Rośnie napięcie w Katalonii. Kilkaset osób rannych w starciach z policją

Aktualizacja:

W starciach z policją obrażenia odniosło już około 460 osób - poinformowała burmistrz Barcelony. Wcześniej pojawiły się informacje, że hiszpańska policja użyła gumowych kul wobec osób protestujących w Barcelonie. Funkcjonariusze konfiskują urny wyborcze i karty do głosowania aby uniemożliwić przeprowadzenie referendum niepodległościowego. Raport specjalny na antenie TVN24 BiS.

Do zdarzenia doszło w centrum miasta, w jednym z lokali wyborczych, do których weszli policjanci. Według świadków cytowanych przez AFP, ludzie chcący oddać głos usiedli na ziemi, blokując przejście funkcjonariuszom, którzy chcieli opuścić budynek. Wtedy policjanci zaczęli strzelać gumowymi kulami. 37-letni mężczyzna doznał obrażeń nogi, druga osoba została zabrana do szpitala.

Trzy osoby "poważniej ranne"

Jak poinformowały katalońskie służby ratownicze, cytowane przez agencję Reutera, łącznie udzielono już pomocy 38 osobom, które odniosły obrażenia w wyniku zdecydowanej akcji policji zamykającej lokale wyborcze. Trzy z nich mają być "poważniej" ranne, nie sprecyzowano jednak co im się stało.

- Hiszpański rząd został, wbrew swojej chęci, zmuszony do wysłania policji, by powstrzymać głosowanie, które przerodziło się w farsę - oświadczył wcześniej na konferencji prasowej przedstawiciel rządu centralnego w Katalonii Enric Millo. - Zostaliśmy zmuszeni do zrobienia czegoś, czego nie chcieliśmy - dodał.

Zapytany o wcześniejsze oświadczenia regionalnych władz Katalonii, które poinformowały uczestników referendum, że jeśli ich lokal wyborczy będzie zamknięty, mogą głosować w dowolnym miejscu, Millo odpowiedział: - To wszystko wstyd, farsa. Pierwszy raz w historii zasady gry zostają zmienione na 45 minut przed rozpoczęciem głosowania.

Zdecydowana akcja policji

O godzinie 9 rano otwarto w Katalonii ponad tysiąc lokali wyborczych, gdzie mieszkańcy tego hiszpańskiego regionu autonomicznego mają głosować w nielegalnym - zdaniem rządu w Madrycie - plebiscycie. Do niektórych lokali wkroczyła policja, przejmując urny i karty wyborcze.

"To pierwsze urny i karty zajęte przez policję w Barcelonie" - napisano na Twitterze MSW Hiszpanii. Opublikowano również zdjęcie przejętych przedmiotów i poinformowano, że działania funkcjonariuszy będą kontynuowane.

2-Estas son las primeras urnas y papeletas incautadas por @policia, en Barcelona. Los agentes continúan despliegue en Cataluña#EstamosporTI pic.twitter.com/V6gzwz1XfX— Ministerio Interior (@interiorgob) 1 października 2017

Furgonetki policyjne, karetki

Przed niektórymi lokalami doszło również do pierwszych starć funkcjonariuszy z chcącymi zagłosować Katalończykami. Napierający tłum ludzi blokowany był policyjnymi tarczami, miały miejsce również przepychanki. Świadkowie mówią mówią o wielu furgonetkach policyjnych i karetkach rozmieszczonych na ulicach Barcelony na wypadek, gdyby starcia się zaostrzyły.

Do przepychanek między wyborcami a policją doszło między innymi przed lokalem wyborczym w Sant Julia de Ramis w hiszpańskiej prowincji Girona, gdzie głos w referendum ws. niepodległości Katalonii planował oddać szef regionalnego rządu Carles Puigdemont. Funkcjonariusze Gwardii Cywilnej siłą, wybijając szyby, wkroczyli do wnętrza lokalu by skonfiskować urny i karty do głosowania - informują agencje.

Około godziny 10 poinformowano, że mimo to Puigdemont zdołał oddać głos w innym lokalu.

Puigdemont oskarżył zarazem hiszpańskie władze o "nieusprawiedliwioną, nieproporcjonalną i nieodpowiedzialną" przemoc, której z ich polecenia dopuszczają się siły bezpieczeństwa.

Madryt próbuje blokować referendum. Relacja reportera TVN24
Madryt próbuje blokować referendum. Relacja reportera TVN24tvn24

Tysiące dodatkowych policjantów

W relacji na żywo prowadzonej na stronie dziennika "El Pais" poinformowano zarazem, że są lokale, w których uczestnicy głosują bez przeszkód. Jako przykład podano leżącą 10 km od Barcelony Badalonę. Według mediów tamtejsza szkoła, w której głosują mieszkańcy, nie została zamknięta, ponieważ trwa tam jednocześnie mecz koszykówki.

Decyzją hiszpańskich władz centralnych na terenie Katalonii rozmieszczono tysiące dodatkowych policjantów, którzy mają zapobiec głosowaniu. Jednocześnie do lokali zaczęli zjeżdżać funkcjonariusze katalońskiej policji, tzw. Mossos d'Esquadra. Ich szef Josep Lluis Trapero instruował w piątek wszystkie jednostki, by 1 października, zgodnie z nakazem sądu, konfiskowały urny i materiały wyborcze - czytamy na portalu wydawanej w Barcelonie gazety "La Vanguardia".

