Bez przebaczenia. Spłonęły flagi, w tle znowu wojna

Operacja burza to otwarta rana w stosunkach Chorwacji i SerbiiReuters

Nie początek wojny w Bośni, nie upadek Vukovaru, nawet nie ludobójstwo w Srebrenicy. To rocznica wyzwolenia Kninu przypadająca na 4 sierpnia jest datą budzącą najwięcej emocji w krajach byłej Jugosławii. 20 lat temu w wyniku trwającej cztery dni operacji Burza Chorwacja odzyskała 20 proc. swego terytorium, wypędzając równocześnie z domów ponad 200 tys. Serbów. Był to największy exodus ludności w Europie od zakończenia II wojny światowej. To dlatego, gdy w tym roku ulicami Zagrzebia wędrowała wojskowa parada, w Belgradzie płonęły chorwackie flagi.

20 lat po zakończeniu wojny w byłej Jugosławii nawet w Belgradzie kończą się dyskusje o tym, kto ją rozpoczął. Serbowie, choć z oporami, przyjęli już, że to oni byli agresorami w konflikcie, który doprowadził do śmierci ponad 100 tys. osób i rozpadu wielonarodowego państwa. Nigdy jednak nie mówią o wojnie lat 1991-95, nie wspominając chorwackich zbrodni.

Za największą z nich uznają – nie bez przyczyny – przeprowadzoną w dniach 4-7 lipca 1995 r. operację Burza, w wyniku której z domów na ziemiach tzw. Krainy, mieszczącej się w granicach chorwackiej republiki w latach 1945-1991, uciekło lub zostało wysiedlonych ponad 200 tys. Serbów. To wtedy Chorwaci, walcząc z o wiele mniej licznymi serbskimi wojskami i oddziałami paramilitarnymi, a także przy wsparciu logistycznym i wywiadowczym NATO, w ciągu zaledwie czterech dni odzyskali kontrolę nad całym swoim krajem. Z rąk Chorwatów zginęło jednak kilkuset cywilów, setki innych zostały ranne, a po latach tysiące ludzi wciąż nie wróciły do opuszczonych wtedy domów.

Bohaterowie i zbrodniarze

Dla Chorwatów 4 sierpnia to jedna z najważniejszych dat w ich współczesnej historii. Na ten dzień przypada święto armii, jest to też dzień pamięci wszystkich chorwackich ofiar wojen. Przed dwoma tygodniami w Zagrzebiu odbyła się uroczysta parada wojskowa w 20. rocznicę wyzwolenia Kninu – miasta mającego status jednego z najważniejszych w historii chorwackiej państwowości sięgającej początków średniowiecza. Z tej okazji w Zagrzebiu na ulicach świętowały tysiące ludzi.

Równocześnie w Belgradzie serbscy ultranacjonaliści urządzili demonstrację pod chorwacką ambasadą. Wspominając – jak co roku 4 sierpnia – "ofiary największej kampanii czystej etnicznych w Europie" po 1945 r., wznosili okrzyki nienawiści pod adresem Chorwatów.

Na czele demonstracji stał lider serbskiej Partii Radykalnej Vojislav Szeszelj – sądzony w Hadze za zbrodnie ludobójstwa i zbrodnie przeciw ludzkości twórca idei tzw. Wielkiej Serbii, która posłużyła w 1991 r. Belgradowi do rozpoczęcia wojny. Teraz Szeszelj – przebywający w Belgradzie od ub. roku, gdy trybunał ds. zbrodni wojennych w Hadze zmuszony do przerwania jego procesu z powodu wymiany jednej z sędziów, zezwolił mu na czasowy powrót do Serbii w celu leczenia nowotworu – stał pod chorwacką ambasadą i trzymał w rękach dwie płonące flagi.

- Chorwaci wyrzucili cały naród serbski, a tych którzy nie chcieli odejść, zabili. Ponad 220 tys. Serbów zostało wypędzonych, a tysiące – głównie kobiet, dzieci i starców – zabitych – mówił Szeszelj otoczony przez kilkuset sympatyków.

W południe w Belgradzie zawyły syreny upamiętniające ofiary operacji Burza.

Bośnia znów podzielona

Jeszcze inaczej wyglądały 4 sierpnia obchody w Bośni i Hercegowinie. W kraju podzielonym na trzy autonomiczne części - niewielki okręg Brczko na północy, zajmującą północ i wschód Republikę Serbską i centralną i zachodnią część Federację Chorwacko-Muzułmańską - przedstawiciele najwyższych władz państwowych nie pojawili się razem nawet na moment.

Prezydent Republiki Serbskiej Milorad Dodik i zaproszony przez niego premier Serbii Aleksandar Vuczić wieczorem tego dnia wrzucili – stojąc na moście na Sawie niedaleko wsi Sremska Racza – wieńce upamiętniające ofiary akcji wymierzonej w Serbów. – Ten most symbolizuje wszystko z tamtych dni: wolność, prawdę, pokój i ucieczkę od śmierci – mówił wtedy Dodik.

To wyznanie płynące z ust polityka dążącego do rozpadu Bośni i Hercegowiny, negującego zbrodnię dokonaną na muzułmanach w Srebrenicy i otwarcie wspierającego obecnie w regionie działania Rosji zdobywającej coraz większe znaczenie na Bałkanach, zabrzmiało wyjątkowo upiornie.

Minister obrony Bośni i Hercegowiny i dowódca bośniackiej armii przebywali wtedy z kolei właśnie w Zagrzebiu, choć przedstawiciele trzyosobowego prezydium BiH – Chorwat, Serb i Boszniak (przedstawiciel muzułmanów) – a także parlament w Sarajewie nie wydały oficjalnej zgody na wyjazd w taką delegację.

- Rzeczywistość naszego regionu wygląda tak, że mamy co najmniej trzy różne spojrzenia na wydarzenia takie jak to. Ktoś, kto dla jednych jest zbrodniarzem, dla innych zawsze będzie bohaterem – komentował obchody 4 sierpnia chorwacki przedstawiciel prezydium BiH, Dragan Czović.

Operacja Burza

Serbskie obchody nad Sawą nie są przypadkowe, bo to m.in. przez most nieopodal Sremskiej Raczy w sierpniu 1995 r. Serbowie z Krainy uciekali do Bośni i dalej na wschód do Serbii, przed chorwackimi oddziałami. Vojislav Szeszelj – choć powinien być ostatnim, który w tej sprawie głos zabiera – mówił do pewnego stopnia prawdę o losach ludzi, którzy wtedy opuszczali swe domy. Z niemal całkowitą pewnością 20 lat po wojnie można stwierdzić, że w czasie operacji Burza i kolejnych dniach po jej zakończeniu z rąk Chorwatów nie zginęły "tysiące Serbów", prawdopodobnie jednak było to ok. 600 głównie starych ludzi, którzy odmówili rozstania się ze swoimi domami.

O śmierć tych cywilów był m.in. oskarżony i przed laty skazany przez trybunał w Hadze chorwacki gen. Ante Gotovina. W 2013 r. Gotovina od kilku lat siedzący w areszcie, a potem więzieniu, w wyniku apelacji został całkowicie oczyszczony z zarzutów. W Zagrzebiu, Splicie i Kninie witano go potem jak bohatera, a w Serbii uznano wyrok za politycznie motywowany, poniekąd prezent dla Chorwacji tuż przed jej wstąpieniem do Unii Europejskiej.

Operacja Burza trwająca od 4 do 7 sierpnia 1995 r. była największą wojskową operacją lądową w Europie od zakończenia II wojny światowej.

130-tysięczna chorwacka armia zaatakowała wtedy w kilku kierunkach paramilitarne i regularne oddziały serbskie liczące ok. 30 tys. żołnierzy i błyskawicznie wypchnęła je z terytorium Chorwacji (niepodległej już od 1991 r.). Potem Serbowie uciekali też z zachodniej Bośni, a Chorwaci – z połączonymi oddziałami muzułmańskimi – wyparli ich dalej na wschód.

Z ponad 200 tys. Serbów uciekających i wypędzonych wtedy z Chorwacji do dziś do Krainy wróciła zaledwie garstka. Większość żyje w autonomicznej Republice Serbskiej w ramach BiH.

To m.in. dlatego w Bośni – kraju, w którym Chorwaci i Serbowie stanowią mniejszość, a politycy wykorzystują wojnę i animozje między narodami do zbijania kapitału politycznego – wciąż jest niespokojnie. Bośnia, która najbardziej o wojnie chciałaby zapomnieć, nie może tego zrobić.

Po 20 latach w byłej Jugosławii wciąż zbyt rzadko mówi się o przebaczeniu.

Autor: Adam Sobolewski\mtom / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Reuters