"To jakby stworzyć sieć ludzkich botów". Tajemniczy ruch i aplikacja tylko dla zaufanych


Dzięki mobilizacji w mediach społecznościowych tajemniczy ruch Tsunami Democratic zdołał zebrać tysiące osób i zablokować na kilka godzin drugie największe lotnisko w Hiszpanii. Teraz ogłosił światu, że ma do dyspozycji jeszcze potężniejsze narzędzie: aplikację tylko dla zaufanych, która ma pomóc koordynować kolejne kroki. W internecie trwa walka o serca Katalończyków.

"Nadszedł moment, w którym nasz głos usłyszy cały świat! Cel: zablokować lotnisko w Barcelonie” – taki komunikat pojawił się 14 października po godzinie 13 na profilu Tsunami Democratic (Demokratyczne Tsunami) na Twitterze. Kilka godzin później obrazki z chaosu na El Prat pokazywały media na całym świecie. Według szacunków hiszpańskich władz lotnisko blokowało około 10 tysięcy osób, odwołano 110 lotów, ponad 100 osób zostało rannych w starciach z policją. W nocy na koncie Tsunami Democratic pojawił się wpis: "To dopiero początek, musimy przygotować się na to, co przyjdzie i sprawić, że demokratyczne tsunami będzie nie do zatrzymania".

Tsunami tworzą krople

Demokratyczne Tsunami pojawiło się w mediach społecznościowych we wrześniu i miało mobilizować zwolenników niepodległości Katalonii przed wyrokiem hiszpańskiego Sądu Najwyższego na separatystycznych polityków. Miało bazować na koncepcjach obywatelskiego nieposłuszeństwa i walki bez przemocy.

W końcu, gdy 14 października dziewięcioro polityków zostało skazanych na karę od 9 do 13 lat więzienia za swoją rolę w doprowadzeniu do referendum w sprawie niepodległości Katalonii i przyjęciu jednostronnej deklaracji o utworzeniu "niezależnej i suwerennej" republiki, Tsunami pokazało swoją siłę.

W ciągu kolejnych dni, w czasie których ulice katalońskich miast przerodziły się w pole regularnej bitwy, Tsunami stało się kluczowym ruchem mobilizującym separatystów. Początkowo do komunikacji z sympatykami używano Twittera i komunikatora Telegram, teraz jednak Tsunami ma nową potężną broń: aplikację, którą, według administratorów konta na Twitterze, w ciągu doby ściągnęła 15 tysięcy użytkowników. Ma pomóc koordynować kolejne kroki, informować użytkowników o planowanych w ich okolicy akcjach, a także ostrzegać, gdzie znajduje się policja.

Popularność aplikacji byłaby zapewne dużo większa, gdyby nie dość skomplikowany proces, jaki trzeba przejść, by z niej korzystać. Jest dostępna jedynie na system Android, ale nie można jej znaleźć w sklepie Google Play. Prawdziwa przeszkoda pojawia się jednak dopiero później: do aktywacji potrzebne jest zeskanowanie kodu QR, który udostępnić może ściągającemu tylko inny zaufany użytkownik. To utrudnienie zapobiegać ma infiltracji.

"Aplikacja pozwoli nam działać z dużo większą precyzją w czasie długiej drogi pokojowego nieposłuszeństwa obywatelskiego, która zaczyna się właśnie teraz" – chwali się Tsunami Democratic na Twitterze. Jak pisze dziennik "La Vanguardia", zainteresowanie tajemniczym programem sprawiło, że kody QR stały się szybko obiektem pożądania. "W ciągu 24 godzin tysiące ludzi w całej Katalonii zmobilizowały się, żeby znaleźć kody QR. Dotrą do was!", "rozpowszechniono setki w całej Katalonii. Pytajcie znajomych, rodzinę i kolegów z pracy" – radzili administratorzy konta na Twitterze.

Według twórców aplikacja Tsunami Democratic to "przestrzeń, w której możesz podzielić się swoim zaangażowaniem, przeznaczając czas i środki. Tsunami tworzą krople". Te krople to użytkownicy, którzy zdecydowali się zainstalować aplikację na swoich telefonach i zezwolić na dostęp do informacji o lokalizacji, aparatu i mikrofonu. Są też pytani, jakimi środkami transportu dysponują (przydać może się wszystko: od deskorolki po traktor) oraz kiedy dokładnie mogą brać udział w akcjach. Mają jednak dostęp jedynie do wycinka aplikacji, ograniczonego w zależności od ich lokalizacji i dyspozycyjności. Kto ma ogląd całości? Tego nie wiadomo.

Jak zauważa dziennik "El Pais", panuje tu ścisła hierarchia: są bezimienni administratorzy, którzy dystrybuują kody QR i planują akcje oraz "krople", czyli tysiące użytkowników realizujących polecenia. - To wymaga ślepego zaufania, nie ma miejsca na kwestionowanie. To tak, jakby stworzyć sieć ludzkich botów, żeby następnie wykorzystać je do jakiejś operacji – wskazuje w rozmowie z dziennikiem Enric Lujan, specjalizujący się w technologiach profesor nauk politycznych z Uniwersytetu w Barcelonie.

Cytowani w hiszpańskich mediach eksperci wskazują na wyrafinowanie aplikacji, wymagające - ich zdaniem - wysoce specjalistycznego przygotowania. – Nie stworzono tego jedynie w Barcelonie, mogę o tym zapewnić, wymagało to doradztwa - mówi anonimowo w rozmowie z "El Pais" jeden z inżynierów, który analizował aplikację. – Takich rzeczy nie tworzy się w jedną chwilę, ani w miesiąc czy dwa - ocenia.

Kto za tym stoi?

Tsunami Democratic owiewa tajemnica. Nie wiadomo, kto za nim stoi, kim są jego liderzy. Ruch podkreśla, że jego protesty mają zmusić państwo hiszpańskie do wynegocjowania politycznego rozwiązania umożliwiającego Katalonii samostanowienie. Twierdzi, że zaangażowane są w niego "setki" ludzi, którym leży na sercu "prawo do samookreślenia, ale także obrona praw podstawowych". Oddolny charakter ma sprawić zaś, że Tsunami nie zatrzymają aresztowania kilku czy nawet kilkunastu liderów. Do tej pory jedyną rozpoznawalną osobą kojarzoną z ruchem jest były trener piłkarskiej FC Barcelony Pep Guardiola, który w udostępnionym na Twitterze nagraniu po angielsku przekonuje, że Hiszpania "zmierza w kierunku autorytaryzmu" oraz żąda od społeczności międzynarodowej zaangażowania i znalezienia "rozwiązań politycznych i demokratycznych”.

Ruch twierdzi, że opiera swoje działanie na koncepcji obywatelskiego nieposłuszeństwa. Niektóre hasła i akcje przypominają działania CDR (Comites de Defensa de la Republica, Komitetów Obrony Republiki), które w 2017 roku miały za zadanie mobilizować wyborców przed niepodległościowym referendum i umożliwić jego przeprowadzenie. Organizacja zaprzecza kategorycznie jakimkolwiek związkom z partiami politycznymi. Te deklaracje traktowane są jednak ze sceptycyzmem.

Jak zauważają hiszpańskie media, Demokratyczne Tsunami pojawiło się w mediach społecznościowych na początku września, zaledwie kilka dni po spotkaniu politycznych liderów separatystów w Szwajcarii. W rozmowach uczestniczyli między innymi obecny premier Katalonii Quim Torra i jego poprzednik, Carles Puigdemont, który ukrywa się przed hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości (lub - jak chcą jego zwolennicy - przebywa "na uchodźstwie") w Belgii. Według źródeł "El Pais", projekt Tsunami mieli zaprezentować tam przedstawiciele radykalnej partii CUP (Candidatura d’Unitat Popular). Jedna z jej liderek, Anna Gabriel, na stałe mieszka w Genewie.

Kiedy Tsunami pojawiło się na Twitterze, ochoczo wsparli je separatystyczni politycy, w tym Puigdemont, Torra czy były wicepremier Oriol Junqueras. "Potrzeba odzyskania inicjatywy we wszystkich sferach. To świetna forma, inteligentna. Zobowiązanie do braku przemocy czyni nas silniejszymi" - napisał Puigdemont.

Hiszpańskie służby ustalają, kto stoi za ruchem. - Mamy skuteczny wywiad i dowiemy się, kto stoi na jego czele - zapewniał we wtorek minister spraw wewnętrznych Fernando Grande-Marlaska w radiu RNE. Interesują się też samą aplikacją. Jak pisze "La Vanguardia", powołując się na swoje źródła w policji, stoją za nią te same osoby, który odpowiadały za zapewnienie infrastruktury informatycznej w czasie referendum niepodległościowego. Tsunami zdziwione jest takim zainteresowaniem władz. "Zastanawiamy się, czy służby specjalne zajmują się też sprawdzaniem, kto organizuje manifestacje feministyczne czy klimatyczne" - napisali przedstawiciele ruchu, odpowiadając mailowo na pytania redakcji BBC Mundo.

