Prawda jest taka, że Robert Kubica igrał z ogniem zamiast dmuchać na siebie i chuchać. Dostał się przecież do F1, czyli tam, gdzie nie było przed nim żadnego z Polaków. Niestety sam zrobił dużo, by jego wielka kariera runęła w mgnieniu oka. Zamiast liczyć kolejne tytuły mistrzowskie i dziesiątki - a może i setki milionów euro - z całej mocy walczy teraz o powrót do świata dostępnego dla wybrańców.
Ten cholerny rajd Ronde di Andora. Mały, lokalny, nieistotny. A Kubica - w lutym roku 2011 - akurat tam postanowił spróbować sił. Treningowo, dla wprawy i zabawy.
Zakończyło się dramatem. Prowadzony przez niego samochód wbił się w metalową barierę przy drodze. Bariera przeszyła karoserię i zdruzgotała prawą rękę kierowcy. O jego życie lekarze walczyli godzinami.
O F1 musiał zapomnieć. Na długie sześć lat, bo przełomem i milowym krokiem okazał się rok 2017.
Nad szklanką piwa
Pięknie się ta kariera układała. Te wszystkie wspomnienia pokazują, co Kubica w sekundę stracił.
Do elity sportów motorowych trafił bez pieniędzy dzięki talentowi mając niecałe 22 lata. Przed sezonem 2006 został trzecim kierowcą BMW Sauber F1 Team, obok tych wyścigowych, Kanadyjczyka Jacquesa Villeneuve'a i Niemca Nicka Heidfelda.
Ich szef Mario Theissen lojalnie zapowiadał i ostrzegał, że nie ma żadnych szans, by Robert szybko wskoczył do bolidu na miejsce któregoś z nich.
A jednak.
Przed Grand Prix Węgier Herr Theissen wyrzucił Villeneuve'a - tak, mistrza świata 1997 - a do walki posłał młodzieńca z Polski. Już w debiucie, na deszczowym Hungaroringu, było bardzo dobrze. Prowadzone przez Kubicę auto wpadło na metę na siódmej pozycji. Po zważeniu okazało się, że jest o 2 kilogramy za lekkie, co oznaczało dyskwalifikację zawodnika, ale z miejsca stało się jasne, że zamiana była strzałem w dziesiątkę.
Nie koniec na tym. Na włoskiej Monzy, dwa wyścigi później, Kubica sensacyjnie zajął trzecią lokatę, której na podium gratulował mu zwycięzca, wielki Michael Schumacher. Theissen siedział wtedy w motorhomie ekipy nad szklanką piwa - w pracy, na co rzecz jasna nikt nie zwracał uwagi - nie wierząc w to, co się stało. Przecież BMW Sauber, gdzie każdy krok planowano tak drobiazgowo, nie oczekiwało takiego sukcesu tak szybko. - Ogromny potencjał, przyszła czołówka F1, nie ma słabych stron, jestem nim zachwycony - mówił o swoim kierowcy.
Wspaniały chłopak
Ochów i achów było nad Polakiem więcej. Ba, płynęły z każdej strony, od sław i gwiazd. - Jego rodacy powinni być dumni, że wreszcie mają swojego przedstawiciela w F1 - stwierdził w tym samym 2006 roku Mika Hakkinen, dwukrotny mistrz świata z końcówki ubiegłego wieku.
Poznałem Roberta, kiedy był sześciolatkiem lub coś koło tego, z moim synem Nico ścigali się kartami. Wspaniały chłopak, mam do niego wręcz emocjonalny stosunek.
Keke Rosberg
Keke Rosberg tytuł zgarnął jeden, w sezonie 1982. On zgodził się na rozmowę tylko dlatego, że lubi Kubicę. Leniwy jest, nie chce mu się gadać, a już na pewno udzielać wywiadów, ale ok, w tej sprawie zrobi wyjątek. - Poznałem Roberta, kiedy był sześciolatkiem lub coś koło tego, z moim synem Nico ścigali się kartami. Wspaniały chłopak, mam do niego wręcz emocjonalny stosunek - opowiadał Fin w roku 2007.
Ta sympatia jest ważna i teraz, kiedy Nico został doradcą kumpla z dzieciństwa, pomagając mu w powrocie do F1. I Rosberg junior, i senior, reprezentowali barwy Williamsa, do którego drzwi puka teraz Kubica. Są tam słuchani i szanowani. Czy to Polakowi pomoże w angażu? Na pewno nie zaszkodzi.
Szczęście o nim zapomniało
To Kubica zdobył dla BMW Sauber jedyne zwycięstwo - jego i zespołu, w sezonie 2008, w Kanadzie. Zwycięstwo niezwykle, bo na tym samym torze, zaledwie rok wcześniej, dopadł go koszmarny wypadek, z którego wyszedł bez szwanku. - Gdyby do tego doszło nie 20, a 10 lat temu, Robert by zginął - przyznał Theissen.
Miał szczęście. I miał w bolidzie monocoque, który wytrzymał piekielne uderzenie w betonową bandę.
W lutym 2011 roku Skodą Fabią S2000 ruszył na trasę tego cholernego rajdu Ronde di Andora... Tu szczęście o nim zapomniało.
Po tamtym wypadku włodarze Ferrari przyznali, że Polak miał trafić do tej stajni. Miał jeździć czerwonym bolidem, zgarniając za sezon 30 mln euro z kawałkiem. Bajka, która się nie ziściła. Bo zachciało mu się rajdów. Bo popełnił błąd. Bo kusił los. Bo niepotrzebnie ryzykował, oddając się swojej pasji. Bo najzwyklejszy pech. Bo znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, choć jasne jest, że być go tam nie powinno. Sportowcy mają w kontraktach zakazy oddawania się zajęciom niebezpiecznym. A jeżeli ich nie mają, sami powinni wiedzieć, gdzie są granice szaleństwa.
W każdym razie kariera w F1 wydawała się być zakończoną.
Wyprzedza myśli i miażdży zmysły
Rok 2017 zmienił w tej opowieści bardzo dużo. Na lepsze. Wcześniej Kubica otwarcie przyznawał, z otwartą przyłbicą, że na niektórych torach nie da rady ujarzmić bolidu, więc powrót nie ma sensu. Teraz zapewnia, że nauczył się żyć ze wszystkimi ograniczeniami, a nad bolidem zapanuje.
- Dziewięćdziesiąt procent mojej jazdy jest taka sama, jak przed laty - stwierdził na początku grudnia na łamach magazynu "Autosport". - Ogromne znaczenie ma głowa. To niesamowite, jak wielki jest potencjał mózgu, który potrafi przystosować się do nowych sytuacji - oświadczył.
Ogromne znaczenie ma głowa, to niesamowite, jak wielki jest potencjał mózgu, który potrafi przystosować się do nowych sytuacji.
Robert Kubica
Przeszedł testy w Renault, przeszedł w Williamsie, zachwycał i tu, i tam. Jego możliwości i ograniczenia sprawdzano bardzo dokładnie, co jest absolutnie zrozumiałe. Wątpliwości można mnożyć, pytania zadawać trzeba. Choćby to, które nie do miłych i grzecznych nie należy, ale paść musi - co by się stało, gdyby Kubica rozbił się na torze? Nie będąc w pełni sprawnym, musiałby przecież ujarzmić maszynę, która wyprzedza myśli i miażdży zmysły. Oskarżenia od razu skierowano by na tych, którzy go zatrudnili.
Renault z niego zrezygnowało. Williams - podobno, bo w padoku wszystko jest ściśle tajne i poufne - zaproponował mu kontrakt, ten został nawet podpisany, ale do akcji z potężnymi pieniędzmi wkroczyli wtedy Rosjanie wspierający Siergieja Sirotkina, 22-latka.
Polaka dopadła zatem brutalna rzeczywistość, której uniknął wtedy, u progu kariery w F1 - miejsce w bolidzie musi sobie kupić. Jeżeli ta opowieść po tylu wybojach zakończy się pomyślnie, Kubica trafi do historii nie F1, a sportu, tego globalnego. A pewnie przekroczy jego granice.
Decyzja szefów Williamsa ma zostać ogłoszona w styczniu.
Rafał Kazimierczak