W środę uczniowie zakończą rok szkolny. Nie oznacza to jednak zakończenia problemów nauczycieli. Od września na nowo się z nimi zmierzą, bo w mniejszych miejscowościach, po likwidacji gimnazjów, zabraknie dla nich pracy. W większych miastach z kolei nauczycieli będzie za mało. Problemem wciąż są zbyt niskie zarobki pedagogów. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Barbara Chyłka uczy od 15 lat i kocha ten zawód. Mimo to, po raz ostatni wystąpi w roli w nauczyciela i dyrektorka szkoły. Zdecydowała się odejść z pracy.
- Łza się w oku kręci – mówi. - Będę tęsknić za tymi dzieciakami – dodaje.
Nauczycielka języka niemieckiego i dyrektorka szkoły w Chrząstowicach wykonywała swój zawód, bo chciała przekazywać ciekawość do nauki, być mentorką i wychowawcą.
Swoją pracę traktuje jak powołanie. - Coś zaczęło się dziać, coś zaczęło mi się nie podobać w oświacie – tłumaczy Barbara Chyłka.
"Strajk był postawieniem kropki nad i"
Trzynaście lat pracowała w gimnazjum i miała swój system uczenia, który z roku na rok doskonaliła. Kiedy dwa lata temu minister Anna Zalewska zarządziła likwidację gimnazjów, nauczycielka była zmuszona pracować w kilku szkołach podstawowych, aby wypełnić etat. Zacisnęła zęby i objęła funkcję dyrektora szkoły podstawowej niedaleko Opola. Potem nadszedł maj i strajk nauczycieli.
- Strajk był chyba postawieniem kropki nad i – stwierdziła. Zwróciła uwagę na falę negatywnych komentarzy w mediach społecznościowych i sugestie, że "jeżeli mi się mój zawód nie podoba, to powinnam go zmienić". – Pomyślałam sobie: nie tędy droga – dodała.
Historię, którą opowiada Barbara Chyłka reporterzy "Polski i Świata" usłyszeli od wielu nauczycieli z całej Polski, którzy nie podzielają opinii Ministra Edukacji Narodowej, że ich sytuacja jest dobra i że ze strajku, który kosztował ich nie tylko wynagrodzenie za tamte dni, wyszli zwycięsko.
"Wstydziłam się przyznać, że jestem nauczycielem"
Wielu nauczycieli z małych miejscowości boleśnie odczuje likwidację gimnazjów. Klaudia Gonciarz, która uczy chemii w szkole podstawowej w Zalasowie mówi, że po zamknięciu gimnazjów zaproponowano jej pół etatu. – Z czego oczywiście nie mogę się utrzymać – podkreśliła.
- Decyzję chyba podjęłam wtedy, kiedy stwierdziłam, że wstyd mi się przyznać, że jestem nauczycielem – przyznaje Klaudia Gonciarz. - Że jak powiem na przykład u fryzjera, że jestem nauczycielem, to ludzie patrzą się na mnie dziwnie i jestem traktowana jak jakiś nieudacznik życiowy – stwierdziła nauczycielka. - A ja nie uważam się za nieudacznika – dodała.
W zeszłym tygodniu posłowie przegłosowali ponad czteroprocentową podwyżkę w porównaniu do pieniędzy obiecanych przed strajkiem. Nauczyciele podkreślają jednak, że wynagrodzenie nauczyciela kontraktowego o wysokości 2862 zł brutto to za mało.
Dariusz Piontowski ocenił, że "to skala podwyżki do tej pory niespotykana po 1989 roku". - Powiem szczerze, że nie jestem pewny czy w okresie PRL-u taka skala podwyżki była – dodał szef MEN.
Niedobory w wielkich miastach i nadmiar w małych
Podczas gdy w małych miejscowościach nauczyciele stracą pracę wraz z likwidacją gimnazjów, w dużych miastach - takich jak Warszawa czy Kraków - w szkołach zabraknie osób do pracy.
- Ci nauczyciele zwalniani, o których teraz mówimy i których przybyło, to są zupełnie inni nauczyciele niż ci, którzy są potrzebni – mówi Justyna Suchecka z "Gazety Wyborczej".
W stolicy już dziś wiadomo, że reforma edukacji oznacza zapotrzebowanie na cztery tysiące wakatów na przyszły rok szkolny. Samorząd postara się zapełnić je absolwentami szkół wyższych.
Suchecka uważa, że "jeśli nadchodzący, wyjątkowo trudny, rok szkolny nie pokaże rządzącym, że system edukacji należy radykalnie zmienić, to już nic nie pomoże".
Zapełnienie wakatów, minister edukacji narodowej zostawia samorządom.
Autor: asty/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24