Przykład Hongkongu

Pomysł, by informować się o aktywności policji za pomocą aplikacji nie jest nowy. Z takiej formy chcieli korzystać demonstranci w Hongkongu. W App Store pojawiła się aplikacja HKmap.live, jednak po ostrej krytyce ze strony chińskich władz firma Apple zdecydowała się ją wycofać. Zwolennicy katalońskiej niepodległości najwyraźniej postanowili wyciągnąć z tej lekcji wnioski - Tsunami nie ma w wersji na produkty Apple. Chętnie odwołują się zresztą do wydarzeń w Hongkongu, a azjatyccy demonstranci dostarczają także inspiracji przy planowaniu akcji – jak było ostatnio w przypadku inwazji na lotnisko El Prat. - To, co się dzieje w Hongkongu, uczy nas wiele, na przykład tego, że bogate społeczeństwa również mogą się zbuntować, ze wszystkimi tego konsekwencjami - przestrzegał niedawno wiceprzewodniczący katalońskiego parlamentu Josep Costa.

CZYTAJ WIĘCEJ O PROTESTACH W KATALONII

KataloniaPAP/Reuters

Dlaczego protestują?

Masowe protesty trwają w Katalonii od poniedziałku. Tego dnia hiszpański Sąd Najwyższy skazał dziewięcioro separatystycznych polityków na więzienie. 13 lat za "podburzanie i sprzeniewierzenie funduszy publicznych" dostał były wicepremier Katalonii Oriol Junqueras. Trzech byłych ministrów w katalońskim rządzie - Jordi Turull, Raul Romeva i Dolors Bassa - zostało skazanych na 12 lat. Dwóch pozostałych ministrów - Josep Rull i Joaquim Forn - dostało wyrok 10 lat więzienia. Była przewodnicząca regionalnego parlamentu Carme Forcadell została skazana na 11,5 roku więzienia, a przywódcy dwóch separatystycznych stowarzyszeń organizujących masowe manifestacje – Jordi Sanchez i Jordi Cuixart - na dziewięć lat.

Większość krajowych partii, w tym rządząca Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE), przyjęła wyrok z aprobatą. Jednak według tych, którzy wychodzą teraz na ulice Barcelony i innych katalońskich miast, decyzja sądu jest niesprawiedliwa, a kryzys wymaga rozwiązania politycznego.

Demonstracje, które teraz obserwujemy, są najbardziej gwałtowne od 2017 roku, kiedy Hiszpania zmierzyła się z największym kryzysem w dziejach swojej 40-letniej demokracji. Wielu Hiszpanów na zawsze zapamięta sceny, które rozegrały się w czasie uznanego za nielegalne referendum niepodległościowego. W dniu plebiscytu doszło do starć, a ostra reakcja służb porządkowych spotkała się z potępieniem wielu mieszkańców Hiszpanii, bez względu na ich ocenę działań katalońskich władz. Zdjęcia i nagrania z policyjnych interwencji obiegły cały świat.

W głosowaniu wzięło udział tylko 2,28 mln osób spośród 5,3 mln uprawnionych. 90 procent z nich, czyli zaledwie 27 procent całej ludności Katalonii lub 38 procent wszystkich uprawnionych do głosowania, opowiedziało się za niepodległością regionu. Mimo to, 27 października deputowani regionalnego przyjęli rezolucję dotyczącą ustanowienia niezależnej Republiki Katalonii. W odpowiedzi rząd ówczesnego premiera Hiszpanii Mariano Rajoya zastosował artykuł 155 hiszpańskiej konstytucji i zawiesił autonomię regionu. Wydano nakazy aresztowania separatystycznych liderów. Sam Puigdemont i kilkoro ministrów jego rządu uciekło z Hiszpanii. W przyspieszonych wyborach lokalnych ponownie zwyciężyły ugrupowania nacjonalistyczne, a na czele nowego rządu stanął Quim Torra, bliski sojusznik Puigdemonta, uważany jednak za polityka bardziej umiarkowanego.

W obliczu nowej odsłony kryzysu premier Hiszpanii Pedro Sanchez wzywa do zakończenia przemocy i zapewnia, że odpowiedź władz w Madrycie będzie wyważona, ale stanowcza. Także katalońskie władze nawołują do zmniejszenia napięcia, choć Quim Torra zwlekał z jednoznacznym potępieniem przemocy. Manifestacje jednak nie ustają, planowane są nowe akcje.

Autor: kg\mtom / Źródło: El Pais, El Mundo, BBC Mundo

Raporty: