Kto pragnie wojny na Bliskim Wschodzie? Główni gracze i ich interesy

Wspierani przez Iran jemeńscy rebelianci Huti wystrzelili pocisk rakietowy, przechwycony w sobotę przez siły Arabii Saudyjskiej w pobliżu lotniska w Rijadzie.

Izraelski dziennik "Haarec" wziął pod lupę ostatnie najważniejsze wydarzenia w świecie arabskim i ocenił, które państwa - i dlaczego - pragną wojny na Bliskim Wschodzie. Oto lista siedmiu głównych graczy i ich interesów.

Zniszczenie tunelu na granicy Izraela ze Strefą Gazy, niespodziewana rezygnacja premiera Libanu, seria aresztowań w królestwie Saudów i zwycięskie kampanie przeciwko tak zwanemu Państwu Islamskiemu w Syrii i Iraku - wszystkie te wydarzenia zapowiadają kolejną odsłonę konfliktu miedzy sojusznikami i przeciwnikami Iranu - pisze "Haarec". Wojenna retoryka to jedno, jednak wizja rzeczywistego konfliktu jest - zdaniem izraelskiego dziennika - wciąż odległa. Każda ze stron chciałaby, aby kto inny wyręczył ją walce z wrogiem, nikt jednak nie jest gotowy wziąć ciężaru ewentualnej wojny na własne barki. "Praktycznie każdy pragnie wojny - tak długo, jak kto inny ją prowadzi" - czytamy.

Iran

Przez ostatnie sześć lat władze w Teheranie były mocno zaangażowane w popieranie reżimu Baszara el-Asada w Syrii. Pomoc ta przyjmowała najróżniejsze formy, poczynając od doradztwa wojskowego, przez rozmieszczania na miejscu tysięcy bojowników z Hezbollahu (sojusznika Iranu), dostarczanie broni drogą powietrzną, po ogromne wsparcie finansowe sięgające miliardów dolarów. To wszytko nie wystarczyło, aby zapewnić zwycięstwo syryjskiemu dyktatorowi, pomogło mu jednak utrzymać się na powierzchni do czasu rosyjskiej interwencji. Moskwa od początku wojny domowej konsekwentnie wspierała el-Asada, ale dopiero we wrześniu 2015 roku po pretekstem antydżihadystycznej koalicji przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu zdecydowała się oficjalnie włączyć do syryjskiego konfliktu, co bardzo wzmocniło reżim w Damaszku. Kiedy władza Asada została zagwarantowana, Iran mógł odebrać swoja nagrodę w postaci koncesji na wydobycie cennych minerałów i zgody na budowę bazy lotniczej oraz portu wojskowego na terytorium Syrii. Działania te wywołały zdecydowaną reakcję Izraela, który za wszelką cenę nie chce dopuścić do utworzenia przez Iran stałej bazy wojskowej w tym kraju.

Wojna między sojusznikami Iranu a Izraelem w Syrii i Libanie nie jest jednak na rękę Teheranowi, gdyż mogłaby zagrozić jego interesom, w które tyle do tej pory zainwestował. Z punktu widzenia Iranu, któremu zależy na destabilizacji państwa żydowskiego - pisze dziennik - znacznie bardziej korzystne byłoby wplątanie Tel Awiwu w konflikt gdzieś indziej, na przykład na granicy ze Strefą Gazy. Relacje Teheranu z rządzącym Strefą Hamasem pogorszyły się w trakcie syryjskiej wojny, ze względu na wsparcie, jakie Teheran udzielił Asadowi w mordowaniu tysięcy syryjskich sunnitów, wśród których znajdowali się także członkowie syryjskiego Bractwa Muzułmańskiego - sojuszników Hamasu. Jednak teraz, kiedy wojna powoli dobiega końca, obie strony starają się odbudować wzajemne stosunki. W trakcie syryjskiego konfliktu Iran zintensyfikował też swoje wsparcie dla bardziej radykalnej islamskiej organizacji rywalizującej z Hamasem w Gazie - Islamskiego Dżihadu (PID). Celem Teheranu, jak zauważa izraelski dziennik, nie jest podburzenie obu ugrupowań przeciwko sobie, ale połączenie przez nie sił. Sprowokowanie zamętu na izraelskiej granicy ze Strefą Gazy miałoby odwrócić uwagę od sytuacji w Syrii.

