"Byliśmy naiwni, myśląc, że władza nie jest do tego zdolna". Media według Viktora Orbana

[object Object]
Viktor Orban niemal całkowicie podporządkował sobie mediatvn24
wideo 2/3

Viktor Orban niemal całkowicie podporządkował sobie prasę, telewizję, radio i portale internetowe w całym kraju. Jak do tego doszło? Materiał "Czarno na białym".

Ferenc Laszlo był dziennikarzem "Népszabadság", największej gazety opozycyjnej do rządu Orbana. Jej zamknięcie w 2016 roku stało się symbolem rewolucji w węgierskim systemie medialnym.

Pomimo protestów przed parlamentem, pismo odkupił wieloletni przyjaciel węgierskiego premiera - i je zamknął. Oficjalnym powodem były straty, jakie przynosiła gazeta. W efekcie tego i kolejnych kroków, obecnie nie ma na Węgrzech w pełni niezależnego ogólnokrajowego dziennika.

- Patrząc teraz na to, co się stało ,wszystko ułożyło się w logiczną całość. Ale wtedy byliśmy bardzo naiwni myśląc, że ta władza nie jest zdolna do takiego kroku. (...) Moje źródła mówiły mi, że coś się wydarzy z naszą gazetą, ale nie dowierzałem - mówi Laszlo.

"Nie ma już wolności mediów na Węgrzech"

Zdaniem byłego dziennikarza "Népszabadság" jedna trzecia węgierskich mediów działa niezależnie. - Ale jeśli mówimy generalnie o wolnych mediach, to patrząc na realia w jakich działamy, można stwierdzić, że nie ma już wolności mediów na Węgrzech - ocenia.

- "Népszabadság" była najpopularniejszą gazetą w kraju, z największą liczbą czytelników. W ciągu ostatnich dziesięciu lat ujawniła najwięcej przypadków korupcji zarówno wśród polityków lewicy, jak i prawicy. I właśnie to tłumaczy dlaczego gazeta została zamknięta - zauważa Anita Kőműves, dziennikarka portalu Átlátszó.hu.

W portalu pracuje skromna grupa niezależnych dziennikarzy. Głównym źródłem utrzymania tego medium są wpłaty od czytelników.

- W tym roku zamknięto kolejne gazety. Kolejna telewizja stała się tubą propagandową. To tak jakby krok po kroku, jak w grze komputerowej, odstrzeliwali tytuły jeden po drugim. I to się nie skończy - przewiduje Kőműves.

Nowy system medialny

- To nie jest tak, że dostajemy telefony, że "nie możemy czegoś napisać". My piszemy, a oni nas po prostu ignorują. Nie ma nacisków ze strony rządu, więc jeśli spojrzeć na to z góry, to mamy sprawnie działający system. Dziennikarz może pisać teksty i "mamy wolność prasy". Ale jeśli się przyjrzysz dokładnie, to zrozumiesz, że to wszystko jest dalekie od norm, jakie znane są zachodnim mediom - tłumaczy Péter Szigeti, redaktor naczelny portalu 24.hu.

Nowy system medialny na Węgrzech to ponad 500 lokalnych i ogólnokrajowych gazet i portali, stacji radiowych oraz telewizyjnych, przejętych lub utworzonych przez biznesmenów bliskich rządzącej partii. To do tych mediów płynie szeroki strumień państwowych pieniędzy.

- Największym reklamodawcą na Węgrzech jest państwo. Płaci, umieszczając swoje ogłoszenia w tych mediach, którym jest blisko do rządu. Nie ma prawdziwego rynku reklam. Bez wsparcia władzy nie jest łatwo zarabiać na rynku medialnym, który przecież jest odpowiedzialny za kontrolę rządzących. To kłopotliwa sytuacja. Nie ma nacisków politycznych, ale są naciski ekonomiczne - podkreśla Szigeti.

Tylko w ubiegłym roku węgierski rząd na wszystkie akcje informacyjne wydał w przeliczeniu równowartość prawie 875 milionów złotych.

"Kłamstwo i krzyk rozpaczy"

Przedstawiciele mediów zbliżonych do rządu bagatelizują problem.

Gergely Huth, redaktor naczelny portalu PestiSrácok.hu na pytanie o ograniczanie wolności mediów na Węgrzech przekonuje, że to "jest kłamstwo i krzyk rozpaczy tych, którzy byli w bardzo komfortowej sytuacji, gdy 90 procent mediów należało do lewicy". - Teraz jest znacznie lepiej - ocenia.

- To nie jest tak, że prawicowe media, które powstały, zostały ufundowane przez Viktora Orbana czy Fidesz. Jest po prostu zapotrzebowanie na takie media ze strony odbiorców. [...] Dopiero teraz możemy mówić o różnorodności w medialnym krajobrazie. Oczywiście, opozycyjni dziennikarze będą mówili, że Orban chce wyeliminować lewicowe media, ale ja nie widzę niczego, co by o tym miało świadczyć - zaznacza Huth.

Imperium medialne Mészárosa

Viktor Orban przez osiem lat rządów nie musiał uchwalać specjalnych ustaw medialnych, aby obecnie ponad dwie trzecie węgierskiego rynku należało do prorządowych mediów.

Co prawda zdominowany przez rządzący Fidesz parlament wprowadził podatek od reklam telewizyjnych, który uderzył przede wszystkim w RTL Klub - największego niezależnego nadawcę na Węgrzech, ale nie to było kluczem do stworzenia nowego systemu medialnego.

Do tego wystarczyła grupa bliskich rządzącej partii biznesmenów, którzy odkupowali tytuł za tytułem. W szczególności chodzi o Lőrinca Mészárosa, byłego gazownika i przyjaciela Orbana z jego rodzinnej wsi.

To on w czasie rządów Fideszu na kontraktach z państwem dorobił się największej na Węgrzech fortuny, dzięki czemu wykupił lokalne gazety.

To Mészáros przejął i zamknął wspomniany "Népszabadság", największy opozycyjny do rządu dziennik. W ten sposób stał się najważniejszym medialnym graczem na Węgrzech, właścicielem ponad 200 mediów.

- Dosłownie wszystkie gazety regionalne są w posiadaniu jednego człowieka, Lőrinca Mészárosa. To sprawia, że rodzi się pytanie o prawo społeczeństwa do informacji - podkreśla Éva Bognar z Centrum Analiz Mediów i Społeczeństwa.

- Ważną rzeczą, jaką należy wiedzieć o Mészárosu, jest to, że realizuje inwestycje publiczne, które w dużej części pochodzą z środków unijnych - zwraca uwagę dziennikarka Anita Kőműves.

To oznacza, że - paradoksalnie - do wzrostu fortuny człowieka, który za zarobione na państwowych przetargach pieniądze, przejmował media, swoimi dotacjami dokładała się Unia Europejska, która teraz ma zastrzeżenia co do stanu węgierskiej praworządności.

Reporterzy "Czarno na białym" chcieli porozmawiać z przedstawicielami węgierskich władz o tym jak zmieniły się media pod rządami Viktora Orbana. "Nie jest zadaniem rządu komentowanie sytuacji na rynku mediów" - przekazano krótko w odpowiedzi.

Jakiekolwiek próby zadawania pytań przez media zagraniczne o wolność węgierskich mediów kończą się brakiem odpowiedzi.

"Sprzedadzą gazetę albo stracą państwowe reklamy"

Bálint Magyar, autor książki opisującej układ biznesowych powiązań stworzony przez Viktora Orbana, przytacza historię przejęcia gazety przez bliskich władzy biznesmenów. Chodzi o rozdawany za darmo, w przejściach podziemnych i na stacjach metra, "Metropol".

- Właściciele dostali ofertę: albo sprzedadzą gazetę, albo stracą państwowe reklamy, a lokalne władze wydadzą zakaz rozdawania takiej prasy w publicznych miejscach. Właściciele zrozumieli przekaz i sprzedali firmę - opowiada Magyar.

- Jeśli jesteś właścicielem gazety czy stacji telewizyjnej, które są kosztowne w utrzymaniu, a nie masz żadnych dochodów z reklamy, czyli jest zero przychodu, będziesz bardzo szczęśliwy gdy sprzedasz to oligarchom, którzy zechcą wyłożyć swoje pieniądze. I to jest metoda. Wydaje się, że to działanie wolnego rynku, ale tak nie jest - komentuje Anita Kőműves.

- Gdy Bruksela pyta Orbana o wolność mediów, on odpowiada, że to kwestia rynku, że on nie jest za to odpowiedzialny. Przecież dziennikarze nie trafiają do więzień, tylko tracą pracę. Ale to wszystko złudzenie. Należy zrozumieć, że to władza kontroluje olbrzymi strumień pieniędzy, który płynie do mediów - dodaje dziennikarka Átlátszó.hu.

Konglomerat prawicowych mediów

476 prorządowych mediów: gazet, portali internetowych, stacji radiowych oraz telewizyjnych stanie się częścią największego medialnego holdingu w Europie. Oligarchowie, którzy byli ich właścicielami, zdecydowali, że warte miliony euro media za darmo oddają prorządowej organizacji - Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów, budującej właśnie konglomerat prawicowych mediów na Węgrzech.

Fundacją nadzorującą to nowe medialne imperium pokieruje Gabor Liszkay, uważany za jedną z najbardziej wpływowych osób w mediach reprezentujących linię rządu.

- Jednym z aspektów tego połączenia jest fakt, że większość tych mediów była w dużej mierze finansowana przez państwo za pośrednictwem dotacji czy reklam. Więc bez państwowego wsparcia te pisma nie byłyby dochodowe - zwraca uwagę Éva Bognar z Centrum Analiz Mediów i Społeczeństwa.

Nowy medialny gigant będzie zarządzał największymi, poza tymi państwowymi, węgierskim mediami, docierając do największej liczby Węgrów i stając się olbrzymią konkurencją dla niezależnych wydawców.

- W czasach komunizmu było powiedzenie: "mamy wolność słowa, ale możemy stracić wolność za słowa". Różnica między cenzurą tamtych czasów a obecną jest taka, że ta władza nie ogranicza pisania, można napisać wszystko, ale nie masz pewności czy do kogoś to dotrze. Bo (...) można nie mieć gdzie tego opublikować, a już na pewno nie w tych mediach, które docierają do największej liczby odbiorców - podkreśla Bálint Magyar, socjolog i autor książki "Węgry. Anatomia państwa mafijnego".

Gergely Huth, redaktor naczelny prorządowego portalu PestiSrácok.hu, przyznaje, że prawicowi biznesmeni są właścicielami stacji telewizyjnych czy wydawnictw prasowych, ale argumentuje, że "przez dwadzieścia lat komunistyczne elity dominowały na rynku medialnym". - To dobrze, że gdy jest prawicowy rząd, to są prawicowi biznesmeni, którzy swoimi pieniędzmi wspierają tutejsze media - ocenia.

Były przyjaciel Orbana ujawnia plan premiera

PestiSrácok.hu opublikował zaskakujący wywiad z byłym wieloletnim przyjacielem Viktora Orbana, węgierskim oligarchą - Lajosem Simicską. To on zapoczątkował budowę nowego systemu, jako pierwszy kupując niezależne media za miliony z państwowych kontraktów. Ale jego przyjaźń z premierem dobiegła końca.

W 2014 roku Simicska odwrócił się od Orbana, a media, które należały do biznesmena, stały się krytyczne wobec premiera. Poszedł na wojnę z władzą i przegrał ją w 2018 roku, gdy Orban po raz kolejny wygrał wybory.

Tuż po trzecich z rzędu wygranych przez Fidesz wyborach, wszystkie media oligarchy, jedno po drugim, zostały przejęte przez innych bliskich władzy biznesmenów.

W efekcie, zdaniem Pétera Szigetiego, Simicska stracił wszystko. - Nie tylko media. Miał także firmy z innych branż i stracił wszystko - zaznacza.

