Moskwa przyznaje, że pod bombami zginęli Rosjanie. "Pojechali tam z własnej woli"

[object Object]
Wojsko USA opublikowało nagrania dwóch nalotówDVIDSHUB
wideo 2/35

Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych po raz pierwszy oficjalnie przyznało, że w niedawnym starciu zbrojnym w Syrii zginęli Rosjanie. Podkreślono jednak wyraźnie, że byli to "obywatele Rosji i państw WNP", którzy przebywali na Bliskim Wschodzie z własnej inicjatywy, nie będąc żołnierzami i nie posługując się sprzętem rosyjskiego wojska.

MSZ oświadczyło, że "kilkadziesiąt osób" odniosło rany, a "kilka zginęło" podczas starcia. - Rannym udzielono pomocy w powrocie do Rosji, gdzie są leczeni w placówkach medycznych - podało ministerstwo.

Ostrożne przyznanie się

Wydany przez rosyjski MSZ komunikat jest pierwszym oficjalnym przyznaniem władz Rosji, że krążące od ponad tygodnia nieoficjalne informacje na temat starcia w Syrii są przynajmniej częściowo prawdziwe. Wcześniej informowano jedynie, że podczas bitwy pod miastem Dajr az-Zaur 7 lutego, prawdopodobnie zginęło pięciu obywateli Rosji. Teraz rosyjskie MSZ przyznaje, że rzeczywiście śmierć od amerykańskiego ostrzału ponieśli Rosjanie. Rosyjska dyplomacja zastrzega jednak, że w Syrii "znajdują się obywatele rosyjscy, którzy pojechali tam z własnej woli w różnych celach". Resort podkreślił, że "nie jest jego sprawą ocenianie prawomocności i legalności ich decyzji". Zapewniono jednak, że nie byli to żołnierze oraz nie wykorzystywali oni uzbrojenia będącego własnością wojska Rosji. Nie poinformowano, skąd ostrzelani przez Amerykanów Rosjanie mieli między innymi czołgi i artylerię. Wcześniej szef MSZ Siergiej Ławrow oznajmił, że medialne doniesienia o setkach zabitych są "próbą frymarczenia wojną" w Syrii. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow oświadczył, że nie może wykluczyć obecności w Syrii rosyjskich cywilów, zapewnił jednak, że nie mają oni związków z rosyjskimi siłami zbrojnymi.

Bitwa pełna tajemnic

O starciu z 7 lutego informowały początkowo tylko media zachodnie i rosyjskie, opierając się o nieoficjalne źródła. Podawano różne liczby ofiar. Od kilkudziesięciu zabitych i rannych do kilkuset. Dokładna liczba nadal nie jest znana i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Szczegółowe informacje na temat starcia otacza tajemnica. Na ich ujawnieniu nie zależy ze zrozumiałych względów Moskwie, a Amerykanie prawdopodobnie tego nie robią, nie chcąc zaogniać sytuacji. Według doniesień medialnych bitwa miała trwać kilka godzin. Oddział najemników pracujących dla tzw. grupy Wagnera miał spróbować zająć pole gazowe znajdujące się opodal Dajr az-Zaur, które od kilku miesięcy kontrolują Kurdowie. Wspierający ich Amerykanie zdecydowanie zareagowali na atak, wzywając silne wsparcie ogniowe. Na napastników uderzyły samoloty, śmigłowce, drony i artyleria koordynowane z ziemi przez żołnierzy sił specjalnych. W rosyjskich mediach pojawiły się twierdzenia, że skończyło się to "masakrą" dla nieprzygotowanych na taki obrót sprawy "wagnerowców". Amerykańskie wojsko przyznało, że prowadziło ostrzał, podkreślając, że był to akt "samoobrony". Miało być przygotowani na taki obrót sprawy, ponieważ przygotowania do ataku na pole gazowe miały trwać od wielu dni i być bardzo widoczne dla zwiadu. Dlaczego do próby ataku doszło, nie jest pewne. Według nieoficjalnych doniesień mediów tzw. grupa Wagnera ma zawarte umowy z syryjskim reżimem, na mocy których dostaje część dochodów z pól naftowych i gazowych, które zdobędzie i zabezpieczy. Oficjalnie działalność najemnicza jest w Rosji zakazana. Funkcjonowanie "wagnerowców" jest jednak tajemnicą poliszynela. Zatrudnieni przez nią najemnicy mają walczyć nie tylko w Syrii, ale też na Ukrainie. Ich nieoficjalny status pozwala Kremlowi utrzymywać pozór znacznie mniejszego zaangażowania i znacznie mniejszych strat ponoszonych w obu konfliktach.

Autor: mk\mtom / Źródło: PAP, TASS, Retuers, tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Dvidshub

Tagi:
Raporty: