"Największe, ekstremalne wyzwanie w dziedzinie ratownictwa"


Kompletna ciemność, mętna woda i wąski korytarz, miejscami całkowicie zalany. Tak wygląda ponad czterokilometrowa trasa w jaskini Tham Luang, którą musi pokonać każdy z uwięzionych chłopców. To zadanie ekstremalne, nawet dla doświadczonych nurków. ("Polska i świat")

- To chyba największe, ekstremalne wyzwanie w dziedzinie ratownictwa, jakie mogę sobie wyobrazić - tak o akcji ratunkowej w tajlandzkiej jaskini Than Luang mówi instruktor nurkowania jaskiniowego Roman Młodożeniec.

Jej trudność w skali od jednego do dziesięciu nurek jaskiniowy Adam Leslie ocenia na "dziewięć i pół", jako jedyny korzystny czynnik podając fakt, że woda w zalanych korytarzach jest ciepła. - Gdyby woda była zimna, to byłoby już niewykonalne - dodaje.

Pierwszym i - zdaniem ekspertów - kluczowym elementem operacji ratunkowej jest przygotowanie chłopców do drogi, zarówno pod kątem technicznym, jak i psychologicznym.

Według instruktora nurkowania jaskiniowego Adama Pawlika podczas szkolenia najprawdopodobniej uczono chłopców, "jak oddychać, by nie wpaść w panikę, by nie przyspieszyć oddechu, jak sobie radzić ze stresem".

Od najsilniejszych do najsłabszych

Podczas operacji ratunkowej wszystko ma znaczenie, także kolejność, w jakiej chłopcy są ewakuowani. Z reguły najpierw ratuje się tych, którzy są w najgorszym stanie. W tym przypadku zastosowano jednak dokładnie odwrotną strategię.

- Często robi się przy szkoleniach tak, że zabiera się na początek osoby najmocniejsze po to, aby te osoby słabsze, mniej pewne widziały, że nie ma problemu, że się udało, tak naprawdę można by powiedzieć: łatwizna - tłumaczy Tomasz Jeżewski, instruktor nurkowania. W drodze każdemu z chłopców towarzyszy dwóch nurków. Pierwszy niesie butlę z powietrzem dla siebie i dla dziecka, drugi odpowiada za asekurację. - Osoba ratowana cały czas widzi ratownika. To, że ratownik jest za nami, powoduje, że komfort psychiczny wzrasta, a możliwość zaczepienia się, czy to sprzętem, czy zaklinowania się w jakimś ciasnym miejscu, jest minimalizowana - wyjaśnia Michał Drabarczyk z Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego. - Całość [trasy ewakuacji - przyp. red] jest oporęczowana grubą liną, jest więc możliwość przytrzymania się tej liny i ewentualnie wyciągnięcia się po niej do góry - opisuje Adam Leslie.

Ewakuacja dzieci z jaskini w Tajlandii PAP

Strome uskoki, zaciski, zalane groty

Pierwszy, liczący 400 metrów odcinek do półki skalnej Pattaya to najprostszy fragment drogi, jaką muszą przebyć uwięzieni chłopcy. Jest on w miarę szeroki i tylko częściowo zalany wodą. Dalej zaczyna się najtrudniejszy etap, czyli setki metrów stromych uskoków, zacisków i zalanych grot. Baza ratownicza znajduje się około 700 metrów od wejścia do jaskini. Prowadzące do niej przejścia są w niektórych miejscach tak wąskie, że nurkowie muszą zdejmować butle z gazem z pleców, żeby się przedostać.

- Paradoksalnie ciasne miejsce zwiększa bezpieczeństwo - wyjaśnia jednak Adam Leslie. Jak tłumaczy nurek, uniemożliwia to ewentualne rozdzielenie się grupy. Układ "ratownik-dziecko-ratownik" pozwala nie tylko pokonać najtrudniejsze miejsca, ale też stwarza szanse na ciągłe utrzymywanie kontaktu fizycznego, co w tak skrajnej sytuacji może uratować życie. - Wystarczy ułamek sekundy, żeby stracić panowanie nad sobą, więc jakiś kontakt, nawet ocieranie się, daje poczucie bezpieczeństwa - przekonuje Adam Pawlik. Wybuch paniki mógłby się skończyć tragicznie, zarówno dla dzieci, jak i ratowników.

Autor: momo//kg / Źródło: tvn24

Źródło zdjęcia głównego: Twitter | Wojciech Bojanowski

Raporty: