Kolejny dyktator do obalenia?

Aktualizacja:

Od miesiąca atmosfera w kolejnym arabskim kraju gęstnieje. Z coraz większymi problemami boryka się rządzący Syrią od 11 lat Baszar Asad. W ostatnich dniach protesty niezadowolonych z rządów dynastii Asadów przybrały krwawy obrót.

Przez kilka tygodni od wybuchu rewolucji w Tunezji, a potem w Egipcie wydawało się, że niepokoje ominą Syrię. Reżim rządzącego krajem od kilkudziesięciu lat klanu Asadów robił wszystko, by podobnych jak w Afryce Północnej problemów uniknąć.

Nawiedzany obrazami z Tunisu i Kairu Damaszek uciekł się do najprostszego narzędzia rozwiązywania społecznego napięcia - sypnął pieniędzmi. Zrobił to wbrew prowadzonej od kilku lat konsekwentnie liberalizacji socjalistycznej w gruncie rzeczy gospodarki.

I tak niezadowolonych Syryjczyków miały uspokoić potężne subsydia do ogrzewania czy zamrożenie cen prądu, wzrost płac dla urzędników, obcięcie podatków na kawę i cukier, zredukowane cło na żywność i więcej pieniędzy na cele socjalne.

Asad może sięgnąłby i głębiej do kieszeni, gdyby nie to, że jego zasoby nie są już tak wielkie, jak za czasów jego ojca Hafiza.

 
Syria w regionie może liczyć przede wszystkim na Iran 

Podczas gdy dochody z eksportu syryjskiej ropy maleją, ludność tego bliskowschodniego kraju podwoiła się w ciągu 30 lat. Ojciec Baszara rządził ok. 10 milionami ludzi, on musi już uporać się 22 milionami w dużej mierze uzależnionymi od państwa obywatelami.

Najnowsze prospołeczne pociągnięcia z pewnością nie przyczynią się do ratowania syryjskiej gospodarki, gdyż ich koszt oblicza się na nawet 0,8 proc. PKB.

Środki zaradcze jednak nie pomogły. Pierwsze niemrawe demonstracje ruszyły na początku lutego, ale zostały szybko zdławione przez siły bezpieczeństwa. Kolejne "dni gniewu" w lutym również nie okazały się wielkim sukcesem protestujących, a manifestacje kilkuset niezadowolonych z reżimu Syryjczyków były szybko rozbijane.

Dni gniewu

Sytuacja nabrała tempa dopiero w połowie marca. 16 marca bezpieka rozpędziła pałkami protestujących przed budynkiem MSW w Damaszku.

18 marca doszło do rozlewu krwi w mieście Dara w południowo-wschodniej Syrii. Uczestnicy pokojowej demonstracji po piątkowych modłach domagali się reform politycznych oraz walki z korupcją, ale odpowiedzią władz dla kilku tysięcy skandujących "Bóg, Syria, wolność" ludzi były kule. Kilkadziesiąt osób zostało rannych, co najmniej cztery zginęły.

Następnego dnia na ulice Dary wyszło 10 tys. ludzi. Tym razem władze ograniczyły się do aresztowań i użycia gazu łzawiącego do rozpędzenia manifestantów.

W niedzielę 20 marca w Darze znów było niespokojnie, ale tym razem manifestanci nie byli bierni wobec rządu. Podpalili miejscową siedzibę rządzącej Partii Baas. Spłonął również gmach sądu i przedstawicielstwa dwóch operatorów telefonii komórkowej, w tym firmy Syriatel należącej do kuzyna prezydenta.

Tym razem znów zginęli ludzie, ale ich liczba nie jest znana. W poniedziałek 21 marca władze powstrzymały się od przemocy, choć przez Darę przeciągnęły wielotysięczne kondukty pogrzebowe ofiar wcześniejszych starć.

