Maciek zginął, bo gdy jechał samochodem, ochlapał śniegiem ludzi przed sklepem. Po tym, jak został skatowany, we wsi była zrzutka na adwokata dla jednego z oprawców. Chodziło o to, by go szybko wypuścili, bo potrzebny był ministrant.
Maciek miał 38 lat. Został zaatakowany 27 stycznia 2019 roku przed własnym domem.
- Czemu go zabili? Bo przypadkowo ochlapał oprawców śniegiem, jak jechał samochodem z ośmioletnią córką – mówi Marcin, brat.
Sam nie wie, co go bardziej poraziło – czy to, że śmiertelne ciosy zadali sąsiedzi, a może to, że mieszkańcy wsi zorganizowali zbiórkę pieniędzy na obrońcę dla jednego z oprawców, żeby było komu służyć do mszy?
- Chyba w tym wszystkim najgorszy jest jednak wyrok. Dla jednego oprawcy cztery, dla drugiego pięć lat więzienia. Jakby ktoś mi dał w twarz. I przy okazji wszystkim członkom naszej rodziny – opowiada.
Sprawę śmierci Maćka badał Sąd Okręgowy w Zamościu. Proces miał odtworzyć, co i dlaczego stało się we wsi Bzite pod Krasnymstawem. Czy to się udało? Czytaliśmy akta prokuratorskie i sądowe w tej sprawie.
Śnieg
Bzite to wieś, w której mieszka pół tysiąca osób. Leży dziewięć kilometrów od Krasnegostawu (Lubelskie). W centrum wsi działa jedyny sklep spożywczy. To ważny punkt spotkań miejscowych.
Krytycznego dnia na spacer ze swoją dziewczyną wyszedł 31-letni wtedy Paweł. Było po godzinie 15.
Miejscowi lubili Pawła. Co niedzielę służył do mszy jako ministrant, od lat działał w Ochotniczej Straży Pożarnej. Nosił charakterystyczną, długą, ciemną brodę. Nigdy dotąd nie był karany.
W Krasnymstawie skończył zawodówkę i zdobył zawód mechanika, ale ostatnio był zarejestrowany jako bezrobotny.
Pod sklepem spożywczym zobaczył auto młodszego o dziesięć lat kolegi - Patryka. 21-latek siedział w aucie ze swoją dziewczyną. Patryk jest postawniejszy i wyższy. Lubił - jak mówią miejscowi - robić z siebie twardziela. Takiego, co nikogo się nie boi.
Patryk skończył podstawówkę, ostatnio pracował w pobliskich zakładach produkujących płytki ceramiczne.
Samochód przejechał obok nas, chociaż można nas było minąć, bo z naprzeciwka nikt nie jechał.
Wyjaśnienia Pawła S.
Był karany - jak mówił zaraz po zatrzymaniu przez policję - za wykroczenia.
- Przywitałem się z Patrykiem, a potem rękę podała mu moja dziewczyna. Wtedy koło nas przejechał samochód, wtedy jeszcze nie wiedziałem, kto to był. Ochlapał mnie i moją dziewczynę błotem. Samochód przejechał obok nas, chociaż można nas było minąć, bo z naprzeciwka nikt nie jechał - zeznał na pierwszym przesłuchaniu Paweł.
Przyznał, że się zdenerwował.
- Zapytałem Patryka, czy pojedziemy za nim. Chciałem gościowi wytłumaczyć, jak się jeździ - mówił.
Pod sklepem zostawił swoją dziewczynę. Citroen, do którego wsiadł, ruszył za jasnym volkswagenem, który w połowie wsi skręcił w prawo. Do domu, w którym mieszkał Maciek, prowadzi jeszcze długa na pięćdziesiąt metrów droga asfaltowa. Auto zatrzymało się przed bramą. Pierwszy miał podejść do niego Paweł.
- Kierowca mówił, że mnie nie ochlapał. Ja mu pokazałem mokre spodnie. Zaczęliśmy się kłócić - zeznawał Paweł.
Patryk:
- On nam kazał "wyp...lać". I że zaraz nas nauczy kultury. Ja mu na to "proszę bardzo" - to zeznania Patryka.
