To nie Jezus umarł na krzyżu. Jezus uciekł do Tybetu i tam dożył swych dni. Czy może to była Japonia, gdzie znajduje się jego grób? Chyba jednak dostał się na południe dzisiejszej Francji, spłodził dzieci i stał się założycielem dynastii Merowingów. Choć niektórzy twierdzą, że jego potomkowie żyją w Polsce i są to publicznie znane osoby. Zmartwychwstanie, tak sprzeczne z naturą, budziło zdumienie, bunt i naturalną potrzebę zmiany historii, która stała się jednym z fundamentów naszej cywilizacji.
Rok 2004 bezsprzecznie należał do Dana Browna i jego książki "Kod Leonarda da Vinci". 80 milionów egzemplarzy sprzedanych na całym świecie. Niezliczone artykuły próbujące wyjaśnić, ile jest prawdy w fantastycznej teorii, w myśl której Maria Magdalena miała dziecko z Jezusem, Kościół przez wieki ukrywał tę prawdę, a tych, którzy ją znali, bezwzględnie mordował. Głosy oburzenia rozlegały się ze strony zwykłych katolików i wysokich przedstawicieli Kościoła instytucjonalnego. W Polsce Rada Naukowa Konferencji Episkopatu wydała nawet oświadczenie, w którym tłumaczyła zagubionym wiernym, że Brown pełnymi garściami sięga do teorii spiskowych, które z faktami mają mało wspólnego.
Te głosy rozsądku na niewiele się zdały. Sukces książki sprawił, że zainteresował się nią Hollywood – kiedy ogłoszono, że powieść zostanie zekranizowana, a w filmie zagrają Tom Hanks, Audrey Tautou, Alfred Molina i Jean Reno, alternatywna historia chrześcijaństwa zaczęła rozkręcać się jak w czasach średniowiecznych herezji. Tropiciele spisków nie musieli wiedzieć jednak, że równolegle z przygotowaniami do filmu w Wielkiej Brytanii toczył się proces sądowy – wydawnictwo Random House, które wydało książkę Browna, broniło się przed zarzutem plagiatu. Oskarżali Michael Baigent i Richard Leigh, współautorzy książki "Święty Graal, święta krew" twierdząc, że Brown ściągnął z ich pracy, ile tylko mógł, więc za to ściąganie należy im się odszkodowanie.
Sąd odrzucił ich żądania, twierdząc, że fikcja literacka karmi się pracą wielu badaczy. Brown odetchnął, a dziennikarzom BBC relacjonującym proces, który zakończył w początkach 2007 roku, powiedział: – Jestem zadowolony, nie tylko jako osoba prywatna, ale także jako pisarz. Książki są ważną częścią naszej kultury i to jest dobry dzień zarówno dla tych, którzy je piszą, jak i dla tych, którzy je czytają. Film o tajemniczym kodzie Leonarda da Vinci, który miałby wstrząsnąć podstawami chrześcijaństwa, okazał się niezbyt udanym dziełem. Niczego nie obalił i niczym nie wstrząsnął. Szum wokół książki Dana Browna spowodował jednak, że na rynku wydawniczym pojawiły się inne pozycje, tłumaczące, ile jest prawdy, ile fikcji w owej powieści. Czy wytłumaczyły wszystkim? Cóż, spiskowe teorie dziejów są wyjątkowo oporne na fakty, zwłaszcza jeśli dotyczą postaci, która realnie – choć nie bezpośrednio – zmieniła świat kultury zachodniej.
Spisek numer 1. Faryzeusze
W Ewangelii według świętego Jana pusty grób Jezusa odkryła Maria Magdalena. Ta scena według niego wyglądała tak: "Maria (…) stała przed grobowcem i płakała. Gdy płacząc nachyliła się do grobowca, zobaczyła dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa: jednego obok miejsca głowy, drugiego obok miejsca stóp. Odezwali się oni do niej: 'Kobieto, dlaczego płaczesz?'. Odpowiedziała im: 'Zabrali mojego Pana i nie wiem, gdzie Go złożyli'. Po tych słowach odwróciła się i zobaczyła stojącego Jezusa, lecz nie poznała, że to jest Jezus. Jezus odezwał się do niej: 'Kobieto, dlaczego płaczesz? Kogo szukasz?'. Ponieważ wydawało się jej, że to jest ogrodnik, powiedziała Mu: 'Panie, jeśli ty Go wyniosłeś, powiedz mi, gdzie Go złożyłeś, a ja Go wezmę'. Jezus rzekł do niej: 'Mario!'. Ona odwróciła się i powiedziała do Niego po hebrajsku: 'Rabbuni' (to znaczy: 'Nauczycielu!'). Jezus jej rzekł: "Nie dotykaj mnie, bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca. Idź do moich braci i powiedz im: 'Wstępuję do Ojca mojego i Ojca waszego, do Boga mojego i Boga waszego'. Maria Magdalena poszła i oznajmiła uczniom: 'Widziałam Pana i tak mi powiedział'".