W rozmowie z portalem 24.hu Simicska wyznał, że tuż po kolejnych wygranych przez Orbana wyborach w 2014 roku odbył rozmowę z premierem. Orban miał mówić o swoich planach na kolejne cztery lata rządów, także o planach przejęcia węgierskich mediów.

"W czasie naszej rozmowy wyłożył cały plan na media (...), nawet chciał kupić RTL Klub (...). Zszokowany tym, co mówił starałem się mu wyjaśnić, że to tak nie działa" - opowiadał Simicska.

Orban miał pytać oligarchę o koszt przejęcia największej niezależnej telewizji. "Powiedziałem mu, że na pierwszy rzut oka to około 300 milionów euro, na co Orban odparł, że: 'to żaden problem, Rosatom kupi to dla mnie'" - opowiedział. Biznesmen miał odpowiedzieć premierowi, że nie chce mieć z tym planem nic wspólnego.

Rosatom to rosyjska państwowa firma zajmująca się energią atomową. W 2014 roku Viktor Orban i Władimir Putin podpisali porozumienie, na mocy którego to właśnie Rosatom rozbuduje elektrownię atomową w węgierskim Paksz.

"Postanowił, że tym razem nie przegra"

Zdaniem Anity Kőműves chęć zdominowania mediów przez Orbana wynika z faktu, że w 2006 roku przegrał wybory, a wcześniej w 2002 roku stracił władzę. Dziennikarka uważa, że utrata władzy zszokowała Orbana.

- Postanowił więc, że tym razem nie przegra i wiedział co zrobić, żeby utrzymać się przy władzy. Potrzebował do tego nowej konstytucji, ordynacji wyborczej, zaatakował demokratyczne instytucje, oraz potrzebował mediów. Media to tylko element jego planu - wylicza Kőműves.

- Orban w obawie przed utratą władzy chce wyeliminować to, co może go osłabić. Ale niektórzy twierdzą, że być może stoi za tym jakiś duży plan, na przykład wyjścia z Unii Europejskiej - twierdzi Ferenc László. - Do tego potrzebowałby pełnego wsparcia mediów, bo Węgrzy są zwolennikami Unii - dodaje były dziennikarz "Népszabadság".

- Ten scenariusz zależy od tego co zrobi Unia, jak bardzo będzie naciskać na głębszą integrację i na przestrzeganie przez Węgry zasad praworządności. Jeśli presja będzie duża, Viktor Orban może stanąć przed wyborem nowej drogi, poza Unią - mówi Ferenc László.

O tym z prorządowych mediów się nie dowiesz

Węgierskie władze już nieraz zapewniały, że nie mają zamiaru opuszczać Unii. Pieniądze z Brukseli pozwoliły Węgrom na duże inwestycje, choćby tę zrealizowaną przez zięcia premiera Istvana Tiborcza.

Firma wygrała przetarg na zainstalowanie oświetlenia LED w miastach, w których zwyciężył Fidesz. Kontrakt warty 65 milionów euro współfinansowała Unia. Dziennikarze portalu śledczego pokazali, że pod zmodernizowanymi latarniami jest tak ciemno, iż nie można niczego przeczytać.

- Jeśli będziesz chciał wyszukać informacje na zależnych portalach na temat interesów zięcia Viktora Orbana, to ich nie znajdziesz. Unikanie takich tematów to narzędzie, jakim posługują się prorządowe media - zwraca uwagę Ferenc László.

- Są dwie zupełnie odmienne rzeczywistości prezentowane przez media niezależne oraz kontrolowane przez rząd. W mediach publicznych Węgry to kraj odnoszący same sukcesy, walczący o swoją wolność z Brukselą i migrantami, którzy chcą nas najechać. W mediach niezależnych to jest skorumpowany kraj, który stał się własnością rodziny i przyjaciół premiera - mówi Péter Szigeti.

Gdy na światło dzienne wyszły rewelacje przedstawione przez Lajosa Simicskę, węgierski rząd zareagował stwierdzeniem, że nie będzie odpowiadał na tak absurdalne oświadczenia.

To kolejny, zdaniem dziennikarzy, aspekt nowego systemu medialnego na Węgrzech, w którym władza odpowiada tylko na wybrane pytania.