Żaden nie wspominał w swoich wyjaśnieniach o 8-letniej dziewczynce, która siedziała obok ojca w aucie.
Ciosy
Katarzyna, partnerka Maćka, parkowała samochód, kiedy usłyszała krzyki córek. Dziewczynki stały kilkadziesiąt metrów od niej, przy bramie. Ośmioletnią Maję odciągała starsza o sześć lat przyrodnia siostra, Kinga.
Ich matka zrozumiała, że dzieje się coś bardzo złego.
Biegła.
Przy bramie, w kałuży krwi, na boku leżał Maciek. Rękoma osłaniał głowę.
- Nad nim stało dwóch mężczyzn. Bili go pałami o średnicy 5-7 centymetrów, długości mniej więcej kija baseballowego - zezna potem na policji.
Krzyczała, żeby go zostawili. Była przy bramie, kiedy jeden z nich rzucił "już mu wystarczy". Katarzyna znała ich obu. To byli sąsiedzi, mieszkali kilkaset metrów dalej.
- Wzięli pały i poszli do samochodu. W aucie była jeszcze jedna dziewczyna, też od nas ze wsi - zeznawała.
W emocjach, palcem na śniegu zapisała tablice rejestracyjne. Miejscowe, z powiatu krasnostawskiego: LKS.
"Wezwę karetkę" - powiedziała Maćkowi.
"Zadzwoń na policję" - odparł półprzytomny.
Katarzyna pomogła mu wstać. Zobaczyła, że na głowie w dwóch miejscach ma pękniętą skórę. Przyłożyła mu zimny ręcznik. Kilka minut później w domu był już starszy brat Maćka, Andrzej.
W domu płakały dziewczynki. W ganku, przy stole, siedział Maciek.
"To był Patryk H. i Paweł S." - powiedział. A potem, że bolą go plecy i ręce. Był coraz bardziej otumaniony.
Umierał.
Już w szpitalu w Krasnymstawie stwierdzono u niego pęknięcie podstawy czaszki. Bardzo ciężki uraz czaszkowo-mózgowy. "Doszło do krwotoku i masywnego obrzęku mózgu" - tłumaczyli Katarzynie lekarze.
Maciek został zaintubowany. Przeżył jeszcze dwa dni. Zmarł 30 stycznia 2019 roku.
Pamięć
Patryk i Paweł w prokuraturze (a potem w sądzie) przedstawili taką wersję: Maciek miał wysiąść z auta z plastikowym trzonkiem od siekiery w ręku. Paweł go złapał za głowę, a Patryk wyrwał trzonek.
- Uderzyłem go nim w bark i kilka razy w plecy. Uderzyłem go niechcący w głowę i Maciek się przewrócił. Nie myślałem, że komuś można zrobić taką krzywdę plastikowych trzonkiem - mówił Patryk.
I dalej: "Przestraszyłem się, że pójdę do więzienia, odrzuciłem trzonek obok Maćka, uciekliśmy do samochodu i uciekliśmy".
Patryk i Paweł przekonywali, że nie mieli ze sobą kijów. Dlaczego nie udało się odnaleźć trzonka? "Nie wiem, może jego partnerka schowała" - mówili zgodnie.
To samo zresztą mówiła dziewczyna Patryka, Paulina. Z przesłuchania na przesłuchanie przypominała sobie coraz więcej szczegółów zajścia - coraz bardziej przypominała tę, którą przedstawił jej chłopak i towarzyszący im Paweł.
Wersja Patryka i Pawła nijak miała się do tego, co wykazała późniejsza sekcja zwłok Maćka. W czasie śledztwa wypowiedzieli się biegli z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie. Wskazali, że Maciek miał co najmniej trzy rany, które mogły doprowadzić do śmierci: jedną na potylicy (która mogła powstać na skutek upadku tyłem głowy na ziemię) i dwie inne, które musiały powstać "w sposób czynny". Czyli od ciosów zadawanych przez oskarżonych.
Maciek miał obrażenia głównie na tyle głowy i plecach. Miał też rany na rękach - dowód na to, że próbował się bronić przed kolejnymi razami.
Katarzyna widziała tylko ostatnie sekundy ataku, dlatego prokuratorzy bardzo chcieli dowiedzieć się, co zapamiętała ośmioletnia Maja, która była w aucie, kiedy do jej taty podbiegli sąsiedzi. Dziewczynka została przesłuchana przed sądem.
"Byliśmy z tatą na cmentarzu. Jechaliśmy do domu, stanęliśmy przed bramą. Za nami jechał żółty samochód. Z tego samochodu wysiadło dwóch panów. Jeden z nich, co miał brodę, zapukał do szyby taty.
Powiedział, że tata go ochlapał. A tato powiedział "sorry przepraszam, ja nic nie widziałem" - mówiła ośmiolatka.
Pamiętała, że do samochodu doszedł drugi "pan". W czapce.
"Tata siedział w aucie, kiedy tamten pan uderzył go z otwartej ręki. Wtedy tata wysiadł z samochodu i już dalej nie pamiętam (...) nie pamiętam, żeby tata miał coś w ręku" - mówiła dziewczynka. Tego, co działo się potem przed bramą, już nie widziała, bo wysiadła z auta i pobiegła w stronę domu.
Więcej widziała 14-letnia Kinga, córka Katarzyna z poprzedniego związku:
"Maciek jak jeszcze siedział w aucie to dostał cios tak mocno, że aż odchylił się na drugie siedzenie. Uderzał Patryk H. Oni mieli w rękach jakieś pałki, dokładnie nie widziałam".
Kinga pamiętała, że Maciek dostał pierwsze ciosy, jak jeszcze stał. Kiedy upadł, dalej był okładany.
"Uderzali wszędzie, najbardziej w głowę, w rękę, bark, jeden uderzał z przodu a drugi z tyłu".
Sąsiedzi
Prokuratura uznała, że Paweł i Patryk kłamią. Śledczy zawnioskowali o tymczasowy areszt dla obu.
Paweł prosił o to, żeby nie uwzględniać tego wniosku. Podkreślał, że nie spodziewał się, iż sprawa potoczy się tak tragicznie. Spokojnie przyjął jednak informację o tym, że ma trafić do celi.
Spokojny nie był za to Patryk. Spanikował, kiedy usłyszał, że najbliższe miesiące spędzi za kratkami.
- Kto ma zostać poinformowany o zastosowaniu najsurowszego ze środków zapobiegawczych? - zapytał go sąd.
- Nie wiem do cholery. Od czego wy jesteście?! - krzyczał poddenerwowany.
29 maja prokuratura w Krasnymstawie wysłała do sądu akt oskarżenia, w którym oskarżyła obu mężczyzn o pobicie ze skutkiem śmiertelnym, za które Kodeks karny przewiduje do 10 lat więzienia.
Marcin, brat Maćka, miał na tym etapie nadzieję, że dostaną najsurowszą karę. Teraz jest jednak pewien, że nie chce już mieć nic wspólnego z sąsiadami. Zabolało go, że ludzie w Bzitem zorganizowali zrzutkę na adwokata dla Pawła.
- Chodziło o to, żeby szybko go wypuścili, bo na wsi potrzebny jest ministrant - opowiada.
- Tak łatwo ludzie przeszli do porządku dziennego nad tym, co stało się z Maćkiem? - pytamy.
- Najwyraźniej. Zabójca ważniejszy niż ofiara. Sku***stwo.
- Dlaczego woleli być po stronie Pawła? Maciek miał wrogów? Podpadł miejscowym?
- Nie wiem - zapewnia.
Teraz wiemy, że nie mówił szczerze. A raczej nie mówił nam wszystkiego, co wie.
Bo na jego bracie cieniem kładła się we wsi historia z 2010 roku, kiedy Maciek rozstawał się z żoną, Joanną*. Udało się nam do niej dotrzeć.
- Nie płakałam po nim. To był zły człowiek - mówi.
Sprawę sprzed 10 lat traktowała jako zamkniętą. Aż do teraz.
- Kiedy usłyszałam, że robi się z niego ofiarę, to mi otwierają się stare rany - mówi.
Lekarze musieli mi usunąć śledzionę, żeby ratować mi życie. Jak się ocknęłam, to Maciek był już zatrzymany.
