Zaatakowali "skaczącymi bombami". Zostawili po sobie wielkie powodzie


Brytyjczycy uczcili rocznicę nalotu podczas II Wojny Światowej, z którego są bardzo dumni. 70 lat temu kilkanaście bombowców Lancaster zaatakowały niecodziennymi "skaczącymi bombami" niemieckie tamy w Zagłębiu Ruhry, zwalając dwie z nich i wywołując wielkie powodzie.

Zdjęcie zapory na rzece Moehne, wykonane przez zwiadowczego Spitfiera rano po atakuRAF

Rocznica została uczczona inscenizacją nad brytyjską rzeką i zaporą Derwent, gdzie 70 lat temu do ataku ćwiczyli brytyjscy lotnicy. Pokazowy przelot wykonała formacja złożona z odrestaurowanego bombowca Lancaster i dwóch myśliwców Spitfire. Po nich zjawiły się dwa nowoczesne bombowce Tornado, należące do tego samego dywizjonu, który wykonał nalot w 1943 roku.

Pierwszy atak precyzyjny w historii

Atak na zapory przeprowadzony w nocy z 16 na 17 maja 1943 roku opatrzony kryptonimem "Operacja Chastise", należy do najtrudniejszych, najbardziej skomplikowanych i najbardziej kosztownych nalotów podczas II Wojny Światowej. Celem nalotu były trzy duże tamy położone w Zagłębiu Ruhry, najważniejszym ośrodku przemysłowym III Rzeszy. Jako cele o znaczeniu strategicznym wybrano je jeszcze przed wojną, ponieważ dostarczały wielkich ilości energii elektrycznej i czystej wody do wielu fabryk oraz miast. Na dodatek liczono na duże zniszczenia wywołane falą powodziową. Tamy były jednak bardzo niewdzięcznym celem. Uszkodzenie wielkich betonowych konstrukcji zwykłymi bombami było mało prawdopodobne. Można było wykorzystać superciężkie bomby wywołujące lokalne trzęsienia ziemi, ale brakowało odpowiedniego samolotu do przeprowadzania ataku. Ostatecznie zdecydowano się na bardzo oryginalne rozwiązanie. Wykorzystano eksperymentalne "skaczące bomby" zbudowane na bazie bomb głębinowych. Przed zrzutem wprawiano je w szybki ruch wirowy, co po zwolnieniu z wysokości zaledwie 20 metrów pozwalało im odbijać się od powierzchni wody i przeskoczyć nad szeregiem zapór przeciwtorpedowych, aż do ściany tamy. Tam tonęły i wybuchały u jej podstawy, wywołując maksymalne uszkodzenia.

Zdjęcie tej samej tamy wykonane przez Niemców dzień po uderzeniu. Fala powodziowa miała 10 metrów wysokościBundesarchiv

Sukces umiarkowany, legenda wyjątkowa

Do nocnego ataku wymagającego wielkiej precyzji i umiejętności wybrano najlepsze załogi z 617 dywizjonu RAF, który do dzisiaj szczyci się nazwą "Dambusters", czyli "Burzyciele Tam". Nalot okazał się bardzo kosztowny. Spośród 19 bombowców Avro Lancaster, które 16 maja wieczorem wystartowały z bazy RAF Scampton w hrabstwie Lincoln, utracono aż osiem. Sześć zestrzeliła niemiecka artyleria przeciwlotnicza, a dwa zderzyły się z liniami wysokiego napięcia. 53 lotników poległo, trzech uratowanych dostało się do niewoli. Pomimo poważnych strat i problemów z precyzyjnym zrzutem bomb, Brytyjczykom udało się przerwać tamy na rzekach Moehne i Eder. Trzeci cel, zapora na rzece Scorpe, wytrzymała eksplozję jednej bomby. Fale powodziowe osiągające 10 metrów wysokości zniszczyły kilkaset zakładów i domów, oraz zalały wiele miasteczek i wsi. Śmierć poniosło około 1,6 tysiąca osób, w większości jeńców wojennych, którzy nie mogli uciec z obozów położonych w pobliżu fabryk. Zniszczenie tam wywołało czasowe poważne niedobory energii elektrycznej, co krótkotrwale istotnie wpłynęło na produkcję w Zagłębiu Ruhry. Skutki nalotu okazały się być jednak znacznie mniejsze niż liczyli Brytyjczycy. Niemcy zdołali szybko przeprowadzić naprawy. Główną korzyścią okazał się wielki sukces propagandowy. "The Dambusters" szybko stali się bohaterami i ich legenda jest kultywowana do dzisiaj.

Tama na rzece Eder została uszkodzona w mniejszym stopniu i fala powodziowa była mniejszaBundesarchiv

Autor: mk//gak/k / Źródło: tvn24.pl, PAP