Atak z bezpiecznej odległości. Ponad sto rakiet z okrętów i samolotów


Pociski Tomahawk, JASSM, SCALP ER i Storm Shadow - najprawdopodobniej tym zaatakowano w nocy Syrię. Rakiet miała być mniej więcej setka. Nie ma pewności w co uderzyły. Amerykanie mówią o "trzech celach", jednak z Syrii spływają doniesienia o silnych eksplozjach w większej liczbie miejsc.

Rozpoczęcie uderzenia ogłosił około godziny trzeciej polskiego czasu Donald Trump. Jeszcze kiedy przemawiał z Białego Domu, pojawiły się pierwsze doniesienia o głośnych eksplozjach w stolicy Syrii, Damaszku. Atak trwał kilkanaście minut. Sekretarz obrony James Mattis sprecyzował, że na razie na tym się skończy.

Czym dokładnie zaatakowano

Według Pentagonu atak był dwa razy większy niż poprzednie amerykańskie uderzenie na Syrię w 2017 roku. Wówczas użyto 59 rakiet Tomahawk. Oznaczałoby to, że teraz w kierunku Syrii wystrzelono około 120 pocisków. Amerykańscy wojskowi nie poinformowali jakich konkretnie sił użyli do ataku. W przeszłości każda taka amerykańska operacja odbywała się przy pomocy pocisków Tomahawk odpalanych z okrętów US Navy. Według "New York Timesa" atak przeprowadziły trzy jednostki, najprawdopodobniej niszczyciele typu Arleigh Burke. Telewizja Fox News twierdzi, że w ataku uczestniczyły też bombowce strategiczne B-1B stacjonujące na Bliskim Wschodzie. Oznaczałoby to prawdopodobnie premierę bojową nowej rakiety lotniczej dalekiego zasięgu JASSM (kupiła takie też Polska). Innego uzbrojenia tego rodzaju B-1B nie przenoszą. W nalocie brali udział również Brytyjczycy i Francuzi. Rządy tych państw podały więcej informacji o użytych siłach. Brytyjczycy uderzyli z bazy Akrotiri na Cyprze przy pomocy czterech maszyn Tornado. Każda przenosiła po dwie rakiety dalekiego zasięgu Storm Shadow. Francuzi uderzyli czterema maszynami Rafale startującymi z bazy we Francji. Każda miała przenosić po dwa pociski SCALP-EG, które są francuską wersją pocisku Storm Shadow. Później pokazali też odpalenie rakiet MdCN (morska wersja SCALP-EG) z pokładu fregaty typu Aquitaine. Użyte w ataku siły jasno wskazują na scenariusz bezpiecznego uderzenia z dużego dystansu. Tomahawki mają zasięg ponad tysiąca kilometrów. SCALP-EG, Storm Shadow i JASSM co najmniej 500 kilometrów. Jeśli amerykanie użyli specjalnej wersji pocisku JASSM oznaczonego literami ER, to bombowce mogły je odpalać nawet z dystansu ponad tysiąca kilometrów. Wszystkie wymienione wyżej pociski są precyzyjnie naprowadzane przez między innymi GPS. Ich głowice to około pół tony materiałów wybuchowych. Do celu lecą na bardzo małej wysokości kilkudziesięciu metrów z prędkością około 900 km/h. Każdy kosztuje około 1-1,5 miliona dolarów.

Na co miały spaść pociski

Nie ma pewności co konkretnie zaatakowano. Pentagon w osobie szefa Kolegium Połączonych Sztabów generała Josepha Dunforda oznajmił, iż były to "trzy cele" związane z badaniem, produkcją i składowaniem broni chemicznej w rejonie Damaszku oraz Hims. Brytyjska premier Theresa May stwierdziła, że samoloty RAF odpaliły rakiety na cel w pobliżu tego drugiego miasta. Syryjscy internauci twierdzą, że w Damaszku zaatakowane zostało "centrum badawcze Barzeh" znajdujące się na wzgórzach blisko miasta. Na dowód są umieszczane zdjęcia wyraźnych eksplozji i pożarów. Centrum badawcze już od lat jest wiązane z badaniem i produkowaniem broni chemicznej. Kolejnym celem była według Syryjczyków baza lotnicza al-Szirai położona na zachód od Damaszku, bliżej granicy z Libanem. Mogła stać się celem ataku, jeśli Amerykanie stwierdzili, że stacjonujące tam samoloty i śmigłowce zostały użyte w rzekomym ataku chemicznym na Dumę w miniony weekend. Trzecią lokalizacją miały być składy wojskowe w Masjaf opodal Hims. Być może w ocenie Amerykanów ukrywano tam broń chemiczną. Nie ma informacji o ofiarach.