Joanna, pierwsza żona Maćka
I opowiada, że w 2010 roku Maciek znalazł sobie nową partnerkę, Katarzynę, która widziała pobicie z 27 stycznia.
- Z Maćkiem byliśmy małżeństwem przez pięć lat. Mieliśmy troje dzieci, dwóch synów i córkę. Jak mąż znalazł sobie nową partnerkę, to nagle stałam się dla niego ciężarem. Rękę podnosił na mnie już wcześniej, powody się mnożyły - wspomina.
Mówi, że pewnej nocy, kiedy dzieci już spały, pobił ją. Była półprzytomna, ale wsiadła do auta i pojechała do szpitala. Tam "odpłynęła".
- Lekarze musieli mi usunąć śledzionę, żeby ratować życie. Jak się ocknęłam, to Maciek był już zatrzymany - wspomina.
W więzieniu odsiedział dwa lata i dwa miesiące. Historię, którą opisuje Joanna, potwierdziliśmy w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej. O tym, że Maciek nie miał nieposzlakowanej opinii, mówią też policjanci.
- To w ogóle trudna rodzina. Brat Maćka w kryminale był przez 10 lat. Ani jeden, ani drugi nie zapuszczał się na wieś. Bo tu nikt ich nie szanował - mówi mężczyzna, z którym rozmawiamy pod jedynym sklepem w Bzitem.
- Z Patrykiem to już tam pal licho. Chciał być gangsterem, to niech siedzi w ciupie jak gangster. Ale Pawła szkoda - dodaje drugi.
- Prawda jest taka, że chłopaki chcieli się popisać przed dziewczynami, że tacy odważni i tacy fajni. Tyle że przesadzili - rzuca znad otwartego piwa trzeci.
Proces i wyrok
Proces przed Sądem Okręgowym w Zamościu trwał od 4 lipca do 16 grudnia zeszłego roku. Rozpraw było sześć.
Na pierwszej Patryk niemal w całości przytoczył swoje wcześniejsze zeznania. Opowiadał o tym, że Maciek chciał zadawać ciosy plastikowym trzonkiem od siekiery. Że spanikował i po wyrwaniu trzonka kilka razy uderzył go na oślep w plecy.
- Raczej nie uderzyłem go tym trzonkiem w głowę - mówił. Zaznaczył, że Paweł nie zadał żadnego ciosu Maćkowi.
Na sali rozpraw podkreślał, że działał "w odruchu".
- Nigdy nie chciałem nikomu zrobić krzywdy, a to, co się stało, to jest tragedia. Ktoś stracił ojca, partnera, brata. Boli mnie, że ja się do tego przyczyniłem. Wiem, że oni mi tego nigdy nie wybaczą, ale przepraszam. Jestem to im winien - mówił.
Paweł z kolei powiedział, że nie przyznaje się do winy i odmawia składania wyjaśnień. Potwierdził za to te, które składał w czasie śledztwa.
- Chciałbym przeprosić rodzinę zmarłego za to, co się stało. Naprawdę nie było naszym zamiarem doprowadzić do tego, co się stało. Chciałem po prostu porozmawiać i wyjaśnić sytuację. To wszystko - dodał.
W czasie kolejnych rozpraw obrona starała się podważyć zeznania konkubiny Maćka, jego córki i pasierbicy. Obrońcy wnioskowali o ponowne przesłuchanie dzieci, aby wyjaśnić "niejasności" w zeznaniach, których się dopatrzyli. Sąd ten wniosek jednak oddalił.
Oskarżyciele z kolei podważali wersję dziewczyny Patryka, która w miarę postępów śledztwa była coraz pewniejsza tego, że ani jej chłopak, ani Paweł nie mieli ze sobą żadnego kija. Rosła też jej pewność, że widziała Maćka wysiadającego z auta z trzonkiem od siekiery. Ostatecznie powołany został biegły, który stwierdził, że dziewczyna uzupełnia swoje zeznania o sugestie osób trzecich.
Ona sama - skruszona - tłumaczyła przed sądem, że rozstała się z Patrykiem. Prosiła, żeby brać pod uwagę tylko jej pierwsze zeznania.