Tydzień wcześniej Jezus przyjechał do Jerozolimy wraz z uczniami. Wszyscy radowali się na zbliżające się święto Paschy, proroka na ulicach miasta witały tłumy, ale on nie cieszył się wraz z nimi – wiedział, co go niebawem czeka, jaka męka i jaka tajemnica. Ewangelista Mateusz nie pozostawił cienia wątpliwości – tej tajemnicy bali się faryzeusze. I dlatego po ukrzyżowaniu Jezusa opłacili straże, które miały pilnować, by nikt nie wykradł z grobu ciała człowieka, którego wydali na śmierć. Kiedy zaś Jezus naprawdę z martwych powstał, strażnicy pobiegli do Jerozolimy ostrzec kapłanów.
"Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: 'Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu'. Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego" – pisze święty Mateusz.
Ale ów pierwszy w dziejach spisek związany z tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Jezusa istniał w świadomości wiernych nie tylko dzięki ewangeliście. W "Żywotach świętych" na wszystkie dni roku spisanych przez księdza Piotra Skargę w 1577 roku pod datą 15 marca katolicy mogli przeczytać opowieść o świętym Longinusie, który miał żyć około roku 60, a zginąć śmiercią męczeńską około roku 61.
Dlaczego ten męczennik był inny niż wszyscy? Bo był rzymskim centurionem, który nawrócił się, widząc mękę Jezusa na krzyżu. Opłacony przez faryzeuszy znalazł się w gronie strażników, którzy mieli pilnować grobu Mesjasza. I to on pobiegł im powiedzieć, że Pan zmartwychwstał – czyż nie dowodził więc spisku kapłanów, którzy chcieli ukryć tajemnicę zbawienia?
Spisek numer 2. A może Japonia?
W 1549 roku do brzegów wyspy Kiusiu przybił statek, na którego pokładzie byli portugalscy misjonarze. Tak w Japonii pojawiło się chrześcijaństwo, które dość szybko zaczęło przyciągać jej mieszkańców. Rosnąca liczba nawróceń zaniepokoiła jednak klasę panującą. A jeśli to wstęp do podbicia kraju? W 1626 roku wydano więc edykt zabraniający wyznawania chrześcijaństwa. Kolejnym krokiem były prześladowania, które dotknęły setki nawróconych Japończyków – tę historię opowiedział film Martina Scorsese "Milczenie".
Na 250 lat Kraj Kwitnącej Wiśni zatrzasnął wrota przed tymi, którzy wierzą w zmartwychwstanie Jezusa. Tym bardziej zaskakująco musiały brzmieć rewelacje ogłoszone w latach 30. XX wieku przez Yoshikazu Okadę, kapłana jednej z wielu sekt shinto, tradycyjnej japońskiej religii politeistycznej, pełnej duchów przodków i mitycznych bóstw. Okada ujawnił, że znalazł na jednej z japońskich wysp starożytne dokumenty hebrajskie. Miał być wśród nich testament Jezusa, który zdążył uciec z Jerozolimy przed ukrzyżowaniem, przebył pół świata i osiadł w wiosce Shingō w prefekturze Aomori na północy wyspy Honsiu. W tej bezpiecznej przystani założył rodzinę, żeniąc się z kobietą o imieniu Miyuko, uprawiał ryż i cieszył się powszechnym szacunkiem. Okada rzekomo znalezionych dokumentów nigdy nie pokazał publicznie. Twierdził jednak, że na ich podstawie odnalazł grób Jezusa. Zdjęcie tego grobu można bez trudu znaleźć w internecie – niewielkie wzniesienie, porosłe trawą, otoczone jest drewnianym płotkiem, stoją zaś na nim dwa proste krzyże.
I choć szybko okazało się, że trudno traktować poważnie człowieka, który twierdzi, że razem z testamentem Jezusa odnalazł też opis wojny Ziemian z najeźdźcami z Wenus, to jednak rzekomy grób Jezusa stał się prawdziwą atrakcją turystyczną wioski liczącej sobie niecałe 3000 mieszkańców. Większość z nich wzięła zapewne udział w uroczystości, która odbyła się tu w 2004 roku. Do Shingō przyjechał wtedy ambasador Izraela w Japonii i osobiście odsłonił pamiątkowy kamień przy owej atrakcji.