"Bóg, Syria, wolność"

I tym razem manifestanci krzyczeli "Bóg, Syria, wolność", ale siły bezpieczeństwa nie uderzyły. Na rogatkach miasta zostało rozmieszczone wojsko.

"Bóg" to hasło, które może odcisnąć najpoważniejsze piętno w syryjskiej rewolucji, jeśli do niej dojdzie. Rządzący Syrią klan Asadów należy bowiem do sekty alawitów, którzy stanowią do 16 proc. mieszkańców kraju (dane szczegółowe nie są znane), ale przez innych wyznawców islamu, szczególnie przez sunnitów (74 proc. mieszkańców kraju), często nie są uznawani nawet za muzułmanów.

Niemniej armia i bezpieka opiera się na alawitach, co może zemścić się na Asadzie, ale jednocześnie powoduje, że resorty siłowe wyglądają na zwarte i gotowe do obrony reżimu w przeciwieństwie do sytuacji, którą można było obserwować w Libii lub Jemenie. Oznacza to jednocześnie, że armia prawdopodobnie nie zajmie stanowiska mediatora w konflikcie jak w przypadku Egiptu.

"Bóg" może objawić się również w innym miejscu syryjskiej rewolty w sytuacji, gdy najpoważniejszą siłą opozycyjną w Syrii jest nielegalne Bractwo Muzułmańskie, którego siła szacowana jest na ok. 600 tys. ludzi.

Mimo imponującej liczby członków syryjskie Bractwo jednak nie jest tak silne jak w Egipcie. Nadal nie może się też pozbierać po masakrze, którą jego członkom urządził Hafiz Asad w 1982 roku, gdy sunnici próbowali obalić alawicką dynastię rządzącą.

Tym razem jednak niesieni sukcesami w innych krajach Bracia mogą pokusić się o sięgnięcie po władzę.

Dyktator z poparciem

Nie będzie to łatwe nie tylko z powodu mocnego aparatu represji Asada, ale też ze względu na poparcie, którym reżim cieszy się na arenie międzynarodowej.

Na Asada stawia bowiem Iran, dla którego Syria jest obok libańskiego Hezbollahu oknem na Bliski Wschód. Teheran gotów będzie poświęcić wiele by nie stracić Asadów z pola wpływu.

Szczególnie irytujące dla Iranu byłoby przejście Syrii pod opiekę Egiptu, który ma ambicje zostać głównym graczem regionu również po odejściu Hosniego Mubaraka (na przełomie lat 50. i 60. XX wieku Egipt i Syria tworzyły nawet krótko wspólne państwo - Zjednoczoną Republiką Arabską).

Paradoksalnie Asad może też liczyć na wsparcie swojego zawziętego wroga, Izraela. Dla Tel Awiwu, który w ostatnich latach dążył nawet do zbliżenia z Damaszkiem w sprawie okupowanych przez Izraelczyków Wzgórz Golan, lepszy jest stabilny reżim jako sąsiad niż magma demokratów i muzułmańskich radykałów.

Już po rewolucji w Egipcie w Tel Awiwie podniosły się głosy, że u wrót Izraela stanął kolejny wróg. Na razie nic nie wskazuje na potwierdzenie tych słów, ale zmiana władzy w Syrii mogłaby dodatkowo wstrząsnąć Izraelem, być może prowokując go do zaostrzenia sytuacji w regionie.

Żadna siła zewnętrzna nie będzie jednak w stanie zapobiec syryjskiej rewolucji, jeśli dojdzie do społecznego przesilenia. Baszar Asad udowodnił jednak w przeszłości, że jest w stanie sprostać problemom wewnętrznym, jeśli tylko wykaże się konsekwencją i silną ręką.

Jednak w czasach, gdy informacja i propaganda rozprzestrzenia się wśród demonstrantów na Bliskim Wschodzie drogą elektroniczną, nawet mocny uścisk bezpieki i armii może nie być wystarczający.

Źródło: tvn24.pl