojskowych wokół punktów rozmieszczenia baterii S-300 czy S-400 nie ma wielkiego sensu.

Klucz tkwi w rakietach

Pierwszym problemem jest to, iż oznaczenia "300" i "400" nie mają rzeczywistego związku z zasięgiem. To sprytny, choć prosty zabieg marketingowy, którego rosyjskie wojsko nigdy nie prostuje.

Największe rakiety wystrzeliwane przez system S-300 o oznaczeniach 48N6 i 48N6D mają zasięg maksymalny odpowiednio 150 i 200 kilometrów. - Przy czym chodzi o cele lecące na dużej wysokości - zaznacza Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa". W przypadku systemu S-400 prawdziwy maksymalny zasięg to 250 kilometrów przy użyciu rakiet 48N6DM. Kiedyś ma to być rzeczywiście 400 kilometrów przy użyciu nowej rakiety 40N6. Jest ona jednak opracowywana już od ponad 10 lat i pomimo wielokrotnych zapowiedzi o rychłym wprowadzeniu do służby, nadal się to nie udało. Według rosyjskich informacji z początku kwietnia tego roku "ostatnia faza testów może się skończyć w ciągu dwóch miesięcy". Podobne deklaracje padały już jednak wielokrotnie. Dodatkowo sam maksymalny zasięg rakiet nie decyduje o tym, na jakim dystansie w praktyce można nimi coś zestrzelić. Żeby pocisk w coś trafił, najpierw musi wiedzieć, gdzie ma lecieć. Informacje o tym muszą pochodzić z radarów. Ich możliwości są jednak ograniczone.

Ćwiczenia obsługi rosyjskich systemów S-400
Ćwiczenia obsługi rosyjskich systemów S-400MO Rosji

Ograniczone horyzonty

Radary stanowiące element baterii przeciwlotniczych zazwyczaj stoją w niedalekiej odległości od wyrzutni. Rosjanie montują je najczęściej na dużych ciężarówkach. Czasami dodatkowo umieszczane są na wysuwanych masztach. Oznacza to, że wysyłające fale nadajniki i anteny odbierające te, odbite od celów, znajdują się na wysokości maksymalnie kilkunastu metrów nad ziemią. Dodatkowo fale radarowe lecą przez przestrzeń w linii prostej. Nie są w stanie dostrzec obiektów schowanych za górami czy krzywizną ziemi (poza specjalnymi radarami pozahoryzontalnymi, które nie nadają się jednak do naprowadzania rakiet). Pojawia się tu pojęcie "horyzontu radarowego".

Dla przykładu, aby radar baterii S-400 dostrzegł samolot w odległości 400 kilometrów, maszyna musiałaby lecieć co najmniej dziewięć kilometrów nad ziemią. Wszystko co będzie leciało niżej, pozostanie niewidoczne. Pod "horyzontem radarowym". Biorąc pod uwagę fakt, że rakiety w rodzaju użytych w sobotnim ataku latają na bardzo małych wysokościach, rzędu kilkunastu lub kilkudziesięciu metrów, możliwość wykrycia ich z dużego dystansu jest odpowiednio mniejsza.

Wpływ kulistości Ziemi na działanie radarówtvn24.pl

Rosyjski radar, umieszczony na wysokości pięciu metrów nad ziemią, w idealnych warunkach mógłby dostrzec pocisk lecący na 30 metrach dopiero z 31 kilometrów. Warunki rzadko są jednak idealne. W takich wyliczeniach zawsze trzeba też uwzględnić drzewa, wzgórza i góry.

Rosyjskie systemy przeciwlotnicze w Syrii są rozmieszczone na wybrzeżu Morza Śródziemnego, oddzielonego od reszty kraju pasmem górskim, które osiąga w wielu miejscach ponad 1000 metrów wysokości. Dlatego radary systemów S-300 i S-400 miałyby duży problem, próbując dostrzec cokolwiek lecącego na małej wysokości w okolic Homs czy Damaszku, jak to miało miejsce w sobotę 14 kwietnia. Zachodnie wojska dobrze o tym wszystkim wiedzą, więc pociski manewrujące są specjalnie wysyłane taką trasą, aby leciały dolinami i unikały radarów ustawionych w znanym położeniu. To bardzo złożona gra w chowanego, poprzedzona wcześniejszą, żmudną pracą zwiadu elektronicznego. Nieustannie krążące wokół Syrii specjalne samoloty oraz drony szukają działających radarów i oznaczają ich lokalizację, co pozwala później między innymi odpowiednio zaplanować lot tomahawków i podobnych im rakiet.

Rakiety manewrujące mogą się chować przed radaramitvn24.pl

Bezradne latające oko

Wobec tego, nawet gdyby Rosjanie chcieli jakoś próbować zestrzelić nadlatujące zachodnie pociski, mieliby problem, aby je wykryć i naprowadzić na nie swoje rakiety.