Pod koniec procesu pełnomocnik Maćka zawnioskował o to, żeby sąd zmienił kwalifikację czynu na zabójstwo. Był jednak na sali rozpraw odosobniony. Nie poparła go prokuratura, która konsekwentnie wskazywała, że tragedia z 27 stycznia to pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
Sędzia Paweł Tobała uznał wniosek pełnomocnika Maćka za bezzasadny.
Jeszcze zanim sąd wydał wyrok, do biura podawczego sądu wpłynął list z urzędu gminy. Wójt Edyta Gajowiak-Powróżnik przekonywała, że Paweł był wzorowym obywatelem, który "wielokrotnie brał udział w akcjach strażackich narażając swoje życie i zdrowia na rzecz ratowania drugiego człowieka".
Wójt zaznaczyła, że Paweł "nie czynił tego dla pieniędzy, tylko z potrzeby serca". Podkreślała, że był członkiem grupy rekonstrukcji historycznej, zespołu folkowego, no i pełnił funkcję ministranta.
Sąd wydał wyrok 30 grudnia 2019 roku. Wymierzył Patrykowi H. karę pięciu lat pozbawienia wolności, a Pawłowi S. - czterech lat. Za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Obaj mają też zapłacić czworgu dzieciom zmarłego po 50 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia.
Powszechnie wiadomo, że nawet jedno mocne uderzenie, w szczególności w tak newralgiczną część ciała jak głowa, może spowodować poważne obrażenia, w tym śmierć ofiary, a co dopiero dwa lub więcej takich uderzeń.
sędzia Paweł Tobała, Sąd Okręgowy w Zamościu
Sędzia Paweł Tobała podkreślał, że nie ma żadnych dowodów na to, iż Maciek zaatakował pierwszy. Oskarżeni nie mieli żadnych obrażeń na ciele, a miał je jedynie pokrzywdzony, a ponadto obrażenia, jakich doznał, były na głowie i z tyłu ciała, co oznacza, że to on był atakowany.
Zdaniem sądu, Paweł i Patryk mieli świadomość i mogli przewidzieć, że takie bicie może spowodować śmierć pokrzywdzonego.
- W ocenie sądu zasadne było przypisanie oskarżonym winy umyślnego pobicia i nieumyślnego śmiertelnego skutku, który jednak powinni przewidzieć. Powszechnie wiadomo, że nawet jedno mocne uderzenie, w szczególności w tak newralgiczną część ciała jak głowa, może spowodować poważne obrażenia, w tym śmierć ofiary, a co dopiero dwa lub więcej takich uderzeń - powiedział w uzasadnieniu wyroku sędzia Tobała.
Jego decyzja była publicznie komentowana m.in. przez ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobrę.
W jego opinii wyrok "jest sprzeczny z podstawowym poczuciem sprawiedliwości". Ziobro zapowiedział w telewizji państwowej, że będzie domagał się od prokuratury nie tylko odwołania od wyroku, ale też zmiany kwalifikacji czynu ze śmiertelnego pobicia na zabójstwo.
- Ojciec czwórki dzieci, z nieposzlakowaną opinią, został skatowany. Uważam, że mamy do czynienia z zabójstwem - podkreślał minister.
O wyroku sprzed dekady mógł nie wiedzieć. Maciek wyszedł z więzienia w 2012 roku, wyrok mógł się zatrzeć już pięć lat później.
***
Konkubina Maćka nie zgodziła się z nami rozmawiać.
Jego pierwsza żona twierdzi, że Maciek nie utrzymywał kontaktu z dziećmi z pierwszego małżeństwa.
Marcin, brat zabitego:
- Tak, Maciek miał wyrok. Ja też. Przesiedziałem dziesięć lat. Spłaciliśmy swoje długi. Nic nie może usprawiedliwiać bestialstwa samosądu. Wyroki są policzkiem nie tylko dla mnie, ale też dla dzieci mojego brata. Cztery i pięć lat? Za psa się więcej dostaje.
***
Zarówno prokuratura, jak i obrońcy skazanych zapowiedzieli złożenie apelacji od wyroku. Termin kolejnej rozprawy nie został wyznaczony.
Patryk i Paweł przebywają w areszcie.
* imię zmienione.