Strefa Gazy

Uwaga Hamasu, z pewnością zadowolonego z ponownego zbliżenia z Iranem, jest obecnie bardziej skupiona na Kairze, w którym w zeszłym miesiącu doszło do podpisania porozumienia pojednawczego z Palestyńskim Ruchem Wyzwolenia Narodowego, zwanym Al-Fatah. W przeciwieństwie do Iranu Egiptowi zależy na tym, by Hamas utrzymał pokój w Strefie Gazy i nie dopuścił, by stała się ona centrum logistycznym dla bojowników tzw. Państwa Islamskiego w Synaju. 30 września izraelska armia zbombardowała tunel, budowany przez Palestyński Islamski Dżihad na granicy ze Strefą Gazy, zabijając 14 członków PID oraz Hamasu.W przeszłości było nie do pomyślenia, aby taka operacja nie zakończyła się odwetem tych ugrupowań. Tym razem jednak, choć rzecznik Islamskiego Dżihadu zapowiedział, że "odpowiedź na tę zbrodnię nastąpi we właściwym czasie", jak na razie nie doszło do jakiejkolwiek eskalacji przemocy. Jak pisze Haaretz, Hamas wymusił na dżihadystach z PID utrzymanie nieformalnego zawieszenia broni z Izraelem, trwającego od 2014 roku.

Hamas

Taką postawę na Hamasie wymusiła blokada Gazy i jej pogarszająca się sytuacja ekonomiczna, którą pogłębiły sankcję nałożone kilka miesięcy temu przez palestyńskie władze, zdominowane przez członków Al-Fatah. W konsekwencji lider Hamasu w tym regionie, nieoficjalnie zwany "premierem Gazy" Jahja Sinwar, doszedł - zdaniem izraelskiego dziennika - do wniosku, że aby zachować kontrolę w Strefie, musi znaleźć sposób na współpracę zarówno z sąsiadującym Egiptem, jak i Autonomią Palestyńską. Hamas nie porzuca jednak swoich planów wybudowania tunelu na granicy z Izraelem, nie zamierza także - zdaniem izraelskich analityków - rezygnować ze swojego arsenału rakietowego. Jednak kryzysowa sytuacja humanitarna zmusiła go do pewnych ustępstw. Kolejna runda wyniszczającego konfliktu z Izraelem zagroziłaby dwustronnemu porozumieniu, na co - przynajmniej na chwilę obecną - Sinwar nie pozwoli. Bez względu na oczekiwania Teheranu, będzie powstrzymywać bojowników z Islamskiego Dżihadu przed wzięciem odwetu na Izraelczykach.

Egipt

Egipt był do tej pory uznawany za jeden z głównych elementów - nie licząc Izraela - w antyirańskiej koalicji. Trudna sytuacja polityczna i ekonomiczna zmusiły Kair do ograniczenia swoich ambicji i skupienia się na największym obecnie zagrożeniu - walce z setkami bojownikami IS w Synaju. Jak pisze "Haarec", Egipt to prawdopodobnie jedyny kraj, który nie skorzysta na pomniejszeniu terytorium kontrolowanego przez tzw. Państwo Islamskie w Iraku i Syrii. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dżihadyści mogą przenieść się nie tylko do sąsiedniej Libii, ale także i do Egiptu. Kairowi byłoby na rękę, by konflikt ten toczyły inne kraje, z dala od jego granic tak, by mógł wówczas skupić się na rozwiązywaniu pogłębiających się problemów wewnętrznych. Tym samym Egipt porzucił swoją historyczną misję przewodzenia sunnickim obozem na Bliskim Wschodzie, pozostawiając ją w rękach Arabii Saudyjskiej.