Uda się oddać głos?

Mimo to w niedzielę rano agencje informacyjne podawały do wiadomości, że przed lokalami ustawiały się kolejki chętnych do głosowania.

W związku z utrudnieniami władze Katalonii zdecydowały się również na wprowadzenie szeregu ułatwień. Ogłosiły, że mieszkańcy będą mogli głosować w dowolnym punkcie wyborczym, jak znajdą otwarty. Akceptowane mają być również drukowane w domu karty do głosowania, jeżeli oficjalnie wydrukowane nie będą dostępne.

Pytanie, na które Katalończycy chcą odpowiedzieć w referendum brzmi: "Czy chcesz, aby Katalonia została niepodległym państwem w formie republiki?".

Kpina z demokracji

Przedstawiciele rządu w Madrycie ostro wypowiadają się o inicjatywie Katalończyków. Szef resortu spraw zagranicznych Alfonso Dastis skomentował ją jako "kpina z demokracji". - Katalończycy, którzy są częścią Hiszpanii, nie mogą sami decydować za cały kraj - zaznaczył. Równie krytycznie wypowiadał się też szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani, który przekonywał, że referendum "jest nielegalne i przeprowadzane przeciwko hiszpańskiej konstytucji".

- Żadne państwo nie może zaakceptować secesji jego części - podkreślał.

Szef rządu Katalonii Carles Puigdemont z kolei zapowiedział, że Katalończycy nie zrezygnują "z własnych praw" i niezmiennie zamierzają wyrazić swoje stanowisko w sprawie niepodległości w głosowaniu. Podkreślał, że wszystko jest gotowe, aby odbyło się referendum, którego Madryt chce za wszelką cenę zakazać. - Próbuję nie dać się zdominować emocjom, nawet jeśli wszyscy jesteśmy nimi ogarnięci. Ale generalnie w tej chwili czuję, że spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność. To jest poważna chwila - przyznał.

Jednocześnie Puigdemont zaapelował o dwie kwestie. Po pierwsze - do samych Katalończyków, aby unikali wszelkich aktów przemocy. A po drugie - o mediacje w konflikcie z Madrytem. Podkreślił, że jego zdaniem, sens miałaby obserwacja sytuacji przez przedstawicieli Unii Europejskiej.

Hiszpania owładnięta demonstracjami

W kilkudziesięciu hiszpańskich miastach odbyły się w sobotę marsze poparcia lub sprzeciwu wobec referendum. Wzięło w nich udział łącznie ponad 100 tysięcy osób.

Jedna z największych manifestacji przeciwko głosowaniu odbyła się w centrum Madrytu. Według policji uczestniczyło w niej ponad 10 tysięcy osób. Protestujący wznosili okrzyki: "Nie dla nielegalnego głosowania!", "Jesteśmy Hiszpanami!". Podobne manifestacje przeciwko plebiscytowi odbyły się także w kilkudziesięciu innych miastach na terenie całego kraju. Największe z nich zorganizowano w Sewilli, Walencji, Valladolid, Santander, w Kadyksie, a także w Santiago de Compostela.

Z drugiej strony, w całej Hiszpanii protestowali również zwolennicy organizacji referendum w Katalonii. Jednym z największych wydarzeń była licząca kilkadziesiąt tysięcy uczestników manifestacja poparcia dla plebiscytu, która odbyła się w Bilbao, największym mieście Kraju Basków. Zorganizował ją ruch społeczny Gure Esku Dago, który zabiega o prawo Basków do samostanowienia.

Obawa przed użyciem siły

Madryt nie zgadza się z planem organizacji referendum. Władze kraju przekonują, że jest nielegalne i powołują się na orzeczenie hiszpańskiego Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie.

Obserwatorzy spodziewają się, że w niedzielę hiszpańska policja może próbować rozwiązań siłowych. Już nie tylko zamykania lokali wyborczych, ale też zapowiedzianych wcześniej przez Madryt aresztowań burmistrzów, którzy będą pozwalać w swoich gminach na organizację plebiscytu. Podobne konsekwencje, zgodnie z zapowiedzią prokuratora generalnego Hiszpanii, mogą dotknąć również premiera Puigdemonta i jego ministrów.

O niespokojnej sytuacji w Hiszpanii rozmawiali w sobotnich "Faktach po Faktach" byli ambasadorowie Polski w tym kraju - Ryszard Schnepf i Jerzy Maria Nowak. Oboje wyrazili nadzieję, że uda się w niedzielę uniknąć ostrych starć. - Nie pójdzie w kierunku użycia siły. To jest państwo o pewnych tradycjach, kulturze politycznej i do ostateczności się nie doprowadzą - przekonywał Jerzy Maria Nowak. Schnepf natomiast przyznał, że liczy na to, że emocje opadną i cała sytuacja otworzy drogę do dialogu między dwiema stronami.

Autor: kw,mm//now / Źródło: PAP, Reuters, TVN24

Tagi:
Raporty: