"Chińczycy nie dopuszczą, by doszło do zjednoczenia obu Korei"


Kim Dzong Un chce wyjść z dokuczliwych sankcji, ale swoich programów wojskowych nie powstrzyma - stwierdził profesor Bogdan Góralczyk z Uniwersytetu Warszawskiego, oceniając napiętą sytuację na Półwyspie Koreańskim. Gość "Horyzontu" w TVN24 podkreślił coraz większe zaangażowanie Chin w kryzys wokół północnokoreańskiego programu atomowego. Natomiast Jacek Najder, były wiceszef MSZ wskazał, że wyprzedzające uderzenie na Pjongjang byłoby "druzgocące i katastrofalne".

W obliczu Zimowych Igrzysk Olimpijskich w południowokoreańskim Pjongczangu wojenna retoryka pomiędzy władzami obydwu Korei została złagodzona. Swoją reprezentację na zawody wysłał reżim Kima, a udział w ceremonii otwarcia Igrzysk wzięła Kim Yo Jong, siostra obecnego przywódcy Korei Północnej.

"Chiny po raz pierwszy włączyły się w sankcje"

- Niewątpliwie Kim Dzong Un ukradł show. Wysłanie swojej siostry było mistrzowskim zagraniem - ocenił w "Horyzoncie" profesor Góralczyk, ekspert od polityki Dalekiego Wschodu. Przypomniał też, jakie relacje wiążą Kima i jego siostrę.

- Oni razem w latach 90. uczyli się w Szwajcarii. Wszystko wskazuje na to, że są bardzo blisko od tamtej pory. Nie są to tylko więzi braterskie - dodał.

W ocenie gościa TVN24 nie bez znaczenia jest również polityka obecnego prezydenta Korei Południowej Moon Jae-in, który stawia na rozmowy z kłopotliwym sąsiadem z Północy. Profesor Góralczyk widzi w tej strategii nawiązanie do tak zwanej słonecznej polityki, czyli wysiłków podejmowanych przez władze w Seulu na przełomie XX i XXI wieku dla poprawy relacji z Pjongjangiem.

- Dochodząc do prezydentury w swojej agendzie miał, że chce doprowadzić do drugiej wersji słonecznej polityki. Jak najbardziej moim zdaniem będzie do tego zmierzał. Chyba, że sojusznicy mu na to nie pozwolą albo sytuacja międzynarodowa, bo ona nadal jest napięta - wyjaśnił profesor Góralczyk.

Zdaniem naukowca ustępstwa ze strony reżimu Kima podszyte są obawami o rozszerzenie sankcji gospodarczych. - Po raz pierwszy Rosja i Chiny się włączyły w najnowsze sankcje, a one dotyczą dostaw ropy naftowej - dodał.

"Na ostrą retorykę Trumpa wpłynęli generałowie"

Zwracając uwagę na rozbudowany arsenał rakietowy i nuklearny Pjongjangu, profesor Góralczyk nie widzi możliwości powrotu do rozmów sześciostronnych (Korea Północna, Korea Południowa, USA, Chiny, Rosja i Japonia).

Gość "Horyzontu" ocenił jednocześnie, że w ostatnich miesiącach administracja Białego Domu realnie rozważała militarne uderzenie na Koreę Północną.

- Wygląda na to, że na ostrą retorykę i ostre zamiary Donalda Trumpa wpłynęli generałowie - przekonywał profesor Góralczyk. Dodał, że o wiele bardziej realne od celowego rozpoczęcia konfliktu zbrojnego jest przypadkowe działanie, na przykład ofiary podczas nieudanej północnokoreańskiej próby rakietowej.

Specjalista do spraw Dalekiego Wschodu przypomniał, że w kryzysie koreańskim szczególną rolę odgrywają komunistyczne władze w Pekinie. - Chińczycy nie dopuszczą, żeby doszło do zjednoczenia [Korei], a jednocześnie podatnicy południowokoreańscy też nie będą takim rozwiązaniem zachwyceni. Dla Chin bardzo niebezpieczne było to, że Kim Dzong Un wyrwał się spod kontroli - wskazywał.

"Korea Północna ma w strefie zdemilitaryzowanej broń chemiczną"

Natomiast w ocenie Jacka Najdera, byłego wiceministra spraw zagranicznych i pracownika ambasady RP w Korei Południowej, obecny kryzys na Dalekim Wschodzie przypomina powtórkę z początku lat 90. ubiegłego stulecia.

- Mamy do czynienia z jakościowo nową sytuacją w tym sensie, ze Korea Północna posiada inne rakiety, jak i niezweryfikowane przez trzecią stronę broń jądrową i wodorową. To zmienia wagę tego sporu - podkreślał Najder.

W jego ocenie pierwszym testem, na ile zmniejszyło się napięcie na Półwyspie Koreańskim, będzie odłożenie wspólnych ćwiczeń wojskowych Seulu i Waszyngtonu.

Najder zaznaczał, że prezydent Korei Południowej "jest politykiem dojrzałym, kalkulującym i bardzo roztropnie grającym na wielopłaszczyznowym kryzysie". Dlatego jego zdaniem opcja militarna nie jest realnie brana pod uwagę.

- Seul jest w zasięgu artylerii i haubic, a nie rakiet. Tego się nie zestrzeli - argumentował gość "Horyzontu". Zdaniem byłego ambasadora RP przy NATO reżim Kima jest doskonale przygotowany na konfrontację militarną z Południem.

- Armia północnokoreańska jest jedną z nielicznych, która ma w strefie zdemilitaryzowanej amunicję z artyleryjską bronią chemiczną - ocenił Najder. Były wiceszef MSZ dodał, że Pjongjang liczy na wbicie "klina" pomiędzy Koreą Południową a Stanami Zjednoczonymi oraz zachowanie władzy.

"Seul jest w zasięgu artylerii Korei Północnej"

Autor: PTD//now / Źródło: tvn24