Życie w trójkącie miłosnym z mężem i przyjaciółką z lat dzieciństwa, owiane sekretem macierzyństwo i wreszcie bezpardonowa walka o siebie i o książkę, która miała zrewolucjonizować świat seksualny rodaków - to niektóre ze znanych faktów z życia Michaliny Wisłockiej. Było gotowym scenariuszem na film, nawet na kilka i aż trudno uwierzyć, że powstał dopiero teraz. "Miłość nie zna wieku, ona wieje jak wiatr" - napisze w biograficznej książce Wisłocka u kresu życia, a córka dopowie: "kochać mama umiała, żyć już nie".
Życie w miłosnym trójkącie z mężem i przyjaciółką z lat dzieciństwa, owiane sekretem macierzyństwo i wreszcie bezpardonowa walka o siebie i o książkę, która miała zrewolucjonizować świat seksualny rodaków - to niektóre ze znanych faktów z życia Michaliny Wisłockiej. Było gotowym scenariuszem na film, nawet na kilka i aż trudno uwierzyć, że powstał dopiero teraz. "Miłość nie zna wieku, ona wieje jak wiatr" - napisze w biograficznej książce Wisłocka u kresu życia, a córka dopowie: "kochać mama umiała, żyć już nie".
Lata 50., gdy Michalina Wisłocka zdobywała lekarskie szlify, a potem szturmowała kolejne wydziały, udowadniając, że kobieta również może rozpętać prawdziwą, seksualną rewolucję, były w Polsce okresem niewiarygodnego zacofania. O seksie nie mówiło się w ogóle, bo też przeciętny Polak niewiele w tym temacie miał do powiedzenia. Wisłocka, która już wtedy jeździła z wykładami "uświadamiającymi" po kraju, m.in. w ramach akcji "Lekarze na wieś", krótko przed śmiercią w wywiadzie dla "Dużego Formatu" opowiadała:
"Ludzie na wsi o seksie nie wiedzieli nic. Na przykład chłopom rosła macica. Ile razy przychodził, bo go macica dusi, rośnie mu tak, aż go dusi. (...) Kobiety skarżyły się, że cipcia ją boli albo swędzi. Mówiły też "gniazdko". Było jeszcze określenie "psiocha". Mężczyźni mówili, że: "maciek"."
W latach 70., gdy mówiła w sposób bardziej "naukowy", kobiety, zwłaszcza w miastach, już rozumiały, bo czytały książki. Wciąż jednak pokutował mit związku, w którym przyjemność z seksu czerpie wyłącznie mężczyzna, kobieta zaś ma mu się oddawać w ramach małżeńskiego obowiązku. Co ciekawe, sama autorka "Sztuki kochania" też odkryła dość późno przyjemność płynącą z uprawiania seksu z ukochanym mężczyzną.
"Długo należałam do tych 'niskoseksualnych' - wspominała. - Obudziłam się seksualnie dopiero około 30. roku życia, jak zresztą wiele kobiet". Tym, który ją "obudzi" będzie Jerzy - Małpolud, miłość jej życia, którego już po rozwodzie ze Stanisławem Wisłockim, spotka podczas letnich wakacji.
Wisłocka wcale nie była wbrew famie tzw. kobietą wyzwoloną. Nawet fakt, że żyła w trójkącie miłosnym - co w praktyce oznaczało przyzwolenie na zaspakajanie rozbuchanych potrzeb seksualnych męża przez jej najbliższą przyjaciółkę - nie jest dowodem na to. Dla niej bowiem Stach był przez lata jedynym mężczyzną. Za to jego świat był, niestety, pełen innych kobiet. Stąd pomysł trójkąta, który "rozmach" erotyczny małżonka, zawęziłby do... własnego mieszkania. W przypadku Michaliny seks musiał iść w parze z uczuciem, o tym mówiła swoim pacjentkom i pisała w "Sztuce kochania", która - co zawsze podkreślała - była przede wszystkim książką o miłości.
