Nikt nie chce wojny, ale sytuacja może się szybko wymknąć spod kontroli


Napięcie na Bliskim Wschodzie nie maleje. Czy Iran dąży do konfrontacji? A może blefuje, by zasiąść do stołu rozmów z Amerykanami? Na pytania tvn24.pl odpowiada Marcin Piotrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

W maju Iran zawiesił przestrzeganie niektórych zobowiązań wynikających z zawartej w 2015 roku z mocarstwami umowy nuklearnej. To reakcja na jej wypowiedzenie przez Stany Zjednoczone w maju 2018 roku i późniejsze przywrócenie przez Waszyngton sankcji gospodarczych. Do tego w ostatnich tygodniach doszło do kilku groźnych incydentów na wodach Zatoki Perskiej. Czy czeka nas regionalna wojna?

CZYTAJ WIĘCEJ O ZESTRZELENIU AMERYKAŃSKIEGO DRONA I ATAKACH NA TANKOWCE

Maciej Tomaszewski: - Czy Iran dąży do konfrontacji?

Marcin Piotrowski, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych: - Iran sprawdza, na co może sobie pozwolić i sygnalizuje pewne rzeczy Stanom Zjednoczonym, Unii Europejskiej czy państwom regionu. Wbrew ostrej retoryce Iran będzie raczej ostrożny, chociaż podejmuje też bardzo ryzykowne działania. Na przykład zestrzelenie amerykańskiego drona w sytuacji, kiedy niedaleko był samolot z załogą amerykańską, mogło się skończyć fatalnie. Ani Stany Zjednoczone, ani Iran nie dążą do otwartej konfrontacji, chociaż sytuacja może im się wymknąć spod kontroli.

Establishment irański nie jest jednolity. Są tam frakcje bardziej i mniej otwarte na dialog.

Problem polega na tym, że program nuklearny i polityka regionalna są w rękach Strażników Rewolucji i najwyższego przywódcy ajatollaha Aliego Chameneiego. Strategia irańska to kwestia uzgodnień między nimi.

Czyli rząd prezydenta Hasana Rowhaniego to kwiatek do kożucha?

Nie można tego tak upraszczać, bo Rowhani i jego rząd to osoby z establishmentu, które w irańskim kalejdoskopie zajmowały już różne stanowiska. To są ludzie, którzy tak samo rozumieją interesy strategiczne czy narodowe Islamskiej Republiki. Wokół pewnych rzeczy jest konsensus i właśnie kierunek polityki zagranicznej czy program nuklearny są poza dyskusją. Wiele z różniących się między sobą opinii irańskich polityków jest autentycznych i autentyczna jest też walka o władzę, ale to nie szef jakiejś komisji w parlamencie podejmuje decyzje strategiczne.

Skłania się pan ku tezie, że Iran blefuje, żeby wrócić do stołu rozmów w sprawie porozumienia atomowego?

Sojusze na Bliskim WschodziePAP

Tak, choć Iran mówi też, że wszystkie drzwi dla dyplomacji zostały zamknięte. To jest jednak cały czas próba wymuszenia, zwłaszcza na Unii Europejskiej, w jakimś stopniu też na Chinach, ażeby przywrócić choćby część korzyści ekonomicznych z umowy nuklearnej. Trudno jednak w biznesie bankowym i naftowym zrobić coś przeciwko Amerykanom. Trudno jest też strukturom unijnym zmusić prywatne firmy do ryzykowania swoich pozycji na rynku amerykańskim i kapitału w Iranie.

To Unia Europejska. A wyobraża pan sobie Rowhaniego na czerwonym dywanie z Donaldem Trumpem jak Trumpa z Kim Dzong Unem?

W Korei Północnej jest jednoosobowa dyktatura i wydaje się, że Kim ma pełną swobodę. Może mówić co innego dzisiaj, co innego jutro - narracja może zupełnie się zmieniać. Po stronie Iranu jest natomiast sporo ograniczeń ideologicznych i systemowych. Stany Zjednoczone od początku istnienia Islamskiej Republiki Iranu są widziane jako "Wielki Szatan" i chociaż następowały po sobie okresy napięć i dialogu, to trudno byłoby nagle usiąść do wypracowania jakiegoś kompleksowego rozwiązania.

To nie spodobałoby się różnym strukturom wewnątrz Iranu.