Cele nalotów państw zachodnich w Syriitvn24

Syryjczycy próbowali się bronić

Liczne nagrania jasno pokazują, iż wojsko syryjskiego reżimu było świadome ataku i próbowało mu przeciwdziałać. Widać odpalenia rakiet przeciwlotniczych i smugi pocisków z działek. Syryjskie wojsko ma jednak bardzo ograniczone możliwości przeciwdziałania atakom takiego rodzaju. Samoloty najpewniej odpalały rakiety z dystansu kilkuset kilometrów, daleko poza zasięgiem wszystkiego, co posiada syryjska obrona przeciwlotnicza. Pociski manewrujące w rodzaju tych użytych przez zachodnie wojska, Syryjczycy mogliby próbować zestrzelić przy pomocy nowoczesnych rosyjskich systemów Pancyr. Nieznaną ich liczbę kupili jeszcze przed wybuchem wojny domowej. Jest jak najbardziej możliwe, że część nadlatujących pocisków Syryjczycy rzeczywiście zestrzelili. Rakiety manewrujące latają wolno i nie wykonują gwałtownych uników. Ich główną obroną jest lot na małej wysokości i zaskoczenie. Dodatkowo część rakiet mogła też doznać awarii. Nie jest to sprzęt niezawodny. Twierdzenia rosyjskiego ministerstwa obrony, iż "większość" rakiet została przez Syryjczyków zestrzelona, należy jednak traktować bardzo ostrożnie. Podobnie jak twierdzenia syryjskich mediów państwowych, iż "atak odparto".

Podstawowe dane rakiety Tomahawk Block IVArtur Tarkowski | tvn24.pl

Rosjanie nie zrobili nic

Choć jeszcze kilka dni temu rosyjski ambasador w Libanie Aleksander Zasypkin twierdził, iż "każda rakieta odpalona na Syrię zostanie zestrzelona, podobnie jak jej nosiciel", to nic takiego się nie stało. Ministerstwo obrony w Moskwie potwierdziło, że siły rosyjskiego kontyngentu w Syrii nie otworzyły ognia. - Rakiety koalicji nie weszły w strefę naszej obrony przeciwlotniczej - napisano w komunikacie. Potwierdzono też, że nie ucierpiał żaden Rosjanin. Generał Dunford powiedział, że rosyjskie wojsko nie zostało uprzedzone o ataku. Amerykanie mieli się kontaktować z Rosjanami jedynie "w kwestiach przestrzeni powietrznej", co może oznaczać, że uprzedzili ich o planowanych przelotach koalicyjnych samolotów.

Rosja potępiła sam atak. Ambasador w USA Anatolij Antonow ostrzegł, że atak "nie pozostanie bez odpowiedzi". Syryjski reżim określił nalot "barbarzyństwem".

Według Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów była to adekwatna odpowiedź na atak bronią chemiczną w Dumie w miniony weekend. W ich ocenie przeprowadził go reżim, zabijając kilkudziesięciu cywilów. Mattis stwierdził, że kolejne uderzenia mogą zostać przeprowadzone, jeśli dojdzie do następnego użycia broni masowego rażenia w Syrii. - Najwyraźniej reżim nie zrozumiał naszego przesłania rok temu - stwierdził szef Pentagonu, odnosząc się do ataku na bazę Szajrat, który również był odwetem na rzekome użycie broni chemicznej przez reżim.

Atak w Syrii. Co warto wiedzieć?
Atak w Syrii. Co warto wiedzieć?tvn24

Autor: mk/tr / Źródło: tvn24.pl

Raporty: