- Sanki to moje ferrari, samochodem jeżdżę wolniej. Na ulicy są inni ludzie, na torze jestem tylko ja - zdradza Ewelina Staszulonek. Polka zajęła na torze w Vancouver ósme miejsce.
- Jestem zadowolona i dumna, że potrafiłam zjechać na ósme miejsce. W ostatnich igrzyskach w Turynie nie było tak ciekawie (15. pozycja - red.), bo w dwóch z czterech ślizgów miałam problemy. Tutaj wprawdzie też pojawiały się przy starcie, ale takie miała każda z nas. Generalnie było dobrze - uważa Polka.
Tor w Whistler, na którym startowała - tam też zginął Gruzin Nodar Kumaritaszwili - ocenia jako szybki i techniczny. - Nazywamy go autostradą - zdradza. Wypadek kolegi jej nie zniechęcił. - Jeżdżę na sankach, bo je kocham, ale nie jestem zadowolona, że giną ludzie na torze. Sama jestem po trzech operacjach, czeka mnie czwarta. Dlatego nie chciałabym, by były budowane tory szybkie i niebezpieczne, wolałabym bardziej techniczne i wolniejsze - mówi.
"To działa jak automat"
Pytana, czy przy prędkości ok. 140 km/h ma czas myśleć co i kiedy robić, odpowiedziała: - Nie, to działa jak automat. Wykonuje się ruchy po kolei. By się ich nauczyć, najpierw robimy trening mentalny. Jakby jeździmy na sucho, chodzimy po torze, patrzymy jak w konkretnym momencie się zachować. Układamy sobie linię jazdy w głowie i potem staramy się jej trzymać. Jednemu się uda, drugiemu nie. To zależy od koncentracji i umiejętności zawodnika - ocenia.
A w sankach pociąga ją szybkość. - To takie moje małe ferrari, na którym jeżdżę, a wcześniej z pomocą mojego trenera Marka Skowrońskiego przygotowuję. Potem się spełniam na torze.
kaw/tr
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: EPA