Robi się groźnie. Kim zbliża się do czerwonej linii Trumpa


Pomimo przestróg ze strony nowego prezydenta USA, Korea Północna nie zwalnia w zbrojeniach. Nawet przyśpiesza. Najnowszy test jest znamienny, odpalona rakieta jest bowiem najwyraźniej pierwszym lądowym pociskiem północnokoreańskim napędzanym paliwem stałym. To niebezpieczne dla świata osiągnięcie reżimu Kima.

Nową rakietę odpalono w niedzielę, o czym z opóźnieniem poinformowały oficjalne reżimowe media w Pjongjangu. Choć - zgodnie z lokalnym zwyczajem nadano jej poetycką nazwę Pukguksong-2, czyli Gwiazda Polarna-2 - jest to potencjalnie najgroźniejsza broń spośród wszystkich, które w ostatnich latach prezentował reżim Kim Dzong Una.

Istotna różnica

Kluczową cechą nowego pocisku jest to, że napędza ją silnik rakietowy na paliwo stałe. Dotychczas wszystkie duże północnokoreańskie rakiety odpalane z lądu były na paliwo ciekłe. Wiadomo było, że Korea Północna pracuje nad silnikami na paliwo stałe, ale do tej pory nie było żadnego dowodu na to, że udało im się je zastosować w lądowych rakietach balistycznych. Dlaczego to takie istotne? Paliwo stałe oznacza przeżywalność i praktyczność. Czyni ono z trudnych do ukrycia i wrażliwych na atak rakiet napędzanych paliwem ciekłym - broń łatwą w użyciu, a co najważniejsze trudną do zniszczenia przed startem.

Dotychczas Korea Północna pokazywała niemal wyłącznie te pierwsze, co pozwalało zakładać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że gdyby reżim chciał kogoś naprawdę zaatakować dużym pociskiem z głowicą jądrową, to ten zostałby zniszczony podczas przygotowań do odpalenia.

Paliwo ciekłe nie nadaje się do długiego przechowywania, bo przeważnie jest bardzo toksyczne i powoli niszczy rakietę od środka. Na dodatek jego zbiorniki są bardzo duże, ale lekko zbudowane z powodu konieczności maksymalnego ograniczania masy rakiety. Po zatankowaniu całość staje się wrażliwa na wstrząsy i uszkodzenia, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Samo napełnianie zbiorników może w dodatku zajmować kilka godzin. Wszystko to oznacza koszmar logistyczny, zwłaszcza w sytuacji, gdy z przygotowaniami do startu trzeba się ukrywać. Nie bez powodu większość rakiet balistycznych stosowanych przez mocarstwa jest napędzanych paliwem stałym. Można je przechowywać latami, silniki na nie działające są proste i nie wymagają troskliwej opieki, a całość jest odporna na wstrząsy i uszkodzenia, bo paliwo bardziej przypomina zastygły asfalt albo grafit niż toksyczne i łatwopalne paliwo rakietowe. Marzenie dla wojskowych.

Z wody na ląd

Korea Północna długo nie miała jednak odpowiednich technologii i możliwości, przez co musiała swoje duże rakiety balistyczne napędzać paliwem ciekłym, które lepiej nadaje się do zastosowań cywilnych niż wojskowych. Korea Południowa i Japonia były więc w dość komfortowej sytuacji - na ile w ogóle można o tym mówić, gdy ma się nieprzewidywalnego sąsiada uzbrojonego w broń jądrową. Szanse na wykrycie przygotowań do odpalenia północnokoreańskich rakiet dalekiego zasięgu były jednak stosunkowo duże. Pierwszą oznaką, że to się zmieni, była seria generalnie dość udanych testów nowej rakiety Pukguksong-1, przeprowadzonych w latach 2015/2016. Odpalano ją spod wody. Analizy zdjęć jednoznacznie wskazywały, że jest napędzana paliwem stałym. Resztkę optymizmu pozwalał zachować fakt, że to rakieta odpalana z okrętu podwodnego Sinpo, który swoją konstrukcją bardzo odstaje od współczesnych standardów. Jest więc prawdopodobnie dość łatwy do wykrycia i zniszczenia. Najnowsza próba pokazuje jednak, że równolegle do prac nad rakietą odpalaną spod wody, Koreańczycy pracowali nad jej wersją odpalaną z lądu. Ta zaprezentowana teraz jest bowiem niczym innym, jak wariantem Pukguksong-1. Wskazuje na to nie tylko nazwa, z jedynie zmienionym numerem, ale też wygląd. Obie takiety są prawie identyczne, są też w ten sam sposób odpalane. Z pojemnika startowego wyrzucają je sprężone gazy, a silnik jest uruchamiany dopiero po znalezieniu się całej rakiety w powietrzu. Takie rozwiązanie jest najczęściej stosowane przez Rosjan. Na Zachodzie używa się go wyłącznie w rakietach balistycznych odpalanych spod wody.