Spisek numer 3. To nie był Jezus?
Szymon Cyrenejczyk, ojciec dwóch synów: Aleksandra i Rufa, wracał z pracy w polu drogą, którą skazańców prowadzono na Golgotę. Akurat tego dnia tak się złożyło, że mijał człowieka, który twierdził, że królestwo jego jest nie z tego świata. Widział, jak ten mężczyzna, nazywany Nauczycielem, przewraca się pod ciężarem belek, na których go ukrzyżują, kiedy już dojdzie na szczyt za miastem.
Kiedy jeden z rzymskich żołnierzy zawołał go, by pomógł nieszczęśnikowi, Szymon nawet nie miał gdzie się schować. Wziął więc ten krzyż, by choć trochę ulżyć temu, który i tak miał niedługo umrzeć.
Papież Benedykt XVI na spotkaniu z wiernymi w kameruńskim Jaunde, podczas pielgrzymki w 2009 roku, mówił o Cyrenejczyku: "Człowiek ten, chociaż nie z własnego wyboru, przyszedł z pomocą Mężowi Boleści, kiedy wszyscy Jego uczniowie opuścili Go i wydali na pastwę brutalnej przemocy. (…) Za cenę własnego cierpienia współuczestniczył w bezgranicznym cierpieniu Tego, który odkupił wszystkich ludzi, łącznie ze swoimi oprawcami".
Tradycja głosi, że synowie Szymona należeli do pierwszych chrześcijan, ale to heretycy uznali, że Cyrenejczyk mógł odegrać znacznie ważniejszą rolę, niż głoszą ewangelie. Gnostyk Bazylides, żyjący około 140 roku naszej ery, uważał, że Szymon nie tylko wziął na swoje barki krzyż, by ulżyć Jezusowi, ale że… dał się ukrzyżować zamiast niego.
O zastępstwie Szymona mówiły też podania muzułmańskie, świadczące o tym, że pisma chrześcijańskich heretyków, nie tylko Bazylidesa, nie były im obce. W XIV wieku w środowisku hiszpańskich muzułmanów powstała więc apokryficzna ewangelia świętego Barnaby, głosząca, iż Jezus nie umarł na krzyżu.
Historycy uważają, że napisał ją w języku starowłoskim konwertyta na islam. W 222 rozdziałach jeden z 12 apostołów przedstawia historię Jezusa, by wyprostować błędy Pawła. Bo prawda jest jedna: Jezus był prorokiem i zapowiedział przyjście na świat prawdziwego zbawiciela, czyli Mahometa. Jak mówi Sura 4. wers 155.: "I rzekli: skazaliśmy na śmierć Mesjasza, Jezusa Syna Marii posłańca Bożego; lecz oni go nie skazali na śmierć i nie ukrzyżowali: postać pozorna ciała zawiodła ich okrucieństwa. Ci, którzy się o to sprzeczają, zostają w samych wątpliwościach, nie oświeca ich prawdziwa nauka, a tylko sposób ich sądzenia. Oni nie zabili rzeczywiście Jezusa; Bóg go wziął do siebie, ponieważ On jest potężny i mądry".
Apokryf odkrył w Amsterdamie w XVIII wieku pruski urzędnik, który przekazał go do tłumaczenia Irlandczykowi, Johnowi Tolandowi, obrońcy prześladowanych religijnie i panteiście. Toland przetłumaczył pierwsze fragmenty tekstu i nawet go opublikował, ale ostatecznie wysłał go do Wiednia, gdzie jest do dzisiaj. Całość, w tłumaczeniu na angielski, ujrzała światło dziennie dopiero w 1907 roku. I nie wstrząsnęła chrześcijaństwem.
Spisek numer 4. Może to Indie?
