MSZ: Dysydent może się ubiegać o studia za granicą


Niewidomy chiński dysydent Chen Guangcheng może ubiegać się o studia za granicą - poinformowało chińskie MSZ. Jak pisze BBC, to potencjalne rozwiązanie politycznego pata w trójkącie Chen-USA-Chiny. Wcześniej dysydent zadzwonił po posiedzenie komisji amerykańskiego Kongresu, by poprosić o pomoc dla siebie i swojej rodziny w opuszczeniu Państwa Środka.

Jak podało chińskie MSZ, Chen o studia zagraniczne "może ubiegać się normalnymi kanałami, zgodnie w przepisami prawa".

Rozmowa z kongresmenami

W rozmowie telefonicznej z członkami amerykańskiego kongresu Chen powtórzył, że boi się o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny i poinformował, że chciałby spotkać się twarzą w twarz z sekretarz stanu Hillary Clinton, która przebywa w Chinach.

- Pragnę pojechać do USA by odpocząć. Nie zaznałem spokoju przez ostatnich 10 lat - powiedział członkom komisji kongresowej ds. Chin. Wspomniał też, że wieśniaków, którzy pomogli mu uciec z aresztu domowego, spotkały sankcje ze strony władz.

Pragnę pojechać do USA by odpocząć. Nie zaznałem spokoju przez ostatnich 10 lat. Chen Guangcheng

W tej chwili Chen, wraz z żoną i dziećmi przebywa w szpitalu, szczelnie obstawionym przez chińskich policjantów. Choć początkowo zgodził się na pozostanie w Chinach i zawarł z władzami porozumienie, na mocy którego miał zostać przeniesiony "do bezpiecznego miejsca", gdzie będzie mógł studiować, wycofał się z niego. Doszedł do wniosku, że nie zapewni ono ani jemu, ani jego rodzinie bezpieczeństwa.

Obama nie dość stanowcze

Republikański kandydat na prezydenta USA Mitt Romney ostro skrytykował administrację prezydenta Baracka Obamy za postępowanie w sprawie chińskiego dysydenta Chena Guangchenga, który w środę opuścił amerykańską ambasadę w Pekinie, gdzie się schronił.

W przemówieniu w Wirginii w czwartek Romney sugerował, że administracja nie działała dość stanowczo, aby zapewnić bezpieczeństwo Chenowi. Niewidomy dysydent powiedział po opuszczeniu ambasady, że obawia się o swoje życie.

Chen szukał wolności w ambasadzie USA. Czy nie jesteśmy dumni z faktu, że ludzie szukający wolności przychodzą do naszej ambasady? Powinniśmy bronić sprawy wolności gdziekolwiek jest ona atakowana. Mitt Romney

- Chen szukał wolności w ambasadzie USA. Czy nie jesteśmy dumni z faktu, że ludzie szukający wolności przychodzą do naszej ambasady? Powinniśmy bronić sprawy wolności gdziekolwiek jest ona atakowana - powiedział Romney.

"Mroczny dzień dla wolności"

Chen opuścił ambasadę na podstawie porozumienia rządu chińskiego z rządem amerykańskim, którego warunków jednak nie ujawniono. Administracja zapewnia, że nie wywierała na niego żadnej presji.

Romney sugerował jednak, że dyplomaci USA mogli przyspieszyć opuszczenie ambasady przez dysydenta, aby sprawa nie zakłócała rozpoczętych w środę rozmów w Pekinie między przedstawicielami rządu chińskiego a sekretarz stanu USA Hillary Clinton i ministrem skarbu (finansów) Timothym Geithnerem.

- Jeżeli te wszystkie doniesienia są prawdziwe, jest to mroczny dzień dla sprawy wolności. Jest to także dzień wstydu dla administracji Obamy - oświadczył republikański kandydat.

Okpił bezpiekę

W zeszłym tygodniu 40-letni Chen - prawnik samouk - uciekł z aresztu domowego i schronił się w ambasadzie USA. W środę opuścił amerykańską placówkę, a ambasador USA w Pekinie Gary Locke eskortował go do szpitala, gdzie dysydent miał się spotkać z żoną dziećmi. Zawarł też ponoć porozumienie, na mocy którego

Chen, który stracił wzrok na skutek przebytej w dzieciństwie choroby, przebywał przez półtora roku w areszcie domowym w miejscowości Donshigu w prowincji Szantung we wschodnich Chinach. Dysydent spędził cztery lata w więzieniu za ujawnienie przymusowych aborcji i sterylizacji w wiejskiej społeczności, z której pochodził. Po uwolnieniu lokalne władze umieściły go w areszcie domowym, choć nie było ku temu podstaw prawnych.

Źródło: BBC, PAP