Strażnicy mordowali więźniów granatami. "Wszędzie była krew"


- Granat eksplodował mniej niż 15 metrów przede mną. Wszędzie była krew. Przez chwilę myślałem, że to rewolta w więzieniu, na którą tyle czekaliśmy. Ale potem zorientowałem się, że nie - mówił Jumaa al-Shalmani, który twierdzi, że jest jedną z kilkunastu osób, które przetrwały masakrę więźniów politycznych w więzieniu pod Trypolisem.

Mężczyzna opowiedział dziennikarzowi niemieckiego gazety "Der Spiegel", że w 1996 roku siedział w więzieniu Abu Salim pod Trypolisem. W całym zakładzie karnym miało być około 1200 osadzonych. Większość z więźniów, w tym al-Shalmani, miało być więźniami politycznymi reżimu Muammara Kaddafiego.

- Teraz nareszcie mogę opowiedzieć swoją historię, po 15 latach bolesnego milczenia ze strachu przed reżimem - mówi al-Shalmani. Mężczyzna twierdzi, że jest jedną z 14 osób, które przetrwały masakrę więźniów w 1996 roku. Miało wtedy zginąć 1206 osób, których szczątki odkryto niedawno w masowym grobie niedaleko więzienia. (CZYTAJ WIĘCEJ)

Narastanie agresji

- Te wydarzenia wryły się głęboko w moją pamięć - mówi al-Shalmani. Jak opisuje mężczyzna, warunki w więzieniu były straszne. Przez trzy dni poprzedzające tragiczne wydarzenia, więźniom nie wydawano jedzenia. - Strażnicy poniżali nas każdego dnia. Nie pozwalali nam spać, bili nas, opluwali i oddawali na nas mocz - mówi Libijczyk.

Seria wydarzeń, które doprowadziły do masakry, miała się zacząć 27 czerwca 1996 roku. - Jeden ze strażników wszedł do naszego skrzydła więzienia sam. Nienawiść i wściekłość wybuchła. Pół tuzina więźniów rzuciło się na niego - wspomina al-Shalmani. Inni skazani mieli powstrzymać swoich kolegów od rozszarpania strażnika. Ciężko pobitego zakneblowali jednak i wrzucili do izolatki.

Inni strażnicy zaczęli intensywnie poszukiwać swojego kolegi. Jak twierdzi al-Shalmani, nie mogli go jednak znaleźć. - Sześciu więźniów wzięto na tortury i zabito. Ich ciała wyrzucono na wspólny korytarz - mówi Libijczyk. Przez kolejne dni strażnicy byli coraz bardziej agresywni. - Było jasne, że strasznie się zemszczą. Modliłem się do Allaha o litość - mówi al-Shalmani.

Krwawy finał

To czego obawiał się Libijczyk, nadeszło w sobotę 29 czerwca. - O szóstej rano kazali nam wszystkim ustawić się do apelu. To nigdy wcześniej się nie zdarzało. Okazało się, że znaleźli strażnika. Był martwy - wspomina al-Shalmani. - Zaczęli krzyczeć "Wszyscy na podwórze!". Jeden z nich popchnął mnie i kopnął w krocze. Skuliłem się z bólu - dodaje Libijczyk.

Jak mówi al-Shamani, gdy zdołał się wydostać z tłumem na podwórze, rozpętało się piekło. - Granat eksplodował mniej niż 15 metrów przede mną. Wszędzie była krew. Przez chwilę myślałem, że to rewolta w więzieniu na którą tyle czekaliśmy. Ale potem zorientowałem się, że nie - mówi Libijczyk. - Granaty nadlatywały z góry. Na dachu i murze więzienia stali uzbrojeni ludzie. Krzyczeli "Allah! Zabić te psy!" i strzelali do tłumu - wspomina al-Shalmani.

Podczas masakry z więziennych głośników miała płynąć głośna muzyka marszowa, która tłumiła strzały i wybuchy. - Ostatkiem sił wczołgałem się do korytarza. Straciłem świadomość - mówi Al-Shamani. - Gdy odzyskałem przytomność, byłem na noszach. Jeden ze strażników, który akurat nie był sadystą, powiedział żebym udawał zabitego. Tego dnia ambulanse woziły głównie trupy - opisuje Libijczyk.

Al-Shamani miał się ponownie obudzić już w szpitalu wraz z 13 innymi ocalałymi więźniami. - Kazali nam przysiądz, że nigdy nic nie powiem o masakrze, albo zabiją nasze rodziny - mówi Libijczyk. Mężczyzna wyszedł na wolność dopiero w 2006 roku.

Źródło: spiegel.de