"Przeciwskuteczny kanibalizm" kampanii wyborczej "bez treści i pasji"


O "kanibalizmie", którego skutki w kampanii wyborczej w Izraelu były przeciwne do zamierzonych i o tym, że "zmęczenie premierem Benjaminem 'Bibim' Netanjahu dało o sobie znać" - pisze izraelski anglojęzyczny dziennik "Jerusalem Post".

W swojej analizie, zamieszczonej dzień po wyborach do Knesetu, Gil Hoffman zauważa, że tegoroczną kampanię w Izraelu toczył "przeciwskuteczny kanibalizm". "Netanjahu i (lider centrolewicowego sojuszu Niebiesko-Białych Benny) Ganc desperacko chcieli odebrać głosy mniejszym partiom z ich własnych obozów" - wskazuje publicysta. Ale - jak dodaje - ani Netanjahu, ani Ganc "nie zrobili praktycznie nic, aby zabrać wyborców od siebie nawzajem".

"W tegorocznych wyborach nie chodziło o to, czy duża część społeczeństwa opowie się za Gancem, a ile przeciw Netanjahu (...), przeciw jego stylowi i wywołującej podziały retoryce, przeciw jego nadużyciom (...) czy przeciw temu, by na kolejne cztery lata powierzyć władzę komuś, kto dzierżył ją nieprzerwanie przez ostatnią dekadę, a w sumie przez 13 lat", licząc urzędowanie z lat 1996-99 - podsumowuje inny komentator gazety Herb Keinon.

"W tych wyborach chodziło o osobowości, a nie o programy czy idee (...). To był raczej konkurs popularności i jego wyniki można interpretować jako głos zaufania dla Ganca jako osoby, bo przecież wciąż niewiele wiadomo na temat tego, jaką politykę chce on prowadzić" - pisze publicysta.

"Jeśli chodzi o politykę, Ganc nie zrobił niczego, co odróżniałoby go od Netanjahu. Być może mógłby w pewnym stopniu ponownie wprowadzić do debaty międzynarodowej słowo 'pokój'", ale przecież w kampanii wyborczej "nie wymachiwał transparentem z napisem nawołującym do tzw. rozwiązania dwupaństwowego" - podkreślił Keinon, nawiązując do idei istnienia obok siebie dwóch państw - żydowskiego i palestyńskiego. W dodatku były szef sztabu generalnego "sam mówił, że nie ma różnicy między nim a człowiekiem, którego chce zastąpić, jeśli chodzi o politykę wobec Iranu" - dodaje komentator.

"Dla Żydów pójście do urn to świętowanie przywileju głosowania"

Według innego publicysty Davida Brinna "poza pewnym entuzjazmem, emanującym ze strony obozu walczącego pod hasłem 'Każdy, byle nie Bibi', kampania była nie tylko pozbawiona treści, ale też pasji". "Czy to naprawdę ważne, czy Netanjahu pozostanie u władzy aż do oskarżenia, czy też Ganc, któremu nie udało się aż tak bardzo odróżnić polityki Niebiesko-Białych od polityki Likudu?" - zastanawia się Brinn na łamach "JP". Nawiązuje do możliwości oskarżenia Netanjahu w trzech sprawach dotyczących korupcji, nadużycia władzy i defraudacji.

"Ale pomimo ponurej kampanii i kuszących atrakcji" w piękną, słoneczną pogodę w dniu wyborów Izraelczycy faktycznie skorzystali z demokratycznego prawa do głosowania" - pisze Brinn, przywołując dane o frekwencji wyborczej, która była tylko nieco mniejsza w porównaniu z poprzednimi wyborami w 2015 r.

"Dla izraelskich Żydów pójście do urn to świętowanie przywileju możliwości głosowania w żydowskiej ojczyźnie" - podkreśla komentator. Zaś "dla obywateli muzułmańskich głosowanie na partie, które będą reprezentować ich interesy w Knesecie, jest zjawiskiem, które nie jest powszechne w regionie - zastrzega. - Informacja, że frekwencja wśród Arabów była szczególnie niska, jest rozczarowująca, biorąc pod uwagę, ile było na szali w tych wyborach".