Arabia Saudyjska

Ostatnie wydarzenia w Arabii Saudyjskiej, m.in. liczne aresztowania wysokich rangą urzędników pod zarzutem korupcji (w tym 11 książąt), mianowanie na najwyższe stanowiska osób blisko powiązanych z saudyjskim księciem Mohammedem bin Salmanem, tajemnicza katastrofa helikoptera, w której zginął saudyjski książę Mansour bin Muqrin, a także obecność premiera Libanu Saada Hariri oraz palestyńskiego prezydenta Mahmouda Abbasa wzbudziły liczne pytania o motywy działań władz w Rijadzie. Jedna z teorii dotycząca rezygnacji Haririego ze stanowiska premiera, przywołana przez dziennik, zakłada, że wyjechał on do Rijadu - lub też został tam wezwany - aby nie ponosić odpowiedzialności za zbliżający się atak sił izraelskich na Liban lub atak na głównego sojusznika Iranu w Libanie - Hezbollah. Fakt, że ugrupowanie było oskarżane o próbę zamachu na Haririego, czyni tę teorię bardziej prawdopodobną. Ukaranie Iranu byłoby niewątpliwie w interesie Saudów, a Hezbolllah byłby do tego świetnym celem. Jak pisze izraelski dziennik - Rijad nie byłby obecnie w stanie prowadzić wojny przeciwko Iranowi na własną rękę. Przez ostatnie dwa i pół roku Saudowie angażowali się w walkę ze wspieranymi przez Iran rebeliantami Huti w Jemenie, która jednak okazała się bardzo nieskuteczna. Fakt, że szyiccy rebelianci byli w stanie wystrzelić w piątek rakietę balistyczną, którą Arabia Saudyjska przechwyciła dopieronad lotniskiem w Rijadzie, jest tego najlepszym dowodem.

W tej sytuacji mało prawdopodobne jest, aby Saudowie zaryzykowali konfrontację ze znacznie silniejszym od siebie Iranem.

Hezbollah nadal jest graczem na Bliskim WschodzieUpyernoz | Wikipedia CC BY-SA 2.0

Hezbollah

Zaangażowanie Hezbollahu w wojnę domową w Syrii i poniesione w jej trakcie straty w ludziach zrodziły zarzuty, że Partia Boga porzuciła swoją rolę jako ruchu oporu w Libanie, stając się w zamian sługą Iranu. Pod względem militarnym, Hezbollah nie jest obecnie zbyt słaby, aby przeprowadzić atak na Izrael. Jego jednostki wciąż walczą w Syrii i zanim rozpocznie nową wojnę, muszą najpierw odbudować swoje siły. Byłby on jednak na rękę liderowi Hezbollahu - Hassanowi Nastrallahowi, który mógłby w ten sposób zrehabilitować swój nadszarpnięty wizerunek. Zdaje sobie on jednak sprawę, że jego ludzie nie są gotowi na takie starcie, a niszczycielska odpowiedź Izraela mogłaby wywołać odwrotny efekt i zarzuty pod adresem lidera Partii Boga o pogarszanie i tak ciężkiego losu Libańczyków.

Izrael

"Haarec" przekonuje, że nawet jeśli Hariri i Saudowie wierzyli, że Izrael planuje atak na Liban, nie dojdzie do niego w najbliższych tygodniach. W niedzielę rozpoczynają się największe w historii Izraela międzynarodowe manewry lotnicze. To wydarzenie było planowane od ponad roku i Siły Powietrzne Izraela (IAF) nie mają teraz czasu na angażowanie się w konflikt. Wobec tego - pisze dziennik - do wojny nie dojdzie przynajmniej do końca listopada, jednak do tego czasu napięcie może osłabnąć. Na chwilę obecną priorytetem Tel Awiwu jest utrzymanie spokoju w Strefie Gazy. Izrael jest w trakcie budowy naszpikowanego czujnikami podziemnego betonowego muru wzdłuż liczącej 60 km granicy ze strefą. Projekt opiewa na 1,1 mld dolarów i ma zostać ukończony w połowie 2019 roku.

Benjamin Natanjahu, mimo swojej antyirańskiej retoryki, nie jest także chętny na pogłębianie wrogości z głównymi sojusznikami Teheranu, nie jest też zwolennikiem operacji, które wymagałyby mobilizacji całej armii. Z pewnością jednak byłoby dla niego korzystne, aby ktoś inny - na przykład Amerykanie - wykonali "brudną robotę" i rozprawili się z Iranem. Jest jednak mało prawdopodobne, aby Donald Trump zdecydował się wyjść poza wojnę retoryczną z Teheranem.

Były sekretarz stanu USA John Kerry stwierdził podczas poniedziałkowego wystąpienia w Chatham House w Londynie, że przywódcy Izraela, Arabii Saudyjskiej i Egiptu próbowali nakłonić Baracka Obamę do zrzucenia bomby na Iran już na początku jego kadencji. Żaden z nich sam nie odważył się jednak na taki ruch. Jak wynika z analizy przygotowanej przez "Haarec", polityka "wyręczania się" jest wciąż obecna na Bliskim Wschodzie.

Mapa Bliskiego Wschodu | Wikipedia

Autor: momo\mtom / Źródło: Haaretz

Tagi:
Raporty: