"Nauczyciele niemal zawsze wyglądali na zrelaksowanych, ich uczniowie też – i to zaskakiwało mnie najbardziej" – napisał sfrustrowany Amerykanin po przeprowadzce do Finlandii. Sprawdzamy, jak to możliwe.
Czemu nie moglibyśmy w naszej szkole mieć tak jak w Finlandii? – ileż razy słyszałam to pytanie od rodziców, nauczycieli, a nawet urzędników Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wiedza o tym, że fińska szkoła jest jedną z najlepszych na świecie, jest dość powszechna. To, jak wygląda naprawdę, już niekoniecznie.
A ściąganie najlepszych rozwiązań od Finów nie jest łatwe między innymi dlatego, że tajniki ich systemu edukacji często gubią się... w tłumaczeniu. Zanim przyjrzymy się więc temu fenomenowi, zacznijmy od obalenia kilku mitów. Polskie media (tłumacząc często z języka angielskiego, a nie bezpośrednio z fińskiego) kilka lat temu sporo pisały o tym, że "Finowie już nie będą uczyli ręcznego pisania!". Nieco później mieliśmy wysyp nagłówków o tym, że "Finlandia likwiduje naukę przedmiotów!".
Ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. W pierwszym przypadku chodziło o to, że dzieciom przestano narzucać lekcje kaligrafii. Coś, z czego też już dawno zrezygnowaliśmy. Zapewniamy: dzieci w Finlandii nadal uczą się pisania odręcznego, choć mają też lekcje maszynopisania.
A jak było z likwidacją przedmiotów? Po prostu wprowadzono zasadę, że uczniowie muszą mieć co najmniej jeden kurs o charakterze interdyscyplinarnym. Temat i długość kursu szkoła wybiera sama. Jest jeszcze trzeci mit, który też powinien dawno upaść: "W Finlandii nie ma zadań domowych". Ależ są. Faktem jednak jest, że fińscy nauczyciele podchodzą do nich bardzo rozsądnie, bo wiedzą, jak ważny jest czas wolny. A prace domowe powinny być proste, tak aby uczniowie mogli się z nimi uporać bez pomocy dorosłych.
Ma to oparcie w danych. Z badania PISA (edycja 2012) wynikało, że fińscy 15-latkowie poświęcają na zadania domowe średnio trzy godziny w tygodniu. Polscy – przeszło pięć. Teraz, gdy już wiecie, które hasła z internetu nie mają pokrycia w faktach, przyjrzyjmy się temu, co naprawdę warto naśladować i co rzeczywiście ma miejsce w fińskiej szkole.
Wszyscy narzekali
Przede wszystkim nie zawsze było tak wspaniale. Fińska szkoła przez całe lata spotykała się z rosnącą krytyką ze strony rozmaitych środowisk społecznych. "Szkoły średnie i uniwersytety winiły ją za powolny, lecz niezaprzeczalny spadek poziomu wiedzy i umiejętności, jakich oczekiwano od uczniów rozpoczynających następny etap edukacji. Do tego chóru dołączyła część pracodawców, dodając, że młodsze pokolenie nie zna etosu pracy i często jest uczone chodzenia na skróty i unikania wysiłku. Z kolei rodzice uważali, że szkoła powszechna nie zapewnia zdolniejszym i bardziej utalentowanym dzieciom dość przestrzeni, aby mogły w pełni rozwinąć swój potencjał”. Brzmi znajomo? Możliwe. To jednak nie opis polskiej, ale właśnie fińskiej szkoły. Tak, tej, która dziś uważana jest za jedną z najlepszych na świecie i uwielbiamy w Polsce stawiać ją za wzór. Finowie przestali narzekać, kiedy zorientowali się, że edukacja to jednak ich dobro narodowe. Było to pewnego grudniowego dnia 2001 roku. To wtedy Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) ogłosiła wyniki pierwszego międzynarodowego badania kompetencji piętnastolatków – PISA.
Licząca ledwie 5,5 miliona mieszkańców Finlandia, w której na szkołę narzekali wszyscy, prześcignęła w poziomie edukacji resztę Europy. I, co najważniejsze, fińska szkoła od wspomnianego 2001 roku wciąż utrzymuje wysoki poziom. W najnowszej edycji PISA, która została opublikowana w grudniu 2019 roku, młodzi Finowie są drudzy w Unii Europejskiej w czytaniu i naukach przyrodniczych (wyprzedza ich jedynie Estonia, ale różnice między tymi państwami są właściwie nieistotne statystycznie). W matematyce zajmują siódme miejsce, ale z wynikiem bardzo bliskim czwartej w zestawieniu Danii.
I tak oto edukacja stała się fińskim odpowiednikiem duńskiego hygge, które wszyscy chcieliby skopiować u siebie. Tłumy dziennikarzy, nauczycieli, ministrów ruszyły do Helsinek, by dowiedzieć się, jak oni to robią.
Gdy Nokia robiła gumiaki
By dobrze zrozumieć fenomen fińskiej szkoły, najpierw potrzebna będzie nam mała lekcja historii. Musimy cofnąć się do lat 70. XX wieku. To wtedy Finowie rozpoczęli reformę, która wprowadziła dziewięcioletnią podstawówkę. Ale, ale! Fińska podstawówka - wbrew temu, co można było usłyszeć od prawicowych polityków, gdy likwidowali w Polsce gimnazja - też jest podzielona na dwa etapy (sześć lat "ala-aste" i trzy lata "ylä-aste"). Finowie mają więc de facto gimnazja, tyle tylko, że dzieci bardzo rzadko po sześciu latach zmieniają szkołę. Ba, one w ogóle rzadko wybierają się do szkoły innej niż ta najbliższa ich domu, bo wszystkie są świetne. Oświata niepubliczna? Niemal nie istnieje. To około 1 procent wszystkich fińskich szkół.
W latach 70. Finlandia przyjęła tysiące migrantów z terenów przejętych przez ZSRR. Wcześniej obowiązkowa nauka w szkole podstawowej w tym niewielkim kraju trwała zaledwie cztery lata. Stary system nie był w stanie udźwignąć napływu uczniów. A Finowie wiedzieli już, że jeśli chcą dać wszystkim dzieciom równe szanse, to one muszą się uczyć razem jak najdłużej i w równie dobrych szkołach. Reformy nie przeprowadzano szybko. Okres obowiązkowej nauki wydłużano stopniowo od 1972 do 1977 roku – region po regionie.
Dr Maciej Jakubowski z Evidence Institute tłumaczy: - Warto pamiętać, że Finlandia miała kiedyś system z wczesną selekcją i kierowała znaczną liczbę uczniów do szkół zawodowych. To były czasy, gdy słynna Nokia produkowała gumiaki. Zrozumieli jednak, że to nie jest edukacja gwarantująca rozwój. Finlandia swoją pozycję zbudowała reformami w latach 70., kiedy przeprowadzili podobną reformę jak my w 1999 roku, to znaczy wydłużyli kształcenie ogólne, wprowadzili egzaminy zewnętrzne, dali szkołom autonomię, ale też rozliczali z wyników. Po 20 latach zbudowali tak silny system, że mogli pójść krok dalej i to jest ten krok, który w Polsce też musielibyśmy zrobić w przyszłości. Nauczyciele stają się profesjonalistami, wierzymy im i oddajemy cały system – oni sami testują uczniów na własny użytek, decydują, jakie są programy nauczania itd.
Uwaga, obalmy od razu jeszcze jeden mit, że w Finlandii nie ma testów. Tak naprawdę tam bez przerwy organizowane są standaryzowane testy! Tylko że ich wyników często nie podaje się nawet uczniom i rodzicom. To są materiały potrzebne szkole, żeby nauczyciel wiedział, którym uczniom i w czym pomóc. Na tym właśnie polega siła mądrego testowania.
Tych edukacyjnych mitów o fińskiej edukacji jest więcej, ale po kolei.
Luter dał im szkołę
Patrząc historycznie, inspirowanie się Finami może być dość trudne. Różnice kulturowe między naszymi państwami są znaczne i wynikają z historii. - Finlandia przez wieki była pod panowaniem Szwedów, dominującą religią stał się luteranizm. A luteranie stawiają na samodzielne poznanie prawdy ewangelicznej – tłumaczył mi swego czasu socjolog prof. Zbigniew Sawiński. Szkolnictwo luterańskie, przyklasztorne czy przykościelne, było nastawione na to, żeby cała ludność mogła czytać Pismo Święte.
- Finowie powszechnie uczyli się czytać już w XVII wieku. A wiele badań wskazuje, że dla możliwości przyswojenia szkolnej wiedzy czytanie jest kluczowe. Sakramenty były uzależniane także od umiejętności pisania, więc w XIX wieku powszechnie uczono i tego. Jeśli ktoś nie umiał się podpisać, nie mógł zawrzeć związku małżeńskiego. Tradycje czytania umacniane były w czasie panowania Rosji, tak chroniono tożsamość narodową. To są te różnice kulturowe, które sięgają niekiedy wielu wieków wstecz. Każdy kraj powinien się oprzeć przy budowaniu edukacji na tych zasobach, którymi dysponuje – tłumaczył prof. Sawiński.
Warto zauważyć, że zamiłowanie do lektur Finom zostało. Z okazji stulecia odzyskania niepodległości zbudowali sobie wspaniałą bibliotekę. I to nie byle jaką. Oodi, czyli biblioteka "nowego wieku", to trzypiętrowy gmach, księgozbiór liczący sto tysięcy pozycji, pracownie audiowizualne, druku 3D, plac zabaw dla dzieci. Wybór tej inwestycji nie był przypadkowy. Pamiętajmy, że Finlandia ma jeden z najwyższych współczynników czytelnictwa na świecie. Finowie wypożyczają rocznie prawie 69 milionów książek!
Choćby dlatego nie ma wątpliwości, że lekcje z fińskiej szkoły warto odrobić. Nasze wyniki edukacyjne już są na fińskim, a więc wybitnym poziomie, co potwierdziła zresztą ostatnia PISA. To, co teraz jest dla nas wyzwaniem, to sposób, w jaki do nich dochodzimy. A więc udzielenie na nowo odpowiedzi na pytanie, po co nam szkoła i jak ją zbudować, by nie kojarzyła się jedynie z opresją.
Elżbieta Rakoczy, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 4 STO w Warszawie: - Gdy pytaliśmy fińskich nauczycieli: "jak wam się to wszystko udało?", oni odpowiadali: "Umówiliśmy się. Zawarliśmy społeczne porozumienie między szkołami, uniwersytetami, politykami, że nasza edukacja ma funkcjonować dla dobra dzieci".
Ufajmy uczniom…
Elżbietę Rakoczy poznałam w grudniu minionego roku, gdy przysłuchiwałam się spotkaniu dyrektorów szkół, którzy kilka tygodni wcześniej wzięli udział w wyjeździe studyjnym do fińskich szkół. Chodziło o to, by móc najlepsze praktyki zastosować u siebie. Problemem może być co najwyżej temperament tych, którzy w Polsce oświatę reformują. Bo "na hura" to od jakichś 30 lat nasza ulubiona metoda.
- Esencja jest taka: przy edukacji w Finlandii nie majstruje się co chwilę - mówiła Ewa Pytlak, wicedyrektorka SSP nr 24 Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Warszawie. - Nie jest tak, że zmienia się rząd i zmienia się pomysł na szkołę. Jest pewna linia, której się wszyscy trzymają. O edukacji dyskutuje się systemowo. Raz na 10 lat zmienia się podstawa programowa, a do rozmowy o niej zaprasza się specjalistów, którzy słuchają rodziców i nauczycieli. To, co mnie zachwyciło, to spójność, którą tam widać na każdym kroku. Ta spójność zakłada między innymi, że równie ważny, o ile nie ważniejszy niż umiejętności, jest dobrostan uczniów. Tam się mówi, że aby człowiek był kimś sensownym w społeczeństwie i mógł działać, to musi być w dobrym stanie. To dobro nadrzędne - podkreśliła.
I to nie są puste słowa. Odsetek uczniów zadowolonych z życia jest w Finlandii jednym z najwyższych wśród państw OECD – to 78 procent (przy średniej 67 procent). Finów wyprzedzają młodzi mieszkańcy Holandii (79 procent) i Meksyku (83 procent). W Polsce zadowolenie z życia deklaruje zaledwie 62 procent 15-latków.
Uczniowie wymieniają trzy główne aspekty życia, które wpływają na to, jak się czują i życie szkolne jest jednym z najważniejszych – obok relacji z rodzicami i zadowolenia ze swojego wyglądu.
Dlatego, gdy Finowie pytają nas, o czym polskie dzieci mogą decydować w szkole, może to wywoływać rumieniec wstydu. Bo u nas często kończy się na tym, że mamy... samorząd uczniowski. Rzadziej zdarza się tak jak u Leszka Janasika, dyrektora z Milanówka (i jednego z uczestników wyjazdu do Finlandii). U niego, gdy szkoła chciała wyciąć topole na boisku, to uczniowie sami napisali odwołanie do ministra od niekorzystnej dla nich decyzji konserwatora zabytków. – Powiedziałem im: "Napiszcie, jak chcecie, żeby ta przestrzeń wyglądała i dlaczego topola jest waszym zdaniem niebezpiecznym drzewem". To buduje głębokie poczucie wpływu na świat, który nas otacza – twierdzi dyrektor.
Młodzi Finowie mają w szkole dużą samodzielność. To np. oni ustalają, jakie chcieliby mieć zajęcia dodatkowe. W szkołach średnich sami wybierają znaczną część przedmiotów, których się uczą.
… i nauczycielom
Inaczej patrzy się nie tylko na dzieci, ale i na nauczycieli. W Finlandii traktowani są jak profesjonaliści i tak też wynagradzani. W Polsce nauczyciele zarabiają wyraźnie gorzej niż inni specjaliści z wyższym wykształceniem – mają tylko 82 procent ich średniego wynagrodzenia. W Finlandii to 99 procent. Nie chodzi jednak tylko o pieniądze, ale i o podejście. Gdy Polacy pytali, jak wygląda kwestia nadzoru nad szkołami, fińscy nauczyciele potrzebowali dłuższej chwili na zastanowienie. Idea naszych kuratorów i wizytatorów była dla nich dość szokująca. – Od jednego z dyrektorów usłyszałam: "jest ktoś taki w okręgu, kto się zajmuje edukacją, ale ja się z nim zwykle spotykam tylko, żeby mnie wsparł" – wspominała Rakoczy.
Wtórował jej Janasik: - Nie ma kontroli wszystkiego i wszystkich. Jak dyrektor przychodzi na lekcję, to raczej z pytaniem, czy mógłby w czymś pomóc. Ma zaufanie do nauczyciela, że on dobrze prowadzi zajęcia. A nauczyciel ma wolność w realizacji założeń programowych. - Wróciłem trochę smutny z Finlandii – mówił z kolei Tomasz Karolak, dyrektor SSP nr 1 STO w Poznaniu. - Pesymizm bierze się z tego, że jesteśmy w rozdarciu. My musimy tworzyć obejścia dla systemu, a nie radosny system. Jest oczekiwanie rodziców, a niekiedy samych uczniów, żeby szkoła przygotowała ich do startu do kolejnej dobrej szkoły – tłumaczył.
Tu akurat też mogą kłaniać się różnice kulturowe. Spójrzmy na badania. W 2017 r. o nadzieje, obawy i opinie dotyczące przyszłości ich dzieci zapytano rodziców z 29 państw. Na pytania w Globalnym Sondażu Rodziców odpowiedziało ponad 27 tysięcy osób. Polska zajęła drugie miejsce na świecie w kwestii aspiracji – 36 procent polskich rodziców uważa, że wyjątkowo istotne jest, by dzieci uczęszczały do uczelni wyższej. Przed nami są tylko Włosi (37 procent). A Finlandia jest w tej kwestii niemal na szarym końcu. Tam podobnego zdania jest tylko 6 procent rodziców.
Odmienne kulturowo nastawienie do celów edukacji ma też przełożenie na szkolną praktykę.
Ważne jest, że dzieci mają dużą liczbę godzin lekcyjnych poświęcanych zajęciom praktycznym, sportowym i artystycznym. Sporo można o tym przeczytać w książce Timothy’ego D. Walkera "Fińskie dzieci uczą się najlepiej". Ten wypalony i przemęczony nauczyciel z Bostonu, nim ruszył do Finlandii (z miłości do żony Finki), pracował w amerykańskiej szkole – nastawionej na rywalizację i wyniki. Po przeprowadzce rozpoczął pracę w piątej klasie publicznej fińskiej szkoły. Do nowego roku szkolnego szykował się jak na wojnę: – Dobrzy nauczyciele nigdy nie pracują krótko. Harują aż do granic możliwości – powtarzał sobie.
I mocno się zdziwił. Bo w Finlandii nauczyciele "niemal zawsze wyglądali na zrelaksowanych, ich uczniowie też – i to zaskakiwało mnie najbardziej". Opisał to nie kryjąc zaskoczenia w książce.
Podobnie jak fakt, że u Finów wszystko może być lekcją. Na przykład posiłki. To jedyny kraj w UE, w którym bezpłatne posiłki otrzymują wszystkie dzieci od przedszkola do szkoły średniej. Nie chodzi tylko o dożywianie, to nie jest też pomoc socjalna. Dla Finów obiady są zarówno pewnego rodzaju lekcją promocji zdrowia i dobrego wychowania, jak również możliwością odpoczynku, którą daje przerwa obiadowa.
Szkoła w praktyce, a nie tylko w teorii, stanowi centrum życia dla lokalnych społeczności. Jeśli w szkole działa warsztat czy biblioteka, to nie po to, by zamykać się o 15 z ostatnim dzwonkiem. - Jak zobaczyłem w szkole szafę ze śrubokrętami, to nie wiedziałem, że tyle śrubokrętów w ogóle jest na świecie. A ja lubię majsterkować! – wspomina wizytę w takim warsztacie Janasik.
Technologia nie jest celem
Niespodzianką może też być też kwestia podejścia Finów do technologii w edukacji. Walker spodziewał się, że tak nowoczesna i doceniana na świecie szkoła będzie absolutnie high-tech. Nic z tego. Wbrew wyobrażeniom fińskie szkoły nieprzesadnie opierają się na nowoczesnych technologiach. "W Helsinkach odkryłem, że łatwiej mogę się skupić na nauce, kiedy mój dostęp (i dostęp uczniów) do technologii jest ograniczony" - napisał Walker.
Ograniczony nie znaczy jednak pomijany. W 2018 r. najpopularniejszym kursem internetowym w Finlandii był "Elements of AI" o sztucznej inteligencji. Państwo opracowało go, by przygotować lepiej do nadchodzących zmian technologicznych. W ciągu czterech miesięcy ukończyło go ok. 90 tysięcy osób z... 80 krajów. Finlandia postanowiła dlatego zrobić prezent całej UE i przetłumaczy kurs na wszystkie języki Wspólnoty. - Nasza inwestycja ma trzy cele: chcemy wyposażyć obywateli UE w umiejętności cyfrowe na przyszłość, zwiększyć praktyczne zrozumienie tego, czym jest sztuczna inteligencja i dać impuls do cyfrowego przywództwa Europy - uzasadniał fiński minister pracy Timo Harakka.
Już teraz kurs "Elements of AI" dostępny jest po angielsku, szwedzku, estońsku, fińsku i niemiecku.
Zanim (już wkrótce) doczekamy się polskiej wersji, możemy się zastanowić, co nas z Finami łączy. Z raportu OECD "Education at a Glance 2017" wynika, że Polska obok Finlandii jest jednym z tych państw, w których dzieci stosunkowo mało czasu spędzały w szkole. W ciągu dziewięciu lat edukacji (podstawówka i gimnazjum) było to nieco ponad 6 tysięcy godzin (średnia dla OECD to blisko 8 tysięcy).
Ciekawie wypada zestawienie liczby godzin właśnie z wynikami PISA. Najwyżej oceniane państwa europejskie – Finlandia i Estonia – mają liczbę godzin lekcyjnych podobną do Polski, ale również ceniona w kwestii edukacji Holandia ma ich znacznie więcej (ponad 8 tysięcy). Nie ma więc jednego modelu, który dla wszystkich działałby tak samo, a jak zwykle najważniejsze jest nie to, ile lekcji jest w planie, ale to, co się na nich dzieje. – A to oznacza, że przy odpowiednim podejściu w każdej szkole da się zrobić małą Finlandię – mówią zgodnie dyrektorzy.