Ogólny ogląd sytuacji mógł im dać ewentualnie latający radar w postaci samolotu A-50U. Wiadomo, że dwa takie trafiły do bazy Hmejmim. One - obserwując przestrzeń z góry - mogą znacznie lepiej wykrywać obiekty nadlatujące na małej wysokości. Ich załogi wciąż jednak mogłyby tylko obserwować nadlatujące pociski wroga.

- Radar zamontowany na A-50U jest dość starą konstrukcją. Prawdopodobnie nie byłby w stanie naprowadzić rakiet odpalonych wcześniej z S-300 czy S-400 (gdyby użyć nawet tych najnowocześniejszych), tak aby trafiły w stosunkowo mały cel, jakim są pociski manewrujące - stwierdza Dawid Kamizela, publicysta miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa". Oznacza to, że gdyby jakiś A-50U akurat był na stanowisku, to rosyjskie dowództwo w Syrii mogłoby oglądać rozwijające się uderzenie Zachodu, ale nie miałoby możliwości mu przeciwdziałać.

Tylko Pancyr mógłby coś zrobić

Skutecznie przechwycić nadlatujące zachodnie pociski mogłyby praktycznie tylko rosyjskie systemy Pancyr. Rosjanie takie w Syrii mają. Pojawiły się ich zdjęcia w bazach Hmejmim i Tartus. Kilkadziesiąt sztuk sprzedali też syryjskiemu reżimowi przed wybuchem wojny domowej. - Tylko że to systemy bardzo krótkiego zasięgu. Żeby były skuteczne, trzeba najpierw je postawić obok obiektów, które są celami - mówi Cielma. W praktyce, na polu walki, po kilka pancyrów ustawia się na obrzeżach na przykład ważnej bazy lotniczej czy stanowiska baterii rakiet w rodzaju S-400. Zapewniają wtedy one ochronę na minimalnym dystansie kilkunastu kilometrów przed zagrożeniami w rodzaju tomahawków, śmigłowców czy dronów.

Oznacza to, że Rosjanie mogliby spróbować powstrzymać zachodni atak w dwóch przypadkach: gdyby został wymierzony w najcenniejsze obiekty, warte utrzymywania wokół nich pancyrów lub gdyby wojskowi w Moskwie i Damaszku wiedzieli, w co USA, Wielka Brytania i Francja będą celowały, by zawczasu te systemy w odpowiednich lokalizacjach rozmieścić.

Rosyjskie ministerstwo obrony twierdzi, że Syryjczycy zestrzelili w sobotę nad ranem 14 kwietnia około 70 procent zachodnich rakiet. Oznaczałoby to, że musiałyby one wlatywać wprost pod lufy i rakiety pancyrów, zawczasu ustawionych w pobliżu rzekomo cywilnego centrum badawczego Barzeh pod Damaszkiem oraz składu amunicji pod Homs.

Rosyjski system przeciwlotniczy Pancyr - materiał z 2018 roku
Rosyjski system przeciwlotniczy Pancyr - materiał z 2018 rokuMO Rosji

- Nie wierzę w te twierdzenia Rosjan. W tej wojnie po obu stronach jest bardzo dużo propagandy, ale jeśli chodzi o podawanie konkretnych liczb, to bardziej ufam Amerykanom. U nich jest większe poczucie odpowiedzialności przy ujawnianiu takich informacji - twierdzi Cielma. Zaznacza przy tym, że jakaś część rakiet jak najbardziej mogła zostać zestrzelona, ale nie była to większość. Według Pentagonu żadna zachodnia rakieta nie została przechwycona. To twierdzenie wydaje się potwierdzać fakt, iż pomimo upłynięcia dwóch dób od ataku, nie wypłynęły żadne zdjęcia szczątek owych rzekomo masowo strącanych pocisków manewrujących.

- Gdyby skuteczność obrony była wysoka, Rosjanie pokazywaliby efekty tych działań. Nie zrobili tego jednak - mówi tvn24.pl generał Jan Rajchel, były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, obecnie ekspert fundacji Stratpoints. - Pamiętajmy, że jesteśmy świadkami wojny prowadzonej w wymiarze informacyjnym. Każda ze stron będzie zatem jak najmocniej akcentowała swoje sukcesy, jednocześnie zawyżając straty i deprecjonując sukcesy strony przeciwnej - zaznacza generał Tomasz Drewniak, były dowódca Sił Powietrznych, obecnie również ekspert fundacji Stratpoints. Jego zdaniem skuteczność zachodnich rakiet należy ocenić na poziomie kilkudziesięciu procent.

Pentagon pokazał mapę ataku w SyriiPentagon

Autor: Maciej Kucharczyk/adso/kwoj / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: US Navy, tvn24.pl

Tagi:
Raporty: