"Nie było słychać płaczu ani krzyków". Dzieci były w szoku

Aktualizacja:

- To było straszne. Ciągle widzę te wpatrzone we mnie oczy. Nie wiem czy jeszcze żyły, czy już nie - mówi Szwajcarka, która zatrzymała się obok belgijskiego autobusu chwilę po tym jak wbił się w ścianę. Inny kierowca, który jechał tuż za pojazdem wiozącym dzieci z nart, twierdzi, że trudno mu zrozumieć jak mogło dojść do wypadku. - Widzę tylko jedno rozwiązanie: Kierowca zemdlał - mówi Eric Vanmalderen. W Szwajcarii rozpoczęło się identyfikowanie ciał dzieci przez rodziców.

Ponad dobę po wypadku belgijskiego autokaru, którym z wczasów na nartach wracało 52 dzieci. Jeszcze nie udało się zidentyfikować wszystkich poszkodowanych. Do Szwajcarii specjalnym rządowym samolotem przyleciało około 100 bliskich ofiar i poszkodowanych w wypadku.

Relacja korespondentki Polskiego Radia o sytuacji w Szwajcarii (TVN24)
Relacja korespondentki Polskiego Radia o sytuacji w Szwajcarii (TVN24)TVN24

O godzinie ósmej rozpoczęło się identyfikowanie ofiar. Rodzice muszą osobiście zobaczyć zwłoki i potwierdzić tożsamość. Ciała 22 dzieci i sześciu dorosłych ofiar zderzenia mają zostać przewiezione do Belgii w czwartek na pokładach dwóch wojskowych transportowców C-130 Herkules.

"Scena jak z wojny"

24 dzieci ciągle jest w szpitalach, trójka w stanie krytycznym została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. Życie pozostałych nie jest zagrożone. Większość ma połamane ręce i nogi.

Nie było słychać płaczu ani krzyków. W takiej sytuacji z powodu silnego szoku dzieci są ciche. Claude Peter, szef służb ratowniczych z Val d'Annivers.

- Nie było słychać płaczu ani krzyków. W takiej sytuacji z powodu silnego szoku dzieci są ciche - powiedział Claude Peter, szef służb ratowniczych z Val d'Annivers. - Widok był szokujący i drastyczny. Sam mam 12-letniego syna i zobaczenie dzieci w podobnym wieku z takimi obrażeniami było porażające - dodaje Szwajcar.

Większość dzieci miała zapięte pasy, ale jak mówią ratownicy, przy tak wielkiej sile uderzenia nie miało to żadnego znaczenia. Szczęście w nieszczęściu mieli uczniowie ze szkoły w Heverlee, siedzący na tyle autobusu. Na przedzie usadzono ich kolegów i koleżanki z Loomel, którzy niemal wszyscy zginęli lub są poważnie ranni.

"Niektóre patrzyły się na mnie"

To było przerażające. Widziałam kolejne siedzenia sprasowane jedno na drugim. Anonimowa Szwajcarka, świadek wypadku

Kilka sekund po wypadku obok wraku zatrzymała się też Szwajcarka, która jechała wcześnie rano do pracy. - To było przerażające. Widziałam kolejne siedzenia sprasowane jedno na drugim. Wszędzie była krew. Niektóre dzieci patrzyły się na mnie i machały, abym je ratowała - mówiła mediom kobieta.

Szwajcarka twierdzi, że nie może zapomnieć wpatrzonych w nią rannych i umierających dzieci. - Nie wiedziałam co mogłam zrobić, aby im pomóc. Zadzwoniłam po służby ratunkowe - dodaje kobieta, która mówi, że będzie teraz potrzebowała pomocy psychologa, bo nie może sobie poradzić z tym co widziała.

Dramat przeżywają też bliscy zabitych dorosłych. Żona jednego z kierowców dowiedziała się o śmierci swojego męża z internetu. - Zawsze dawał mi znać, że wyruszył. Dzwonił albo wysyłał sms - powiedziała kobieta belgijskiej telewizji VTM. - Ale tej nocy tego nie zrobił. Obudziłam się o 3:30. Brak sms-a mnie zaniepokoił. Uruchomiłam komputer i w internecie dowiedziałam się o wypadku. Tam było napisane, że obaj kierowcy zginęli - wspomina kobieta, która mówi, że teraz "działa na autopilocie" i nie może pogodzić się z śmiercią męża.

Źródło: BBC, "Daily Telegraph"