"Byliśmy w piekle, urodziliśmy się na nowo"

Aktualizacja:

Na powierzchnię wyjechał jako siódmy od końca. Kiedy wysiadał z kapsuły, bawił się piłką. Chilijczyk Franklin Lobos Ramirez, były piłkarz, górnik, opowiedział reporterowi TVN24, jak wyglądał każdy z 69 dni, które spędził uwięziony z 32 kolegami pod ziemią. Dlaczego przeżył? Co było najtrudniejsze? Czy miał moment zwątpienia, w którym chciał się poddać? Posłuchaj.

14 października media z całego świata relacjonowały bezprecedensową akcję ratunkową w chilijskiej kopalni miedzi i złota San Jose (CZYTAJ RAPORT TVN24.PL).

Górnicy zostali uwięzieni 600 metrów pod ziemią. Wyjeżdżali po kolei specjalną kapsułą. Wzruszenie, radość i niedowierzanie tworzyły niepowtarzalną atmosferę. Nigdy wcześniej w historii górnictwa nie zdarzyło się, by ktokolwiek tak długo pozostawał przy życiu uwięziony pod ziemią w efekcie katastrofy i na końcu został uratowany.

Dziś, chociaż niechętnie, uratowani górnicy powoli odkrywają swoje historie - przeżycia i emocje człowieka, który przez 69 dni wierzył, że jeszcze kiedyś zobaczy słońce. Franklin Lobos Ramirez zgodził się porozmawiać z TVN24. Pracował w kopalni zaledwie cztery miesiące, był szoferem, czyli zwoził pod ziemię i wwoził z powrotem górników. Miał pecha – w momencie zawalenia znajdował się na dole.

"Mówili na nas kamikaze"

W wywiadzie opowiada, jak wyglądało życie górników 600 metrów pod ziemią. Gdzie spali? Jak długo? Co było najtrudniejsze? Dlaczego? - Przez cały czas wisiało nad nami ryzyko zawalenia się kopalni. Ale Bóg nas uratował – wspomina Ramirez.

Mówili na nas kamikaze. Zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa naszej pracy. Ale nie myśleliśmy jednak, że może nam się przytrafić coś takiego. Franklin Lobos Ramirez

Moment walenia się skał był dla niego "najtrudniejszym momentem w życiu". - Wszystko się sypało. To było tak, jakby waliło się za mną World Trade Center. Cud, że nikt nie zginął - podkreśla Chilijczyk. Wiedział, że praca pod ziemią niesie za sobą wielkie ryzyko - zwłaszcza w tej kopalni. - Mówili na nas kamikadze. Zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa naszej pracy. Ale nie myśleliśmy jednak, że może nam się przytrafić coś takiego - przyznaje.

Przez pierwsze dni Ramirez i jego koledzy jedli po jednej łyżeczce tuńczyka co 24 godziny. Później co 48, pod koniec co 72. - Schudłem 17 kilogramów - opowiada. To przez pobyt pod ziemią nauczył się precyzyjnie dzielić wszystko na 33 części. Przeżyć pozwoliła Ramirezowi "wiara w Boga". Ale nie wystarczała ona do tego, by na pomoc czekać w spokoju. - Były momenty, w których nas to przerastało, kiedy chcieliśmy się poddać - przyznaje górnik. "Jesteśmy ofiarami"

Pobyt pod ziemią to tylko jedna z jego historii. Kolejne dotyczą samej akcji ratunkowej i nowego życia po powrocie na powierzchnię.

Nie jesteśmy bohaterami. Jesteśmy ofiarami przedsiębiorców, którzy nie inwestują w bezpieczeństwo pracowników. Franklin Lobos Ramirez

Dzisiaj czuje, że "urodził się na nowo" i nie lubi, gdy mówi się na niego "bohater". - Nie jesteśmy bohaterami. Jesteśmy ofiarami przedsiębiorców, którzy nie inwestują w bezpieczeństwo pracowników... Byliśmy ofiarami, które walczyły tylko o przeżycie. O nic więcej - podkreśla Ramirez. Czy jeszcze kiedyś wróci do pracy pod ziemią? Zobacz i posłuchaj.

Wywiad z chilijskim górnikiem cz. I
Wywiad z chilijskim górnikiem cz. I
Wywiad z chilijskim górnikiem cz. II
Wywiad z chilijskim górnikiem cz. II

Źródło: tvn24.pl