W 1899 roku Mirza Ghulam Ahmad ogłosił, że Jezus nie umarł na krzyżu, ale opuścił Jerozolimę i powędrował do Kaszmiru – tam szukał zagubionych owiec Izraela i pod imieniem Juz Asaf głosił swoje nauki. Jak to możliwe? Ukrzyżowany miał zostać odurzony wywarami z gorzkich ziół, które podano mu w mokrej gąbce zatkniętej na włóczni jednego z rzymskich żołdaków. Tak popadł w letarg. W takim stanie przeniesiono go do grobu, a potem ukryto. Zmaltretowanego wyleczono cudowną maścią, a kiedy już doszedł do sił, wyruszył do Kaszmiru. W dalekich Indiach miał dożyć sędziwego wieku i dopiero Ghulam Ahmad, reformator religijny z Pendżabu, ujawnił światu wielką tajemnicę. Gdyby jednak na tej tajemnicy skończył…
Ahmad żyjący w społeczności, w której przenikały się islam i hinduizm, ostatecznie stanął na czele nowej religii nazwanej ahmadiją. Nie tylko ogłosił się nowym Mesjaszem, Jezusem, ale też i wcieleniem Kriszny, co ściągnęło na niego gromy zarówno ze strony muzułmanów, jak i hinduistów. Zmarł w 1908 roku, ale wyznawcy ahmadiji do dzisiaj twierdzą, że w mieście Srinagar znajduje się grób Jezusa, który zmarł ze starości. Ów grób zresztą stoi do dzisiaj, a odwiedzający go turyści mogą wrzucić do zaplombowanej skrzynki datek.
Spisek numer 5. W co grał Rosjanin?
Ghulam Ahmad był prorokiem w Pendżabie, siłą rzeczy więc jego opowieści miały dość ograniczony zasięg. Znacznie więcej zamieszania narobił Nikołaj Notowicz, rosyjski Żyd, który przeszedł na prawosławie, a w 1887 roku zawędrował do Kaszmiru, a potem do Ladakhu i sławnego klasztoru Hemis. Notowicz w czasie podróży pechowo złamał nogę i tak trafił do buddyjskiego klasztoru, gdzie miał wkraść się w łaski mnichów tybetańskich, a ci przetłumaczyli mu na... francuski tajemniczy tekst, który przechowywali przez wieki. Konia z rzędem temu, kto wie, jak tybetańscy mnisi nauczyli się francuskiego, ale tego pytania nikt Notowiczowi nie zadał. W każdym razie od lamów usłyszał o świętym Issie, synu Izraela, który sprzeciwiał się braminom i kastowemu systemowi.
Nikołaj Notowicz po powrocie z Tybetu pojechał do Kijowa. Tam ponoć pewien prawosławny metropolita odradził mu publikację tajemniczego tekstu. Czasy były niespokojne, a ludziom nie trzeba było dodatkowego zamętu. W tej sytuacji więc posiadacz tzw. ewangelii tybetańskiej wyruszył do Rzymu. Tam z kolei pewien kardynał chciał od niego kupić tekst, ale po to, by go ukryć. Notowicz tu i ówdzie opowiadał, że nie może manuskryptu opublikować w swojej ojczystej Rosji ze względu na cenzurę, może to więc zrobić tylko na zachodzie Europy. I wyjechał z Rzymu do Paryża. Tam miał rozmawiać z kardynałem Luigim Rotellim, który ostrzegł go, iż wydanie tajemniczego tekstu z Tybetu nie leży w interesie Kościoła. Jak widać, Rosjanin postawił na wyjątkowo skuteczny marketing szeptany, bo każdemu człowiekowi, z którym rozmawiał, opowiadał o problemach, jakie przywieziony przez niego manuskrypt oznacza dla chrześcijaństwa.
Ta metoda sprawiła, że Notowicz był skazany na sukces – książkę pod tytułem "La vie inconnue de Jesus Christ" wydano w 1894 roku w Paryżu. Za sensacyjnymi doniesieniami o Jezusie pobierającym nauki w tybetańskich klasztorach poszły wymierne efekty: w ciągu jednego roku opublikowano osiem wydań po francusku, trzy amerykańskie, jedno angielskie, włoskie, niemieckie, szwedzkie i hiszpańskie.
Opowieść o Jezusie w Tybecie polskiemu czytelnikowi przekazał podróżnik Wacław Korabiewicz w książce "Tajemnica młodości i śmierci Jezusa" wydanej w 1992 roku, czerpiąc obficie z niemieckiej opowieści Holgera Kerstena "Jezus żył w Indiach", który z kolei wykorzystał... "odkrycie" Ghulama Ahmada, twierdzącego, że Jezus nie umarł na krzyżu, ale odratowany dzięki cudownej maści dotarł do Kaszmiru i tam umarł otoczony szacunkiem.
Rozsądny czytelnik w tym momencie zawaha się i zapyta – a gdzie jest źródło tych rewelacji? Ale przecież spiskowe teorie karmią się same sobą, mnożąc się - jak nie przymierzając - króliki. Bo jak sprawdzić, czy rzekomy list króla Edessy - rzekomo przechowywany w archiwach watykańskich, z którego miałoby wynikać, że Jezus żył po swoim wniebowstąpieniu - istnieje naprawdę? A między innymi na ten list powoływał się w swojej książce Korabiewicz...