Nie jest jasne, skąd Korea Północna zdobyła technologie do budowy rakiet napędzanych paliwem stałym. Prawdopodobnie to mieszkanka rozwiązań irańskich (oba państwa współpracują przy programach rakietowych) i radzieckich (po rozpadzie ZSRR Pjongjang miał zatrudnić wielu bezrobotnych inżynierów z radzieckich biur konstrukcyjnych). Nie ma to jednak większego znaczenia w obliczu tego, że w efekcie Kim Dzong Un ma wszystkie technologie konieczne do zbudowania praktycznego i groźnego arsenału jądrowego.

Co zrobią przeciwnicy?

Jest bardzo prawdopodobne, że ze względu na koszty Pukguksong-2 nie będą produkowane masowo. Jednak nawet kilkanaście takich pocisków będzie potężną kartą przetargową. Ukryte i gotowe do szybkiego startu będą trudne do zniszczenia. Fakt, że prawdopodobnie są całkowicie niecelne, zrównoważy zainstalowanie na nich głowic jądrowych, co jest możliwe. Sami Amerykanie przyznają, że Korea Północna najpewniej opanowała już konstrukcję odpowiednio małych ładunków. Kim Dzong Un zyskuje więc potężną broń, która czyni z niego niebezpiecznego gracza, choć jego klasyczne wojska byłyby praktycznie bezużyteczne w starciu z siłami Korei Południowej i USA.

Odpalenie nowej rakiety pokazuje, jak całkowicie nieskuteczne są sankcje nałożone na Koreę Północną. Pomimo obowiązywania ich od wielu lat i niezliczonych wyrazów oburzenia po kolejnych próbach rakietowych, Korea Północna właściwie dociera do końca swojego maratonu zbrojeniowego. Choć jest to państwo zacofane, a jego obywatele - zwłaszcza w porównaniu do botatych sąsiadów - cierpią skrajną biedę, to ma już sprawdzone technologie, pozwalające zagrozić atakiem jądrowym Korei Południowej, Japonii i bazom amerykańskim w regionie. Na końcu owego maratonu jest święty Graal dyktatury w Pjongjangu, czyli rakieta zdolna sięgnąć terytorium USA. Pociski Pukguksong-1 i -2 niemal na pewno nie mogą tego zrobić, bo ich zasięg szacuje się na maksymalnie dwa tysiące kilometrów. Jednak bardzo szybki postęp w pracach nad bronią rakietową w ostatnich latach pozwala przypuszczać, że terytorium USA nie jest czymś nieosiągalnym w perspektywie przyszłej dekady.

Pytanie, co w związku z tym postanowi zrobić Waszyngton. Donald Trump i jego współpracownicy bardzo zdecydowanie deklarowali, że nie dopuszczą do zaistnienia takiej groźby.

W poniedziałek do najnowszej koreańskiej próby ustosunkował się rzecznik Pentagonu. Jeff Davis ocenił ją jako "wyraźne i śmiertelne zagrożenie" dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Zapowiedział, że USA są zdeterminowane, by chronić przed działaniami Korei Płn. zarówno siebie jak i sojuszników takich jak Japonia czy Korea Płd. - Jesteśmy zdolni do obrony przed północnokoreańskim atakiem pociskami balistycznymi i podejmiemy wszelkie niezbędne kroki, aby zapobiegać i likwidować zagrożenia dla naszych i sojuszniczych terytoriów i obywateli - zaznaczył.

Ponieważ sankcje i naciski wydają się nie mieć realnego wpływu na Koreę Północną, to nie ma wielu alternatyw. Można gwałtownie rozbudować amerykańską tarczę antyrakietową, wyprowadzić uprzedzający atak albo doprowadzić do zmiany reżimu.

Autor: Maciej Kucharczyk//rzw / Źródło: tvn24.pl