PRZECZYTAJ ANALIZĘ PRZEDWYBORCZĄ

Izrael i PalestyńczycyPAP

Co z pokojem?

Dziennik "Jerusalem Post" w komentarzu redakcyjnym wskazuje również, że z biegiem lat Izraelczycy stali się bardziej cyniczni, gdy chodzi o szanse na pokój. "Pokolenie, które po raz pierwszy głosowało w tych wyborach, spośród którego wiele osób odbywa służbę wojskową, urodziło się, gdy wybuchła druga intifada. Ich rodzice mogli uwierzyć w pokój obiecany w porozumieniach z Oslo (w 1993 r.), ale widzieli, jak nadzieje te nikną w obliczu zamachów na autobusy i straszliwych starć na początku lat 2000" - zauważa anglojęzyczna izraelska gazeta.

Partie, które mają szansę na stworzenie kolejnej koalicji, w większości nie wierzą, że pokój zapanuje za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rozumieją, że generalnie bariery separacyjne i mury bezpieczeństwa, bez względu na to, jak brzydko wyglądają, zapewniają Izraelowi bezpieczeństwo. Ugrupowania te rozumieją, że Izrael musi nadal inwestować w swoje technologie obronne, aby stawić czoło zagrożeniom regionalnym, takim jak Iran "Jerusalem Post"

"Izraelczycy wiedzą obecnie, że obietnice pokoju nie mogą go zaprowadzić oraz że brak stabilizacji w regionie, będący skutkiem arabskiej wiosny, może przynieść więcej niebezpieczeństw niż to, co dzieje się w Strefie Gazy czy w Ramallah (na Zachodnim Brzegu Jordanu) - czytamy w komentarzu. - Partie, które mają szansę na stworzenie kolejnej koalicji, w większości nie wierzą, że pokój zapanuje jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rozumieją, że generalnie bariery separacyjne i mury bezpieczeństwa, bez względu na to, jak brzydko wyglądają, zapewniają Izraelowi bezpieczeństwo. Ugrupowania te rozumieją, że Izrael musi nadal inwestować w swoje technologie obronne, aby stawić czoło zagrożeniom regionalnym, takim jak Iran".

"Jerusalem Post" konstatuje, że w dzisiejszych czasach Izraelczycy "mają mniejsze zaufanie do polityków, sądów i mediów". "Z tą erozją zaufania musi zmierzyć się kolejny rząd, żeby Izrael nie dryfował w sposób, w jaki (czynią to) inne zachodnie demokracje, stając się zbyt podzielonymi" - wskazuje gazeta. Według niej następny rząd "musi także stawić czoło problemom religii i państwa". "Ważne jest uregulowanie kryzysu z diasporą w sprawie Ściany Płaczu i innych kwestii na linii diaspora-państwo Izrael" - dodaje.

"Musimy bardziej słuchać obaw płynących z zagranicy, ale musimy także mieć rząd, który zapewni, że narracja Izraela (ang. Israel's story) i jego różnorodne głosy będą słyszane za granicą" - podkreśla "JP". Na koniec gazeta zwraca uwagę, że w Izraelu panuje szeroki konsensus w wielu kwestiach. "Pomimo naszego podzielonego systemu partyjnego większość przeciętnych Izraelczyków jest zjednoczona w wielu kluczowych kwestiach (...) i Izrael wie, jak pokazać imponującą jedność narodową. Nadszedł czas, aby to zrobić" - czytamy w komentarzu redakcyjnym "JP".

Zwycięski remis Netanjahu

Po wtorkowych wyborach do parlamentu Izraela zarówno dotychczas rządzące prawicowe ugrupowanie Likud jak i centrolewicowy sojusz Niebiesko-Białych mogą liczyć na co najmniej 35 mandatów w Knesecie.

Wydaje się jednak, że z pięcioma innymi prawicowymi i ultraortodoksyjnymi ugrupowaniami, które razem zdobędą około 30 mandatów, Netanjahu może być w stanie sformować rząd z solidną większością 65 mandatów w 120-miejscowym Knesecie.

Autor: ft\mtom / Źródło: PAP

Tagi:
Raporty: