Kapelan Concordii: Kapitan Schettino płakał jak dziecko


Kapitan luksusowego wycieczkowca Costa Concordia "płakał jak dziecko" i szukał ukojenia w objęciach okrętowego kapelana kilka godzin po katastrofie - donosi brytyjski dziennik "Daily Telegraph".

Ojciec Raffaele Malena był jednym z ostatnich, którzy opuścili statek Costa Concordia po katastrofie. Zszedł z pokładu około 1:30 w nocy, spuszczając się na linie do małej łódki ratunkowej. Potem pozostawał blisko poszkodowanych, którzy wylądowali na wyspie Giglio.

Ci chłopcy, moi chłopcy, są nie tylko bohaterami, oni są superbohaterami. ojciec Raffaele Malena o członkach załogii statku Costa Concordia

Po około godzinie pojawił się kapitan wycieczkowca - Franceso Schettino. - Rozmawiałem z kapitanem. Obejmował mnie przez mniej więcej kwadrans i płakał jak dziecko - powiedział Malena francuskiemu magazynowi "Famille Chrétienne".

- Oczywiście, to przypadek błędu ludzkiego, ponieważ [statek] nie powinien być tak blisko wyspy. Ale nie mnie to oceniać. Eksperci się tym zajmą - dodał duchowny.

Superbohaterowie

Stanowczo sprzeciwił się doniesieniom niektórych mediów, że załoga statku była niekompetentna i nie potrafiła pomóc pasażerom uciec przed niebezpieczeństwem.

- Ci chłopcy, moi chłopcy, są nie tylko bohaterami, oni są superbohaterami - podkreślił ksiądz Raffaele Malena. Zaznaczył, że pomimo strachu i niezdyscyplinowania pasażerów wykonywali swoje obowiązki.

- Prasa może obrzucić ich błotem jak tylko chce, ale nie może powiedzieć, że oni nie pracowali, że nie byli odpowiednio wyszkoleni - dodał.

Katastrofa oczami kapelana

Odnosząc się do samego momentu katastrofy powiedział, że wracał do swojej kabiny po kolacji, gdy usłyszał i poczuł uderzenie. - Upadłem na ziemię (...) Wysiadł prąd - mówił.

Powiedziałem mu [Jezusowi], płacząc jak dziecko: "Wszyscy zginiemy. Nie proszę cię o nic mniej niż o cud. Proszę, niech zginie tam mało ludzi, jak to możliwe". ojciec Raffaele Malena

"Proszę, niech zginie tam mało ludzi, jak to możliwe"

Później duchowny poszedł pomodlić się przez chwilę w kaplicy: - Powiedziałem mu [Jezusowi], płacząc jak dziecko: "Wszyscy zginiemy. Nie proszę cię o nic mnie niż o cud. Proszę, niech zginie tam mało ludzi, jak to możliwe".

W pewnej chwili zobaczył, jak upada mała dziewczynka. - Wziąłem ją w ramiona, pocieszyłem i oddałem mamie. Weszły do łodzi ratunkowej - wspominał.

On sam, jako jeden z ostatnich, opuścił wycieczkowiec. Po katastrofie wrócił już do swojej rodzinnej wioski - Ciro Marina w Kalabrii.

Wrak Costa Concodria tuż przy brzegu wyspy Giglio (TVN24)
Wrak Costa Concodria tuż przy brzegu wyspy Giglio (TVN24)TVN24

Tragedia na statku

Costa Concordia uderzyła w skały nieopodal toskańskiego wybrzeża 13 stycznia wieczorem. Na razie potwierdzono śmierć 11 osób. 21 wciąż nie odnaleziono. Kapitan statku, Francesco Schettino, przebywa w areszcie domowym. Prawdopodobnie odpowie za nieumyślne spowodowanie śmierci i opuszczenie statku.

Na miejscu wypadku wciąż pracują służby. Co najmniej dwa tygodnie może potrwać usuwanie paliwa z wraku - w sumie chodzi o około 2,5 tysiąca ton. Wszystko po to, by uniknąć wycieku i skażenia ekologicznego.

Jednak wypompowywanie będzie można zacząć dopiero po zakończeniu akcji ratunkowej, którą w ostatnich dniach kilka razy trzeba było przerywać ze względu na przesuniecie jednostki. Do poszukiwań wykorzystywany jest też specjalistyczny robot, który przeszukał do tej pory 10 tys. metrów kwadratowych powierzchni.

Źródło: "Daily Telegraph"