Spisek numer 6. A może Marsylia?
Apogeum spiskowych teorii dotyczących Jezusa był "Kod Leonarda da Vinci", który przekonywał naiwnych, że Maria Magdalena, nazywana pierwszą apostołką, uciekła z Jerozolimy, będąc w ciąży z Nauczycielem. Dotarła do rzymskiego portu Massala, dzisiaj noszącego nazwę Marsylia. I tam urodziła syna Jezusa, który założył dynastię Merowingów. Co prawda, dynastia pojawia się historii średniowiecznej Europy kilkaset lat po wydarzeniach w Jerozolimie, ale kto by sobie zaprzątał głowę takimi drobiazgami...
Spisek spisków tak naprawdę narodził się za sprawą angielskiego dziennikarza Henry'ego Lincolna, który dla BBC realizował filmy o tajemniczych historiach z przeszłości. Pierwszy, z 1972 roku, opowiadał o skarbie wywiezionym z Jerozolimy i pojawiły się w nim opowieści o templariuszach, ich majątku i herezji katarskiej, przeciwko której Innocenty III ogłosił krucjatę.
Ale kilka lat później Lincoln zaprosił do współpracy pisarza Richarda Leigh, który w jednym z wywiadów opowiadał o owym rzekomym skarbie: – Pod koniec XIX wieku proboszcz parafii Rennes-le-Château, ksiądz Bérenger Saunière, w trakcie prac remontowych w prastarym kościółku znalazł pod ołtarzem ukryte w pustej kolumnie zwoje pergaminów. Był to prawdziwy skarb, tyle że nie ze złota, ale z informacji. Na pergaminach zapisana były genealogia od czasów Jezusa oraz inne sensacyjne dane. Dokumenty te pochodziły z kilku epok, a część informacji zaszyfrowano.
Leigh i Lincoln do kooperacji zaprosili nowozelandzkiego fotografika Michaela Baigenta i wspólnie stworzyli historię, w której łączą się wszystkie nowożytne spiski z wyjątkiem kosmitów, mających przynieść Ziemianom cywilizację... W ich opowieści Jezus uciekł z Jerozolimy, razem z Marią Magdaleną, na południe Europy. Autorzy pełnymi garściami czerpali z tekstów gnostyckich, do swojej teorii przerobili apokryficzną legendę, zgodnie z którą Maria Magdalena miała dotrzeć do portu w Massali i żyć jeszcze 30 lat jako pobożna pustelnica. W ich wersji pustelnicą nie była, ale urodziła Jezusowi dzieci, których istnienie miało być największą tajemnica Kościoła, znaną katarom, którzy właśnie dlatego zostali przez papiestwo skazani na wymordowanie w XIII wieku, podczas rzezi heretyków w Langwedocji.
Książka Lincolna, Baigenta i Leigh przetarła szlak kolejnym – nie tylko Danowi Brownowi, który pomysł tej trójki wykorzystał do stworzenia świetnie napisanej powieści awanturniczej, inspirowanej też "Imieniem róży" Umberto Eco. Amerykanka Margaret Starbird w 1993 roku wydała książkę aspirująca do stylu publikacji naukowych "Maria Magdalena i Święty Graal: kobieta z alabastrowym flakonem". Na wysokości zadania stanęli i polscy autorzy. W 2010 roku na rynku ukazała się książka Barbary Turlińskiej "Polscy potomkowie Jezusa. Krew Merowingów", z której można się dowiedzieć, że są nimi... Maja Komorowska, Róża Thun, Małgorzata Braunek, Bronisław Komorowski i bracia Kaczyńscy.
Spisek numer 7. A jeśli zmartwychwstanie to prawda?
"Wokół Chrystusa gromadziły się tłumy. Wszyscy Go jednak opuścili, gdy został skazany na śmierć. Umarł ukrzyżowany z rozkazu rzymskiego namiestnika Poncjusza Piłata. Niewiele później Jego uczniowie, tak bardzo początkowo zastraszeni, zaczynają nagle głosić publicznie, że Jezus zmartwychwstał i żyje. Od tej chwili nic już nie jest w stanie zmusić ich do milczenia; ani prześladowania, ani nawet śmierć męczeńska. I z tego właśnie niezłomnego ich przekonania rodzi się chrześcijaństwo i kształtuje Kościół" – tak o zmartwychwstaniu i nowej religii, która się z niego zrodziła, napisała prof. Anna Świderkówna. Może więc to zdarzenie, którego nikt nie widział i nikt nie opisał, jest największym spiskiem w dziejach – bo nie da się go wytłumaczyć. Można w nie tylko uwierzyć.