Irańczykom by się to nawet spodobało, natomiast trudno jest zmienić politykę, jeżeli jest się w konflikcie ideologicznym. On tkwi tak głęboko w DNA irańskiego systemu, że trudno mi sobie wyobrazić takie zbliżenie z USA. Gdy w 2015 roku podpisano porozumienie nuklearne, niektórzy mówili, że otwiera ono furtkę do takiego zbliżenia i stabilności regionu. Byłem sceptyczny również ze względu na pamięć historyczną po stronie amerykańskiej. Upokorzenie 444 dni kryzysu z zakładnikami w ambasadzie w Teheranie, zamachy Hezbollahu na Amerykanów w Libanie, czy ataki milicji szyickich w Iraku to wszystko są rzeczy, które tkwią głęboko w elicie amerykańskiej.

Jak mogłaby wyglądać w takim razie ścieżka prowadząca do dialogu? Kroki poczynione przez Iran na razie wydają się odwracalne.

To nie jest przypadkowe, że władze irańskie mówią, że wszystko jest stopniowalne i odwracalne. Może za parę dni te słowa zweryfikuje rzeczywistość, ale dajmy na to deklaracja o ponownym natychmiastowym otwarciu reaktora w Araku jest niemożliwa do spełnienia - z tego reaktora został usunięty rdzeń, więc trzeba go z powrotem zamontować i tak dalej. To jest proces, który zajmuje sporo czasu, więc mogą to też być działania trochę pozorowane. Natomiast czeka nas prawdopodobnie kilka miesięcy napięcia w regionie. Pytanie, czy któryś z tych incydentów będzie wybuchowy.

Co mogłoby być punktem, zza którego nie będzie już powrotu?

Irański program nuklearnyPAP/Reuters

Gdyby podczas incydentu z dronem został zestrzelony samolot, Amerykanie odpowiedzieliby zdecydowanie. Trudno byłoby taką eskalację kontrolować.

Jak mógłby wyglądać konflikt, biorąc pod uwagę doktrynę Iranu i jego arsenał?

Iran ma tzw. doktrynę mozaiki. Po doświadczeniach Hezbollahu z Izraelem oraz wojny w Iraku Strażnicy Rewolucji wprowadzili koncepcję, w której cały kraj jest przygotowany na ewentualną interwencję amerykańską i działania partyzanckie. Natomiast trzeba podkreślić, że ze strony amerykańskiej nie ma - może poza nielicznymi osobami w tej administracji - chęci powtórzenia i długotrwałej operacji przeciwpartyzanckiej jak w Iraku czy Afganistanie.

Konflikt byłby jednak bardzo niekorzystny dla Irańczyków. Miałem okazję zapoznać się z symulacjami konfliktu w Zatoce Perskiej i na przykład zniszczenie floty irańskiej oraz odblokowanie cieśniny Ormuz to kwestia pięciu do dziesięciu dni. Od siedmiu do czternastu dni wystarczy, żeby zneutralizować regularne siły zbrojne Iranu. Wojskowi i Strażnicy Rewolucji w Teheranie mają świadomość własnych ograniczeń. Wiedzą, że w konflikcie konwencjonalnym z USA po prostu by przegrali, a skutki porażki mogłyby być fatalne. Nie wiadomo bowiem jak zareagowałoby społeczeństwo Iranu. Mimo że Strażnicy Rewolucji mają tendencję do bardzo ryzykownych posunięć, to zapewne mają też swoje "czerwone linie", do których na tym etapie mogą się przeciwko Amerykanom posunąć.

Wydaje się, że przynajmniej niektórzy w administracji amerykańskiej w ograniczonym konflikcie widzą szansę na zmianę reżimu. To jest prawdopodobne?

Jest demonstracja siły amerykańskiej w regionie, ale wciąż nie widzę apetytu, żeby powtórzyć Irak na znacznie większą skalę.

Zmiana reżimu wiązałaby się z inwazją lądową na Iran?

Właśnie dlatego nie sądzę, żeby ktoś na poważnie brał taki scenariusz.

W odpowiedzi na ataki, nawet te ograniczone, Iran mógłby uruchomić swoje zasoby w regionie, odpowiedzieć pociskami rakietowymi. Jak mógłby wyglądać irański odwet?

Irański program nuklearnyPAP

Nie byłby symetryczny, bo Iran nie ma takich możliwości. Wiemy o kontaktach Strażników Rewolucji z niektórymi liderami talibów w zachodnim Afganistanie – mogliby im dostarczyć ładunki wybuchowe dla jeszcze większego zdestabilizowania kraju. W Bahrajnie mogliby bardzo utrudnić życie załogom V Floty USA. Mogliby wreszcie sięgnąć po arsenał rakietowy i ostrzelać nim bazy USA w regionie, ale to byłyby już ostateczne posunięcia.

A jeżeli chodzi o rywali regionalnych Iranu - nastawiają się bardziej na konflikt czy mimo rywalizacji starają się do niego nie dopuścić?

Każdy ma własną perspektywę. Arabia Saudyjska mogłaby grać na konflikt, gdyby wiedziała, że może to osłabić Hutich w Jemenie. Pewnie byłyby osoby w otoczeniu króla zainteresowane - oczywiście nie z udziałem Saudyjczyków - konfrontacją amerykańsko-irańską. Dla Bahrajnu, gdzie jest większość szyicka, byłoby to bardzo ryzykowne.

Gdzie jest Izrael w tej układance?

Jest zainteresowany tym, żeby Stany Zjednoczone prowadziły ostry kurs i hamowały Iran zwłaszcza w Syrii. Dla Izraela jest najważniejsze, żeby Irańczycy nie utrwalili tam swojej obecności. Znaczna część służb i analityków w Izraelu widziała w ogóle mimo wszystko korzyści porozumienia atomowego - sytuacja, w której było wiadomo, że Irańczycy nie mogą mieć bomby prędzej niż w ciągu dwunastu miesięcy, dawała komfort. Premier Izraela Benjamin Netanjahu jest retorycznym "jastrzębiem", natomiast w sferze faktycznej koncentruje się na Syrii i Libanie, pozostawiając Trumpowi problem Iranu.

Widzi pan możliwość powrotu do porozumienia atomowego?

Zakładam, że Irańczycy mogą próbować testować, jak daleko się mogą posunąć także w sferze nuklearnej. Jednak w ich interesie pozostaje utrzymanie JCPOA. Wiedzą, że nie mogą pójść tu zbyt daleko, bo mają świadomość, że mogłoby to oznaczać następne cztery lata konfrontacji z USA, ale także z Europą.

Przeczekanie do końca kadencji Trumpa?

Tak, to będzie okres bardzo ryzykownych napięć, jednak Iran chce, żeby sankcje amerykańskie zostały zniesione. Nie posuną się więc do sytuacji, która wymagałaby uderzenia prewencyjnego USA lub Izraela. Irańczycy nie chcą przekreślenia porozumienia, tylko będą bardzo kreatywnie interpretować jego zapisy. Przekroczyli już limit nisko wzbogaconego uranu, co potwierdziła Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, ale wciąż nie wiemy, czy o trzy gramy czy o trzy kilogramy. Można sobie wyobrazić, że wyjmą z magazynów wirówki i pokażą, że mają potencjał do szybkiego wzbogacania uranu do wyższego poziomu, na przykład 20 procent. Niemniej warto pamiętać, że chociaż z porozumieniem atomowym jest kojarzony prezydent Hasan Rowhani, była to jednak decyzja samego ajatollaha Aliego Chameniego i jestem przekonany, że bardzo trudno będzie się z tej decyzji wycofać.

Czy jest pan zwolennikiem tezy, że śmierć Chameneiego i wybór jego następcy mogą zmienić cały charakter Islamskiej Republiki?

Wzbogacanie uranuPAP/Reuters

Na razie władza mu bardzo służy, pomimo wieku 80 lat. Patrząc jednak na to, co się działo w Iranie w 2009 roku, tak zwaną zieloną rewolucję, mam wrażenie, że kwestia sukcesji po Chameneim będzie rzeczywiście probierzem dla Islamskiej Republiki Iranu – odpowiedzią na pytanie, czy w ogóle przetrwa. Nie wiadomo, czy będzie to sukcesja stabilna i płynna, czy też nastąpi wiele zawirowań i kolejna irańska rewolucja. To będzie na pewno bardzo ciekawy i kluczowy moment dla Iranu i jego sąsiadów.

Czy za 20 lat Iran znów może być proamerykańską wyspą stabilności na Bliskim Wschodzie?

Nie jestem pewien, bo za czasów szacha też taką nie była. Iran i Arabia Saudyjska, dwa filary strategii USA w regionie, rywalizowały ze sobą w Libanie czy w Zatoce, choć oczywiście były w jednym bloku w obliczu zagrożenia radzieckiego. To również pytanie, jaki byłby charakter nowego irańskiego systemu i czy w ogóle Iran nie uległby dezintegracji. To jest coś, co bardzo nurtuje wiele osób w Teheranie, w tym samego Chameneiego.

Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Hossein Zohrevand/Tasnim News Agency

Tagi:
Raporty: