Najpierw Mubarak, teraz armia. Egiptowi grozi druga rewolucja

Aktualizacja:

Na tym placu w lutym rozpoczęła się rewolucja, która położyła kres rządom Hosniego Mubaraka. Dziś znów demonstrują tu tysiące Egipcjan. Także teraz żądają demokratyzacji państwa, ale wrogiem są rządzący krajem generałowie. Na tydzień przed pierwszymi od dekad wolnymi wyborami Egipt znów staje na progu rewolucji.

Tydzień przed pierwszymi od dziesięcioleci wolnymi wyborami w Egipcie plac Tahrir znów zmienił się w centrum antyrządowych protestów. Tak jak w lutym, gdy po 18 dniach protestów, obalono Hosniego Mubaraka.

Po Mubaraku Tantawi

Egipcjanie wybiorą nowy parlament w głosowaniu, które rozpocznie się 28 listopada. Ale nawet jego wybór nie zmieni rzeczywistego układu sił w państwie. Szerokie uprawnienia prezydenckie pozostaną w ręku armii aż do wyborów nowego prezydenta, co ma nastąpić pod koniec 2012 lub na początku 2013 r. Demonstranci żądają szybszego oddania władzy przez oficerów.

W lutym najbardziej znienawidzonym symbolem władzy, którego ustąpienia żądały tłumy, był Mubarak. Teraz jest to marszałek Mohamed Hussein Tantawi, zresztą minister obrony w rządzie Mubaraka przez 20 lat, stojący obecnie na czele rządzącej rady wojskowej.

Nasze żądanie minimum to przekazanie władzy w ciągu sześciu miesięcy. Hazem Salah Abu Ismail, kandydat na prezydenta

W natarciu islamiści...

Demonstracje na placu Tahrir rozpoczęły się w piątek i początkowo na ich czele stali islamiści z Bractwa Muzułmańskiego, faworyta wyborów parlamentarnych.

Protestują oni przeciwko planom wojskowych, którzy chcą, żeby nowa konstytucja utrzymała de facto władzę armii w Egipcie. Przyszły cywilny rząd sformowany przez parlament miałby niewiele do powiedzenia.

- Nasze żądanie minimum to przekazanie władzy w ciągu sześciu miesięcy - mówi Hazem Salah Abu Ismail, kandydat prezydencki ultrakonserwatywnych muzułmańskich salafitów.

...i opozycja świecka

Szybko jednak na pierwszy plan podczas demonstracji wybili się młodzi aktywiści, ci sami, którzy byli siłą napędową rewolucji przeciwko Mubarakowi. Jedna z takich grup, Ruch 6 Kwietnia, zapowiedział, że pozostaną na placu Tahrir i będą też demonstrować w innych miastach Egiptu, dopóki ich żądania nie zostaną spełnione.

Jednym z najważniejszych są wybory prezydenckie nie później niż w kwietniu. Na tym lista postulatów się nie kończy. To m.in. zastąpienie obecnego gabinetu rządem ocalenia narodowego oraz natychmiastowe śledztwo w sprawie lutowych zamieszek na Tahrir i osądzenie winnych śmierci demonstrantów.

Przemoc wobec demonstrantów potępiają kandydaci prezydenccy Mohamed El Baradei i Abdallah al-Ashaal. Oni też wzywają do utworzenia rządu ocalenia narodowego.

Liberalna opozycja jest oburzona wojskowymi procesami tysięcy cywilów i niechęcią armii do odwołania stanu wyjątkowego.

Kurs na konfrontację

Armia odrzuca żądania opozycji i zapewnia, że nie dopuści, by wybuch przemocy doprowadził do przełożenia wyborów. Jednak analitycy ostrzegają, że akty przemocy podczas procesu głosowania mogą doprowadzić później do podważenia wyników wyborów i w efekcie umocnić władzę wojska.

Według obserwatorów życia politycznego w Egipcie, islamiści mogą zdobyć nawet 40 procent miejsc w parlamencie. Większość z nich ma przypaść Bractwu Muzułmańskiemu, za czasów Mubaraka zdelegalizowanemu i brutalnie zwalczanemu.

Źródło: Reuters