Strzały w Bahrajnie. Czołgi zmierzają do stolicy

Aktualizacja:

Żołnierze otworzyli ogień do demonstrujących. Co najmniej jedna osoba zginęła, a 50 jest rannych - podaje agencja EFE, powołując się na źródła medyczne. Do stolicy królestwa zmierzają coraz większe siły wojska, w tym czołgi i wozy pancerne. Do krwawych starć doszło również w Jemenie i Libii. Tam ludzie również domagają się reformy autorytarnych reżimów.

Według Al-Jazeery, szpital w centrum Manamy jest pełen ofiar. Według pracującego tam lekarza wiele osób zostało postrzelonych w głowę.

Tłum miał zetrzeć się z wojskiem po tym, jak policja przy użyciu gazu łzawiącego przepędziła ludzi z ulicy nieopodal placu Perłowego. Ludzie zebrali się ponownie i ruszyli na pilnowany przez żołnierzy centralny plac stolicy. Wojsko, które wcześniej ostrzegało przed zbliżaniem się od centralnego punktu miasta, otworzyło ogień. Według New York Times, do tłumu strzelano z helikoptera krążącego nad placem Perłowym. Załoga miała wstrzymać ostrzał dopiero gdy zauważyła przedstawicieli zachodnich mediów z kamerą.

Jak podaje agencja EFE, po wojsku wkroczyła policja, która użyła kul kauczukowych i gazu łzawiącego. Protestujący schronili się w pobliskim szpitalu Salmanija i tam, wśród rannych, kontynuują demonstracje.

Koniec rozmów

Plac Perłowy, centralny plac stolicy, jest od czwartku rano pilnowany przez wojsko i otoczony zasiekami z drutu kolczastego. W nocy ze środy na czwartek policja brutalnie rozbiła obozowisko opozycji, która próbowała na wzór egipski okupować plac. Cztery osoby zginęły, a ponad 200 zostało rannych.

Czołowy szyicki duchowny Bahrajnu, szejk Issa Kassam nazwał akcję policji i wojska przeciwko demonstrantom "masakrą". Wiernym, którzy przyszli na modły do meczetu na północnym przedmieściu Manamy, oświadczył, że rząd "zatrzasnął drzwi do dialogu".

Kilkanaście tysięcy wyznawców szyickiej odmiany islamu uczestniczyło tego dnia w wiosce Sitra na południe od Manamy w pogrzebie ofiar zajść na placu perłowym. - Naród chce upadku tego reżimu - skandowano.

Granatem w tłum

Do krwawych zajść doszło też w Jemenie. Trzech demonstrantów antyrządowych zostało zabitych podczas wymiany ognia między demonstrantami i siłami bezpieczeństwa w Adenie, gdzie według Al-Jazeery kilkadziesiąt osób odniosło obrażenia.

Kolejnych dwóch manifestantów zginęło, a 27 zostało rannych w ataku na zgromadzenie antyrządowe w mieście Taizz. W tysiące osób, które już siódmy dzień z rzędu koczują na skrzyżowaniu nazwanym Placem Wolności, rzucono granat. - Widzieliśmy, jak samochód urzędowy podjechał i rzucono granat, a potem jadące wozem osoby wystrzeliły w powietrze - powiedział agencji AFP naoczny świadek.

Demonstracje w Jemenie trwają już od końca stycznia. Wybuchły w tym samym okresie co w Egipcie. Rządzący krajem od 32 lat dyktator Ali Abd Allaha Salah, obiecał, że odejdzie, gdy w 2013 roku skończy się jego kadencja prezydencka. Ma też nie próbować przekazać władzy synowi. Koalicja partii opozycyjnych zgodziła się rozmawiać z prezydentem, ale wciąż dochodzi do spontanicznych protestów, organizowanych m.in. przez studentów.

Ból głowy Kadafiego

Niespokojna sytuacja jest także w Libii, gdzie doszło do pierwszych od wielu lat protestów przeciwko dyktatorowi Muammarowi Kadafiemu. Główne walki mają miejsce na wschodzie kraju, w drugim co do wielkości mieście Libii, Benghazi. Protestujący spalili kilka posterunków policji, budynków rządowych i opanowali siedzibę państwowej telewizji.

W mieście rozmieszczono silne oddziały wojska, które mają opanować buntujące się od dwóch dni tłumy. Dotychczas w walkach zginęło około 20 osób. Co gorsza, w piątek nad ranem doszło do buntu w miejskim więzieniu, z którego zbiegło około 1000 osadzonych. Czterej zostali zastrzeleni na miejscu, a około 150 ponownie złapano. Uciekinierzy podpalili biuro prokuratora generalnego, bank i urzędy.

W innych częściach kraju władze organizują wiece poparcia dla rządzącego krajem od ponad 40 lat dyktatora.

Źródło: reuters, pap