Pytania bez odpowiedzi

Péter Szigeti zwraca uwagę na to, że dziennikarze niepowiązani z rządem są ignorowani. - Gdy pracujemy nad swoimi tematami i dopytujemy rząd, ministerstwa, nie uzyskujemy odpowiedzi - stwierdził. Redaktor naczelny portalu 24.hu uważa, że "media, które nie są bliskie rządowi nie otrzymują żadnych odpowiedzi na stawiane pytania".

Z tymi oskarżeniami nie zgadza się Gergely Huth. Stwierdza co prawda, że w obawie przed pozwami media publiczne są zachowawcze w sprawach dotyczących dziennikarskich śledztw, ale jednocześnie uważa, że media "po równo dzielą czas antenowy, jaki poświęcają politykom opozycji i rządzącej partii".

- Mogę pokazać, że my piszemy o wszystkim, pisaliśmy też o sprawie zięcia Orbana, ale w tym przypadku trzeba być bardzo ostrożnym, bo nie należy zapominać, że przed 2010 roku poprzedni socjalistyczny rząd miał na koncie dużo poważniejsze sprawy - twierdzi.

Anita Kőműves opowiada, że we wrześniu portal Átlátszó ujawnił, iż Orban i jego ludzie korzystają z luksusowego samolotu wartego miliony euro i jachtu na Adriatyku. - Politycy nie odnieśli się do tej sprawy, ale w swoich mediach rozpoczęli kampanię oczerniania naszej organizacji i naszego szefa - powiedziała.

Atak na uniwersytet Sorosa

W przemówieniu z okazji rocznicy powstania węgierskiego z 1848 roku Viktor Orban wprost zdefiniował przeciwników, z którymi Węgry wciąż muszą walczyć.

- Jesteśmy przeciwko mediom utrzymywanym przez zagraniczne koncerny i krajowych oligarchów, przeciwko najmowanym zawodowym aktywistom, wichrzycielskim organizatorom protestów i łańcuchowi pozarządowych organizacji finansowanym przez międzynarodowych spekulantów, których ucieleśnieniem jest George Soros - mówił premier.

George Soros to amerykański biznesmen pochodzenia węgiersko-żydowskiego, który stał się wrogiem numerem jeden Orbana. Przedsiębiorca jest współwłaścicielem Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego.

Uniwersytet opuści kraj, bo według władzy nie spełnia norm, jakie rząd wprowadził półtora roku temu. - To polityczny atak, władza wyrzuca nasz uniwersytet z powodów politycznych. Nigdy nic podobnego nie zdarzyło się w Unii Europejskiej. W żadnym wypadku to nie jest normalne. To jest pogwałcenie wolności, które daje demokracja - ocenia Éva Fodor prorektor uczelni.

- Media zależne od rządzących tworzą olbrzymią bańkę, bo gdy oglądasz telewizję, słuchasz radia, czy korzystasz z internetu, cały ten przekaz jest skoordynowany przez władzę. Trudno więc obwiniać przeciętnego Węgra, który pracuje, ma rodzinę i wierzy w ten jednolity przekaz z telewizji czy radia - zauważa Viktor Mák, student Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego.

"Trudno jest ciągle szukać wiarygodnego źródła informacji"

Socjolog Bálint Magyar twierdzi, że kiedyś Węgrzy nasłuchiwali Radia Wolna Europa, bo wówczas było to dla nich jedyne wolne medium. - Dziś jest informacyjny szum, gdzie jest pełno fake-newsów, dezinformacji czy rządowej propagandy. Tym, którzy nie chcą zagłębiać się w bieżące wydarzenia, trudno jest ciągle szukać wiarygodnego źródła informacji - ocenia.

- Z badań społecznych czy z naszych rozmów wynika, że ludzie wiedzą, że ta władza jest skorumpowana. Ale rząd przekonał ludzi za pomocą medialnej propagandy, że imigranci są tak dużym zagrożeniem, że naród powinien odłożyć na bok temat korupcji - mówi Anita Kőműves.

Autor: asty//rzw / Źródło: tvn24

Źródło zdjęcia głównego: tvn24