"Francuzi mogli nam pomóc, ale nie ruszyli palcem"

Aktualizacja:
Francja przez pół wieku ustanawiała władców w byłych koloniach w Afrycehdptcar, CC BY-SA

Francja, która przez pół wieku ustanawiała władców w byłych koloniach w Afryce, odmówiła pomocy jednemu z nich - prezydentowi Republiki Środkowoafrykańskiej. W grudniu prezydent Francois Bozize prosił Paryż o pomoc, gdy rebelianci podeszli pod stolicę kraju.

- Prosimy naszych kuzynów z Francji o pomoc - apelował pod koniec grudnia prezydent Bozize, gdy rebelianci podeszli 100 km pod Bangi. Zwykle po takich słowach afrykańskich przywódców w ich stolicach lądowały wojskowe samoloty z Paryża ze spadochroniarzami lub żołnierzami Legii Cudzoziemskiej. Przybysze błyskawicznie rozprawiali się z wrogami urzędujących prezydentów i zapewniali im spokojne panowanie. Jeśli było konieczne, odsuwali od władzy nieszczęśników, którzy zagrażali jej interesom i wpływom. Tak stało się w Republice Środkowoafrykańskiej w 2003 r., gdy wykształcony we francuskiej akademii wojskowej generał Bozize obalał nieprzyjaznego Paryżowi prezydenta Ange-Feliksa Patasse. Trzy lata później posłane na pomoc Bozize francuskie śmigłowce rozgromiły partyzantów, którzy chcieli odebrać mu władzę.

Służba Paryżowi Przez pół wieku po przyznaniu niepodległości swoim koloniom w Afryce Francja trzymała je w politycznej i gospodarczej zależności, by afrykańskie królestwo służyło Paryżowi jako uzasadnienie pretensji do roli światowego mocarstwa. Strzegąc zazdrośnie Afryki przed innymi, Paryż zawierał z byłymi koloniami umowy o wzajemnej obronie przewidujące, że w razie zagrożenia francuskie wojska przyjdą każdej z nich z pomocą. Francja utrzymywała też bazy wojskowe w wielu afrykańskich stolicach. W latach 60., 70. i 80. francuskie wojska wiele razy interweniowały w Afryce, broniąc władzy swoich faworytów - prezydentów Senegalu, Togo, Kamerunu, Gabonu, Konga, Czadu, Dżibuti i Republiki Środkowoafrykańskiej. W tej ostatniej Francuzi odsunęli też od władzy kompromitującego ich samozwańczego cesarza Bokassę I. Bokassa, cieszący się opinią tyrana i ludożercy, wprawiał francuskich prezydentów w zakłopotanie, gdy składał im rozliczne wizyty, obsypując diamentami, a także publicznie się z nimi obściskując i zwracając się do nich "papcio".

Afrykański uran za francuską pomoc

W zamian za polityczną i wojskową opiekę wdzięczni prezydenci zapewniali Francji wsparcie na arenie międzynarodowej, a także koncesje na wydobycie cennych minerałów. W kopalni Bakuma na południu Republiki Środkowoafrykańskiej Francuzi wydobywają m.in. uran.

Rzeź w Rwandzie

Schyłkiem francuskiego królestwa w Afryce okazała się rzeź Tutsich w Rwandzie w 1994 r., dokonana przez rządzących Hutu, wspieranych i uzbrajanych przez Paryż. Oskarżana o współwinę za rwandyjską zbrodnię Francja zaczęła rewidować swoją afrykańską politykę. Pod koniec lat 90. premier Lionel Jospin postanowił zamknąć większość francuskich baz wojskowych w Afryce. A w 2010 r. prezydent Nicolas Sarkozy tak pozmieniał układy obronne z państwami afrykańskimi, by nie nakładały one na Francuzów obowiązku wysyłania im na pomoc wojska. Tam, gdzie jej interesy są poważnie zagrożone, Francja wciąż posyłała wojska, ale starała się, by wyglądało to tak, że interweniuje na prośbę ONZ, UE czy Unii Afrykańskiej. Tak właśnie Francuzi interweniowali w 2011 r. podczas wojny domowej w Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie najpierw zniszczyli całe lotnictwo wrogiego im prezydenta Laurenta Gbagbo, a w końcu obalili go i aresztowali.

"To co było, się skończyło"

Mimo zapewnień Francji, że nie zamierza dłużej być żandarmem w Afryce, Bozize liczył, że Francuzi wyratują go z opresji. Gorzko się rozczarował. Prezydent Francois Hollande rozkazał wzmocnić półtysięczny francuski kontyngent w Bangi o kolejnych 100 żołnierzy, ale zapowiedział, że będą oni jedynie bronić mieszkających w Republice Środkowoafrykańskiej Francuzów (ok. 1,5 tys.), a nie zagrożonej władzy prezydenta. - Francja nie interweniuje już więcej bez błogosławieństwa ONZ - oświadczył Hollande. - To, co było, się skończyło - dodał. Zamiast otuchy i odsieczy Hollande ofiarował Bozize poradę, by czym prędzej sam dogadał się z przywódcami rebelii lub poprosił o mediację francuskiego faworyta z Konga, prezydenta Denisa Sassou-Nguesso, bo Francja dłużej nie wtrąca się w sprawy, których nie uważa za swoich.

Spalenie francuskiej flagi

- Francuzi mogli nam pomóc, ale nie ruszyli palcem - powiedział rodakom Bozize pod koniec grudnia, a bojówkarze z popierającej go Koalicji Obywatelskiej przeciwko Rebelii (COCORA) obrzucili kamieniami ambasadę Francji, ściągnęli z masztu i spalili trójkolorową flagę. Wieczorami młodzieżowe bojówki zaczęły tropić po mieście i atakować białych cudzoziemców. Przywódcy rebelii ostrzegają, że chwytając się brzytwy, Bozize gotów jest sprowokować antyfrancuskie pogromy, by zmusić Francję do interwencji i ocalenia jego panowania. - Nonsens, wszyscy tu jesteśmy frankofilami - odpowiada minister administracji terenowej i decentralizacji Josue Binoua, jednocześnie obywatel Francji. - Jeśli dochodzi u nas do aktów wrogich Francji, to dlatego, że przywódcy rebelii mieszkają w Paryżu i są francuskimi obywatelami. Zwykłym ludziom może się wydawać, że to Francja zwraca się przeciwko nam - dodał.

Autor: aczub\mtom / Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: hdptcar, CC BY-SA