Bo to miłość jest najważniejsza, "nie zna wieku, ona wieje jak wiatr" - napisze w swojej ostatniej biograficznej książce "Miłość na całe życie: wspomnienia z czasów beztroski". W filmie Marii Sadowskiej "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" - którego TVN jest jednym z producentów - ze świetną kreacją Magdaleny Boczarskiej - Wisłockiej, udało się to pokazać. Nie byłoby jednak tego filmu, gdyby nie książka Violetty Ozminkowski "Sztuka kochania gorszycielki", która stała się dla niego punktem wyjścia. Dzięki rozmowom z córką seksuolożki Krystyną Bielewicz oraz zachowanym pamiętnikom matki, autorka książki ulepiła portret fascynującej kobiety - daleki od idealizowania, za to wielowymiarowy, oddający ducha tamtego czasu.
Bocian i pierwsze doświadczenie położnicze
Zaledwie trzyletnia Misia - tak nazywano w domu rodzinnym Michalinę -, rocznik 1921, sypie na parapet cukier, bo wierzy, że bocian dojrzy to zza okna i wtedy szybciej przyleci. Z siostrzyczką oczywiście, bo brat nie interesował przyszłej seksuolog. Gdy słyszy od taty, że ma braciszka, jest na bociana ciężko obrażona. Biegnie do okna, by wykrzyczeć swoje żale, ale sprawcy jej niezadowolenia nigdzie nie widać. Po raz pierwszy wtedy pada z jej ust pytanie: skąd naprawdę się biorą dzieci? Brat, czyli przyszły prezes Związku Pisarzy Polskich Andrzej Braun, przez Michalinę nazywany Bratkiem, będzie po latach opowiadał, że to że pierwszy poród odebrany przez późniejszą panią ginekolog. Andrzej Braun był nie tylko bratem Michaliny ale również Jana – sumerologa, jego córką jest Ewa Braun – znakomita scenograf i kostiumolog, laureatka Oscara za "Listę Schindlera".
- Można powiedzieć, że prawie od urodzenia byłam lekarzem – napisze po latach Michalina Wisłocka w swojej biograficznej książce "Malinka, Bratek i Jaś". – Wszystkim swoim lalkom i misiom urządzałam szpital (...) Nożyczki, strzykawki z igłami oraz słuchawki, nici do szycia, itd..
Dawała więc lalkom zastrzyki, lekarstwa, bandażowała złamane nogi, a nawet przeprowadzała operacje wyrostka u lalek z gałganków, które cięła bez litości. Zdaniem córki Wisłockiej, Krystyny Bielewicz, jej mama prawdopodobnie cierpiała na zespół Aspergera, czyli łagodną odmianę autyzmu. Nie była lubiana przez otoczenie, jak sama twierdziła, miała niewyparzona język i waliła prawdę w oczy, nie rozumiejąc, że sprawia innym przykrość. Z czasem córka Michaliny - diagnosta - odkryje, że kolejne cztery pokolenia kobiet w rodzinie Wisłockich, miały podobne trudności w podstawówce, a później radziły sobie o wiele lepiej niż ich rówieśniczki. Asperger okazał się być dziedziczny.
Misia była najwyższa w klasie, miała wtedy niewielkiego zeza, z czego się śmiano po cichu, nie szukała więc towarzystwa. Wyjątkiem była śliczna Wanda, której imponowała przyjaźń z niezwykle inteligentną Misią. Po latach Wisłocka powie, że się uzupełniały - jedna była ładna, druga inteligentna. Przyszła pani ginekolog dorastała otoczona miłością rodziców, którzy sami również kochali się i szanowali. Pamięta wiersz, jaki ojciec napisał dla mamy, którą uwielbiał - nazywał ją swoja królewną i o takiej właśnie miłości sama Misia potem zawsze marzyła. Mama, kochająca i subtelna, była z wykształcenia polonistką. Nauczyła ją tolerancji i miłości. Tata był pracoholikiem - z czasem został dyrektorem pierwszej nowoczesnej szkoły w Łodzi, którą zbudował. Szacunek dla wiedzy wyniosła z domu.
Smak dorastania i pierwszy pocałunek
Nastoletnia Michalina marzyła, że będzie drugą Marią Skłodowską-Curie. Rzadko bywała w domu, uciekała od babskich zajęć. W domowej bibliotece wypatrzyła ciekawe podręczniki profesorów psychiatrii Klingera i Forela, dotyczące życia seksualnego, a także poradnik dla chłopców o onanizmie. Wynikało z niego, że onanizm prowadzi do niechybnej śmierci z wycieńczenia, w strasznych męczarniach. Niespecjalnie się tym przejęła, bo nie była chłopcem. O dziewczynkach nic nie znalazła.
Pierwsze wpisy dowodzące tego, że dostrzega płeć przeciwną, pojawiają się w jej pamiętniku, gdy ma lat 12. Zachowany liścik od kolegi, który pisze, że chciałby ja pocałować, uwagi o trądziku któregoś z adoratorów, wreszcie relacje z pierwszego balu, które dowodzą, że była dość wybredną panną. Jako 15-latka spędzała wakacje z rodzicami w Broku nad Bugiem, a był to już wiek właściwy na pierwsze miłosne uniesienia. Ku przerażeniu rodziców wybrała o 15 lat starszego krewnego gosposi, u której zamieszkali, niezbyt urodziwego Ludwika, bezrobotnego ofermę, który na zabój zakochał się w Michalinie. Najpierw był nauczycielem, ale rzucił posadę i założył fermę rasowych kur. Kiedy padły, przerzucił się na pasiekę, uznając, że pszczoły są łatwiejsze w hodowli. Gdy i te wymarły, zaczął snuć plany wyjazdu do Brazylii.
Ludwik i jego wybranka spotykali się głównie nad rzeką, a najmłodszy brat - Jasiek skwapliwie donosił o swoich obserwacjach. A to, że on patrzy siostrze głęboko w oczy, a to, że są w sobie zakochani... W noc przed jego wyjazdem do Brazylii Michalina (wówczas już zwana w rodzinie Maliną), usłyszała furmankę i pobiegła pożegnać adoratora. Wtedy właśnie Ludwik przytulił ją do siebie i pocałował prosto w usta. Nie wiedziała, jak zareagować, więc uciekła. Na pamiątkę dostała pęczek niezapominajek, które zasuszyła.
Serce przyszłej seksuolog nie biło jednak nigdy na widok Ludwika tak, jak na samą myśl o... Franciszku Brodniewiczu, pierwszym amancie polskiego kina międzywojennego, odtwórcy roli ordynata Michorowskiego w "Trędowatej", czy Doktora Murka w filmie pod tym tytułem. Michalina zazdrościła Stefci Rudeckiej, którą ukochał. Gdy pewnego dnia spotkała go na premierze kolejnego filmu, blada z wrażenia poprosiła o autograf. W kajeciku dokładnie opisała jego szmaragdowe oczy. Brodniewicz, który podczas wojny wsławił się ukrywaniem Żydów, (zmarł młodo na serce podczas powstania warszawskiego), na zawsze miał w sercu pani ginekolog miejsce szczególne.
Wszystko to była jednak przygrywka do wielkiego uczucia, które dopaść miało Michalinę, kiedy poznała Stacha.
Stachu, czyli miłość od pierwszego wejrzenia
Po raz pierwszy Michalina zobaczyła Stacha, mając zaledwie 12 lat. On miał już 16. Ich mamy przyjaźniły się z sobą, więc wzajemne wizyty i rewizyty dawały młodym okazję do spotkań. Oprócz tego, że był o głowę wyższy od najwyższej wszędzie dziewczyny i natychmiast brał się do całowania, miał w mieszkaniu niezwykłe laboratorium, w którym Misia zakochała się z równą mocą, co w nim samym. Probówki, mikroskopy i szkiełka symbolizowały przecież naukę, a ona miała zostać drugą Curie-Skłodowską.
Szybko okazało się, że łączy ich znacznie więcej niż "zwyczajna" chemia buzująca w powietrzu między chłopakiem i dziewczyną. Z czasem miało się okazać, że dla Stacha było to ważniejsze nawet od uczucia, jakim Michalina miała darzyć go ślepo i bezwarunkowo. "Stach w planach na przyszłe wspólne życie zakłada dwa lata medycyny dla Michaliny. W jego prywatnym laboratorium Miśka ma być, jak żona Miecznikowa, asystentką, towarzyszką, laborantką, pomocnikiem. Różne jego flirty czy podrywy nie mają znaczenia, bo ich ma łączyć wyższa więź. Mają służyć nauce. To znaczy Staś ma jej służyć, a Misia pomagać. I być mu całkowicie oddana" - pisze w biografii Wisłockiej "Sztuka kochania gorszycielki" Violetta Ozminkowski.
16-letnia Michalina zgadza się na wszystko, a Stach, dążąc do skonsumowania ich związku, uzależnia ją od siebie na milion sposobów - szantażem, groźbą zdrady, opowieściami o tłumach wielbicielek, które gdy już staną się małżeństwem, zamienią się w opowieści o zdradach. Michalina kocha go nade wszystko, nie tylko więc pozwala na obściskiwanie się, pocałunki, a nawet na "obślinianie", jak notuje w dzienniku. Sama nie czuje przy tym potrzeby cielesnego kontaktu. Na wyraźne polecenie Stacha przestaje chodzić na potańcówki, na spotkania z kolegami, a nawet z mamą do teatru! Uznaje, że wart jest wyrzeczeń. Tak jest od lipca 1937 r., kiedy to zostaje oficjalnie mianowana narzeczoną Stacha. Wkrótce oboje postanawiają, że jej kochana Wandzia zostanie ich "córeczką". Spotykają się więc we trójkę, a Wisłocka po latach przyzna, że nigdy nie miała "zdrowych, babskich odruchów, by przepędzić ją na czas". Już wtedy Wanda podkochiwała się w Stachu, on zaś nie umiał oprzeć się absolutnie żadnej dziewczynie.
Pierwszy, "nieoficjalny" ślub biorą w ruinach klasztoru w Sulejowie latem 1938 r., przysięgając sobie "przed Bogiem". Dzieje się to podczas wspólnego pobytu pod namiotem. Potem Stach "organizuje" noc poślubioną u gospodarzy, u których spędzał zwykle wakacje. Michalinę przedstawia jako żonę. Ona zresztą tak właśnie się czuje, bo skoro przysięgała? Stach wymyśla nocleg na sianie, na które ona ma alergię, ale dzielnie znosi niedogodności, podobnie jak nienasycenie seksualne "męża". Chodzi obolała, krwawi, a po latach ów "miesiąc miodowy"wspomina gorzej, niż pracę w kamieniołomach. Ma zaledwie 16 lat i uważa, że widać, tak być musi. Nie ma pojęcia, jakim doznaniem może być seks z ukochaną osobą. Ona, która potem milionom miała tłumaczyć, jak przeżyć ten pierwszy raz i czerpać z niego radość. Ot, paradoks.
Prawdziwy ślub biorą rok później, 15 września 1939 r. W drodze do kościoła chowają się w kolejnych bramach przed nalotami. Jest wojna, ale 18-letnia Michalina nadal chodzi do szkoły i cieszy się, że jest jedyną mężatką "w budzie". Warunkiem uzyskania zgody na ślub było przyrzeczenie dyrektorowi, że koledzy nie dowiedzą się o tym.
Ma jednak serdecznie dość potrzeb seksualnych Stacha. On chciałby kochać się co godzinę, a i tak żona mu nie wystarcza. Swoje uczelniane "wielbicielki" (studiuje chemię), nazywa "guzikami", naciska je, (czyli zwyczajnie zalicza), nie szczędząc Michalinie szczegółów. Podkreśla też za każdym razem, że ich dwoje łączy coś wyjątkowego, a fizyczne kontakty z innymi kobietami nic nie znaczą. "Tylko czemu opowiada o nich z wypiekami na twarzy?"- zastanawia się Misia. Nie cierpi, bo on wciąż zapewnia, że kocha tylko ją.
Wojna, wszy i miłość
Szkolno-małżeńska sielanka nie trwa, niestety, długo. Pewnego dnia do ich łódzkiego mieszkania wpadają Niemcy z nakazem przesiedlenia. Jest środek zimy. Wraz z rodzicami Michaliny, młodzi zostają przesiedleni do mieszkania w Krakowie, w którym jest tak zimno, że leżą pod pierzyną z głowami obwiązanymi szalikami. Misia odmraża sobie ręce. Robią się na nich rany, które nie chcą się goić. Jedzą w kółko ziemniaki z kapustą, po których ona wymiotuje i jest ciężko chora.
W końcu postanawiają pojechać do Warszawy, do matki Stacha. Michalina nigdy nie przestanie żałować tej decyzji, musztrowana przez teściową, z powodu braku żyłki gospodyni. W dodatku nie ma tam niczego do jedzenia prócz "zupy gotowanej na brudnych łupinach od kartofli z dodatkiem salsefii – jarzyny hodowanej dla koni". Waży 42 kg, ona, zawsze najwyższa w damskim towarzystwie. Chorują ze Stachem na przemian. Najgorsze przychodzi jednak nocą, gdy Niemcy walą kolbami do drzwi sąsiadów. I modlitwa, by nie były to ich drzwi.
Sytuacja poprawia się dopiero w 1942 r. gdy dostają "pracę" w Państwowym Instytucie Higieny. Karmią wszy, przyczepione pudełeczkami z jedwabną siatką do ud, za co Niemcy dają pożywienie, głównie jajka. Nakarmione wszy są wykorzystywane do wytwarzania szczepionek przeciwko tyfusowi. Ale w końcu na tyfus i tak zachorują. Najciężej przechodzi go Michalina, która w dodatku zapada też na gruźlicę i cudem uchodzi z życiem. Tęskni za Wandą, która została w Łodzi, gdy ich przesiedlano. Chce ją sprowadzić do Warszawy. Stach nie ukrywa, że urodziwa koleżanka podoba mu się, ale nie wie, co o tym myśleć. Misia uznaje jednak, że upiecze na jednym ogniu dwie pieczenie: będzie mieć kochaną Wandzię przy sobie, gdy ona jednocześnie "pomoże" jej zaspokoić niewyżytego seksualnie Stacha. Stach wykrzykuje: "ale tylko Ciebie zawsze będę kochał", więc nie widzi niebezpieczeństwa. Kuzynka Jadzia ostrzegą ja daremnie przed sprowadzeniem ładnej dziewczyny do domu.
Trójkąt , bliźniaki i rozwód
We wspomnianym już wywiadzie dla "Dużego Formatu" Michalina Wisłocka po latach tłumaczy: "Z Wandą bardzo przyjaźniłam, a jego kochałam. Wanda miała olbrzymią wyobraźnię i całe życie żeśmy sobie bajdy opowiadały. Wisłocki nic z tego nie rozumiał. Poza tym był jeszcze jeden element taki cichy, to, że ona miała cholerny temperament, który jemu pasował, bo on też, owszem, miał, a ja – nie". Mowa oczywiście o temperamencie seksualnym, bo ten, jak wspominała Wisłocka, obudził w niej dopiero Jurek. Była wtedy grubo po trzydziestce. Córka Wisłockiej podkreśla, że pod tym względem rodzice się nie dobrali, a nieustanne zdrady Stacha, który "rwał wszystko, co się rusza", nie ułatwiały sprawy. Stare powiedzenie, że "szewc bez butów chodzi" znajduje potwierdzenie w przypadku małżeństwa Michaliny.
Oficjalnie mówiło się, że Wisłoccy mieszkają z jej kuzynką, choć sąsiadki dziwiły się, że Michalina wpuściła do domu taką ładną dziewczynę. Na początku wszystko układało się idealnie. Misia cieszyła się, że tych, których kocha najbardziej, ma obok siebie. Powstanie warszawskie przesiedzieli w piwnicy na Grochowie, a gdy potem Niemcy wysłali ich do obozu, to właśnie Wandzia wstawiła się u komendanta za nimi. Nigdy nie zapytali, czego zażądał od niej w zamian. Po wojnie dziewczyny nareszcie mogły zdać maturę. Michalina zaczęła studiować medycynę, a Wanda farmację.
Wisłocka od początku miała wielkie plany i ani przez moment nie myślała, by zgodnie z życzeniem Stacha po dwóch latach przerwać studia i zostać jego asystentką. Po jakiejś wizycie kontrolnej u ginekologa usłyszała, że to nienormalne, iż jeszcze nie ma dzieci i przekazała sugestie lekarza, że chyba jest coś nie tak z płodnością męża. To ubodło Stacha. Zadeklarował, że odtąd przestaje uważać. I przestał. W efekcie Wanda zaszła w ciążę po dwóch miesiącach, a Michalina po trzech. Wanda nie chciała być panną z dzieckiem, ale Wisłoccy mieli plan. Podczas gdy Michalina eksponowała brzuch, Wanda go ukrywała. Gdy ciąża zaczęła być widoczna, obie wyjechały na wieś. Wanda urodziła synka, Misia córkę miesiąc później. Oficjalnie Michalina urodziła bliźniaki.
Ojciec w ogóle nie zamierzał zajmować się dziećmi. Córka Michaliny wspomina, że przez całe życie nie spotkała tego kalibru egoisty. Większość obowiązków domowych spadała więc na Wandę, bo przyszła seksuolog była ambitną studentką. W 1952 r. Michalina odbiera dyplom lekarza. Dostaje etat ginekologa w białostockiej klinice, gdzie dojeżdża z Warszawy od poniedziałku do piątku. Profesor Soszka szybko dostrzeże jej talent. Dzieci mają już 5 lat i oboje wiedzą, że mama Michalina musi dużo pracować, więc ciocia Wandzia zajmuje się nimi. Krysia nie rozumie tylko, czemu faworyzuje tak ślicznego Krzysia? On dowie się dopiero za kilka lat, gdy po jakiejś kłótni Krystyna wykrzyczy mu, że to ona jest jego matką, nie Michalina. Nigdy nie pozbiera się po tej wiadomości, popadnie w alkoholizm, kompletnie pogubiony. Teraz jednak Wanda krzyczy głośno, że ma dość bycia niańką i gosposią. Kocha Stacha, a ten chce się rozwieść z Misią i ją poślubić.
Świat Michaliny wali się w gruzy. Wanda co prawda odmówiła Stachowi, ale odeszła. Michalina poczuła się zdradzona przez dwoje ludzi, których kochała najbardziej na świecie. Wkrótce znalazła zdjęcia pornograficzne z udziałem trzydziestu sześciu kobiet. Były robione w ich łóżku, w ich domu. Były na nich studentki, asystentki, przełożone męża... Kazała Stachowi spakować się i natychmiast wynosić, grożąc, że w przeciwnym razie pokaże wszystkie jego szefowi.
Stach, jak to on, próbował jeszcze czarować. Krzyczał, że ją tylko kocha, że wszystko inne jest bez znaczenia. Nie chciała słuchać. Odchodząc, zdążył jeszcze wykrzyczeć w twarz nic nie rozumiejącym dzieciom : "Pamiętajcie, wstrętne bachory, żeby nie przyszło wam do głowy, że macie ojca. Od dzisiaj nie mam dzieci".
"Małpolud" i trzęsienie ziemi
Gdy wyrzuciła Stacha, Michalina rozpoczynała właśnie robienie doktoratu u prof. Stefana Soszki. Musiała jednak zostawić Białystok i wrócić do Warszawy. Tutaj, wspólnie z wiceministrem zdrowia profesorem Bohdanem Bednarskim i kolegami, założyła Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa. Przyjmowali pacjentki w przychodniach, często wyjeżdżali też "w Polskę". Tygodnik "Przyjaciółka" organizował zbiorowe "akcje specjalne" dla kobiet. Opowiadała im na nich o środkach antykoncepcyjnych, o stosunku przerywanym, planowaniu dzieci. Przychodzili na nie też przeciwnicy świadomego macierzyństwa. Oskarżali ją o zachęcanie do zabijania dzieci, rzucali zgniłymi jajami i owocami w prelegentów. Wisłocka nigdy jednak się nie zniechęcała. Zawsze walczyła o wszystko, co uważała za ważne.
Nie godziła samotnego wychowywania dwójki dzieci z aktywnością zawodową. Najpierw trafiły do babci. Gdy ta nie dawała rady, opiekowała się nimi koleżanka, także lekarka. Przez jakiś czas były u Wandy, wówczas już mężatki.
Wkrótce na wczasach leczniczych w Lubniewicach poznała marynarza Jerzego, jak go potem nazwie "Małpoluda". Czułego, wytrawnego kochanka, który nauczył ją miłości, o jakiej nawet nie śniła. Ze Stachem uważała się za oziębłą, teraz odkryła, jaka potrafi być, gdy mężczyźnie naprawdę zależy na tym, by przeżyła rozkosz wraz z nim. Przeżyła trzęsienie ziemi i powtórne narodziny. Marynarz, edukowany seksualnie w portach całego świata (lubił wspominać o krajach Wschodu, gdzie sztuka kochania nie ma sobie równych) otworzył przed nią raj. Czuła się przy nim piękna, pożądana i szczęśliwa. Dramat polegał na tym, że kochanek był, niestety, żonaty.
Spotykali się potajemnie. Najpierw regularnie, potem już rzadziej. Prawdopodobnie nie była jedyną kobietą, którą w Lubniewicach porywał w objęcia jurny Jurek. Zakochała się w nim bez pamięci. Straciła kontrolę nad własnymi uczuciami. Taka właśnie była. Później w "Sztuce kochania", wielokrotnie podkreślała, że wakacyjny romans nie może być powodem rozbijania czyjegoś życia prywatnego. W jednym z wywiadów przyznała, że Jerzy był "mistrzem gry wstępnej". Wiele z tego wykorzystała potem nie tylko w książce, ale i udzielając rad młodym parom. Któregoś dnia, już po rozstaniu z Jerzym, spotkała na warszawskiej ulicy jego żonę. Usłyszała, że umarł. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie. W filmie "Sztuka kochania" w jego role wcielił się idealnie obsadzony "Małpolud" Eryk Lubos. To najbardziej chwytający za serce wątek filmu.
Do końca wspomina go jako mężczyznę swojego życia. W 1970 r. zdobywa tytuł doktora nauk medycznych. Potem są jeszcze inni mężczyźni gotowi ją poślubić. Nie mają jednak szans. Córka wspomina pana Włodka – dyrektora Nowej Huty, Rysia – redaktora, który pomagał jej przy pisaniu "Sztuki kochania", a wreszcie komandora marynarki. Ten pierwszy potrzebował bardziej gospodyni niż partnerki, a jej nie interesował taki układ. Rysia była skłonna nawet poślubić, ale on chciał mieć z nią dziecko. Poradziła więc, by znalazł sobie taką, która mu je urodzi. Wisłocka nie miewała przelotnych romansów, nic nie znaczących przygód. Gdy się zakochała, mężczyzna stawał się dla niej całym światem. Była monogamistką i swoim pacjentkom doradzała to samo. Opowieści o jej seksualnym rozbuchaniu można włożyć między bajki, choć brzmią atrakcyjne przy nazwisku autorki "Sztuki kochania".
Sztuka kochania czyli wojna ze wszystkimi
Życiowe dzieło Wisłockiej to owoc miłości do Jurka. To on właśnie podczas ich intymnych spotkań, podsunął jej pomysł napisania popularnej książki o Ars Amandi. Z początkiem lat 70., dobiegająca już pięćdziesiątki Michalina Wisłocka wreszcie zaczyna pracę nad książką. Pisze zwyczajnym, zrozumiałym dla laika językiem, wykorzystując własne doświadczenia. Grafik okrasza tekst subtelnymi rysunkami wykonanymi czarna kreską. Autorka nie prowokuje i nie używa języka, który mógłby kimkolwiek "wstrząsnąć". Pisze nie tylko o seksie, ale przede wszystkim o miłości, bez której nie istnieje on w całej krasie. Problemy zaczynają się, gdy próbuje książkę wydać. Właśnie wokół wątku walki o możliwość jej publikacji, osnuta jest fabuła wchodzącego do kin filmu Marii Sadowskiej.
Przeciwni wydaniu książki wydają się być wszyscy. Począwszy od wydziału KC PZPR, poprzez wydawców, seksuologów, przedstawicieli Kościoła... "Już rozdział 'Sztuka uwodzenia i rola zmysłów w miłości', zalatywał w tamtych czasach wyuzdaniem i pornografią" - ocenia autorka biografii Wisłockiej. I rzeczywiście. W czasach, kiedy o seksie nie mówiło się głośno w ogóle, "Sztuka kochania" była prawdziwą rewolucją. Ale Wisłocka miała własną teorię "zaaresztowania" jej książki na kilka lat. We wspomnianym wywiadzie w "Dużym Formacie", opowiada: "Nie komuniści się bali, ale konkurencja. Że żadnej ich książki ludzie już nie kupią, gdy moja wyjdzie. Cztery lata leżała zaaresztowana w Komitecie Centralnym, to był skutek. Komunistów gówno obchodziły narządy płciowe. Ich obchodziło to, że pan Kozakiewicz powiedział, że książka nie może wyjść, a drugi seksuolog, pan Imieliński, to potwierdził".
Jest w tym sporo prawdy. Prof. Kozakiewicz w bezlitosnej recenzji książki pisze: "Zalecam redukcję gadulstwa i smakoszostwa trącącego dla czytelnika erotomanią. Nadmiar recept ośmiesza autorkę, oscyluje na krawędzi pornografii i jest zbędny". W końcu po długich bojach, w dużej mierze dzięki wpływowym pacjentkom i wielbicielkom Wisłockiej, a także dzięki pomocy wspomnianego absztyfikanta - Rysia, książka wreszcie trafia do cenzury. Tajemnicą poliszynela było, że nim się ukazała, kilka egzemplarzy krążyło po gmachu KC, a partyjni notable z wypiekami na twarzy wertowali maszynopis. Dla cenzora problemem okazują się... dość niewinne zdjęcia pozycji seksualnych - są ponoć za duże.
"Były wielkości pocztówki. Zmniejszaliśmy, aż się zrobiły maleńkie jak znaczek pocztowy. Co im zrobiłam mniejszy, to ma być jeszcze mniejszy. I tak na okrągło. W końcu jak już był taki mały, że nie było wiadomo, kto baba, a kto chłop" - wspomina Wisłocka. Podpowiada więc grafikowi, by mężczyzna i kobieta różnili się barwą - on czarny, a ona biała albo odwrotnie, bo inaczej rysunek jest nieczytelny. Tak właśnie grafik robi. Autorka jest usatysfakcjonowana. "No to potem pytali mnie: "Ale dlaczego biała kobieta z Murzynem?' To był największy zarzut. Mózg staje" - wspomina po latach.
Książka sprzedaje się w nakładzie 7 milionów egzemplarzy, zbliżonym do rodzimego przeboju książkowego wszech czasów - "Trylogii" Henryka Sienkiewicza. To oficjalnie, bo na bazarze Różyckiego autorka trafi na powielane masowo wydania pirackie. A nie są to jedyne "nieoficjalne". Książkę wydają także Rosjanie - u nich sprzedaje się 5 milionów egzemplarzy, a wkrótce nawet Chińczycy. Specjalne wydanie po chińsku autorka trzyma na półce.
Za pieniądze zarobione na książce Wisłocka jedzie zwiedzać świat z wnukiem. Urządza mieszkanie tak, jak sobie kiedyś wymarzyła, kupuje działkę z laskiem brzozowym pod Warszawą, futro z lisa i specjalny fotel ginekologiczny dla pacjentek. Udziela wywiadów, jeździ po kraju z wykładami. Staje się marką sama w sobie, symbolem bezpruderyjności. Ale jest i druga strona medalu - odwracają się od niej koledzy, podobno środowisko ginekologów nie dopuściło do jej habilitacji i profesury, co było marzeniem Michaliny. Sława i popularność z czasem też przemijają. Czas przełomu w kraju jest dla niej trudny. W latach 90. żyje w biedzie, pomaga jej prof. Zbigniew Izdebski, z którym się przyjaźni. Po jej śmierci, w 90. rocznicę urodzin Wisłockiej, to on odsłania tablicę pamiątkową na domu, gdzie mieszkała. Trochę później w Lubniewicach otwiera Park Miłości jej imienia. W miejscu, gdzie poznała Jurka "Małpoluda".
Michalina Wisłocka umiera 5 lutego 2005 r. w wieku 84 lat w szpitalu na warszawskim Solcu, na skutek komplikacji z sercem, z którym całe życie miała problemy. Jednym z ostatnich zdań, jakie ma wypowiedzieć przed śmiercią, jest wedle relacji jej gosposi to, które napisała w wydanej trzy lata wcześniej biografii: "Miłość nie zna wieku, ona wieje jak wiatr".
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Violetty Ozminkowski "Sztuka kochania gorszycielki", Wyd. Prószyński i S-ka, z której korzystałam podczas pisania tekstu