Reforma zdrowia na święta


Prawdopodobnie już w Wigilię amerykański Senat uchwali swoją wersję ustawy o reformie służby zdrowia. Od tego momentu tylko kilka kroków będzie dzielić Amerykanów od prawdziwej rewolucji w dziedzinie polityki społecznej.

Reforma ma zapewnić ubezpieczenie medyczne niemal wszystkim Amerykanom, uniemożliwić firmom ubezpieczeniowym odmawiania świadczeń potrzebującym oraz obniżyć koszty usług medycznych.

Przywódcy Demokratów i Republikanów w Senacie - Harry Reid i Mitch McConnell - porozumieli się w sprawie przesunięcia tego ostatecznego głosowania na godzinę ósmą rano (pierwotnie zamierzano głosować 24 grudnia wieczorem), aby senatorowie i ich personel mogli się udać do domów na święta.

Głosowanie w święta

W sobotę Demokraci poinformowali o zapewnieniu sobie w Senacie 60 głosów, niezbędnych do uchwalenia reformy systemu opieki zdrowotnej. Do zagłosowania za reformą dał się przekonać konserwatywny demokrata Ben Nelson, senator z Nebraski.

Mówił, że w negocjacjach osiągnął swój cel, jakim jest zapewnienie, iż środki z budżetu federalnego nie będą wykorzystywane do płacenia za aborcje. Uzyskał też dodatkowe środki na leczenie najbiedniejszych w swoim stanie w ramach programu Medicaid.

Jeszcze kilka kroków do sukcesu

Izba Reprezentantów uchwaliła 7 listopada swoją wersję reformy. Zawierała ona tzw. opcję publiczną, czyli państwowy fundusz ubezpieczeniowy. Jednak 9 grudnia senatorowie zrezygnowali z opcji publicznej na rzecz krajowego planu ubezpieczeniowego, który mogłyby oferować prywatne firmy ubezpieczeniowe, ale na niekomercyjnej zasadzie (non profit), tak jak działają firmy nie nastawione na zysk.

Obie wersje - senacka i Izby Reprezentantów - będą musiały zostać zharmonizowane. Potem nad ostateczną wersją będą musiały ponownie głosować obie izby Kongresu USA, a ostatnim krokiem będzie podpis prezydenta.

Prezydent Barack Obama, bardzo zaangażowany w tę reformę, podkreślił w wywiadzie dla "Washington Post", że senacki projekt spełnia 95 proc. tego, na czym mu zależy w kwestii reformy.

Źródło: PAP