Alicja dwóch braci urodziła po gwałtach ojca, po porodzie zostawiła ich w szpitalu. Dwoje kolejnych dzieci, które były z przygodnych związków, oddała do adopcji. Piątego noworodka – udusiła. Dziesięć lat temu media okrzyknęły ją ofiarą, córką "polskiego Fritzla", dzisiaj, w zaciszu sali sądowej, została skazana za dzieciobójstwo.
Alicja dwóch braci urodziła po gwałtach ojca, po porodzie zostawiła ich w szpitalu. Dwoje kolejnych dzieci, które były z przygodnych związków, oddała do adopcji. Piątego noworodka – udusiła. Dziesięć lat temu media okrzyknęły ją ofiarą, córką "polskiego Fritzla", dzisiaj, w zaciszu sali sądowej, została skazana za dzieciobójstwo.
13 listopada 2016, godzina 13.00
Obudził ją ból brzucha. Była czwarta nad ranem. Panował chłód w tym wiecznie niedogrzanym domku na działce. Usiadła na fotelu obok wygasłego kominka, nie było już nawet żaru. Przed sobą, na stoliku, położyła telefon. Bo co miała położyć? Nie było przy niej nikogo, może trzeba będzie zadzwonić, albo... on zadzwoni i wtedy wszystko będzie dobrze! Telefon jednak beznadziejnie milczał. Bóle nasilały się, a skurcze stawały się coraz bardziej regularne. Słychać było tylko rytm kropel uderzających o stary żeliwny bojler, który stał za domkiem. Zimny listopadowy deszcz. Jeden... dwa... trzy... kolejny skurcz i ból. Nie wiadomo, kiedy zrobiła się godzina trzynasta.
Wyleciało z niej "coś mięsistego", "skrzep, koloru brunatnego z krwią", "to nie było dziecko". Przecież sama sobie wmawiała, Mietkowi i całemu otoczeniu, że nie jest w ciąży! Ten "skrzep", razem z ubrudzoną krwią bielizną, wrzuciła do plastikowego wiadra od mopa, przykryła pokrywką i postawiła za drzwiami, w łazience. "To coś nie ruszało się, nie wydawało dźwięków, to na pewno nie było dziecko". Usnęła.
Z oględzin biegłego w prosektorium: noworodek, waga 2700 g, dojrzały do życia zewnątrzłonowego, bezpośrednia przyczyna zgonu – uduszenie.
14 listopada. "Szczególny dzień w moim życiu"
Obudziła się nad ranem. Deszcz nie ustawał. Sprzątnęła brudną, mokrą podłogę przy kominku. Zakrwawione ubrania spaliła. Fotel też był brudny, więc wyczyściła go cifem. Wiadro od mopa zabrała na dwór. Za domem rękami wykopała dół. Ziemia była mokra, wystarczyło ją trochę odgarnąć. Wyrzuciła "skrzep" i przysypała ziemią. Miała psa – sukę, bała się, że inne psy będą wchodziły na posesję, więc przesunęła żeliwny bojler, żeby zwierzęta przypadkiem nic nie wykopały. Wciąż padał deszcz. Alicja wróciła do domu, umyła dokładnie ręce. Było cicho i czysto, jakby nic się nie wydarzyło. W kalendarzu, wielkości zeszytu, zapisywała wszystkie swoje plany na kolejne dni. Przewracała kartki w poszukiwaniu miejsca. Lipiec: "9:00 usmażyć mięso schabowe – kotlety, a wieczorem przygotować się na seksi wieczór z Mietkiem...". Sierpień: "9:00 zielone dla kur, 20:00 cudowny dzień z Mietkiem". Wrzesień: "nanosić drewna do kominka". Jest! 14 listopada wzięła długopis i starannym, trochę niewyrobionym stylem napisała: "Szczególny dzień w moim życiu!!!". Deszcz jakby złagodniał.
Z protokołu policyjnego: na głębokości 10 cm, za domem, ujawniono zwłoki noworodka w pozycji embrionalnej. Miał ręce, nogi, głowę. Płeć męska.
- Halo?
- Mietek, zdarzył się cud. Coś ze mnie wypłynęło, brzuch jest mniejszy! – cieszyła się Alicja.
- Co z ciebie wypłynęło? – zapytał zaskoczony Mietek.
- Jakaś żółta maź, jakieś skrzepy. Nieważne, już czuję się dobrze – w głosie Alicji pobrzmiewała ulga.
- A co z tym czymś zrobiłaś? – zaniepokoił się.
- Zakopałam, tam, na końcu działki. Wiesz, tam, gdzie te trociny i popiół, w tym kącie.
- Może coś ci pomóc?
- Nie, spokojnie. Mietek, jak ja się cieszę. Teraz wszystko będzie znowu jak trzeba. Ja to chyba sobie wymodliłam...
Rozłączył się. Dogadywał z klientem wycinkę drzew na posesji, nie miał czasu. Sprawa jednak nie dawała mu spokoju. Może trzeba zbadać to, co wypłynęło? Co ona zrobiła?
- Kasia, słuchaj – Mietek zadzwonił do dorosłej córki. – Jak ty miałaś operację, tam, w tej Francji, gdzie teraz mieszkasz, to jak to było?
- Oj, mówiłam ci kiedyś, że miałam taką chorobę. No mówiłam, że torbiel w brzuchu i mi wycięli – odpowiedziała.
- A to było tak, że brzuch ci urósł i że wszyscy myśleli, że ty w ciąży, a to była choroba? A jak ci wycięli, to ci brzuch opadł? – upewniał się.
Prokurator wszczął postępowanie z art. 148 §1 Kodeksu karnego. Alicja jeszcze wtedy nie wiedziała, że jest podejrzewana o zabójstwo.
Rok 2008. Córka polskiego Fritzla
Miała 21 lat. Poszła z matką do powiatowego komisariatu na Podlasiu. Jej życie było niekończącym się koszmarem, z ojcem w roli głównej. Ta historia przypominała głośną sprawę austriackiego oprawcy i gwałciciela Josefa Fritzla, o której świat dowiedział się kilka miesięcy wcześniej. Alicja uświadomiła policjantom, że nie tylko w Austrii mieszka "Fritzl", w Polsce też.
Zaczęło się w Pasikurowicach pod Wrocławiem. Krzysztof B. powiedział żonie, że idzie do pokoju, do córki, słuchać z nią muzyki. Wszedł, zamknął drzwi na klucz, wsunął się do jej łóżka. Alicja miała 14 lat. Wtedy po raz pierwszy ojciec ją zgwałcił. To był początek koszmaru, ojciec zrobił sobie z córki niewolnicę, zabronił jej chodzić do szkoły. Gdy urodziła pierwsze kazirodcze dziecko, porzuciła je w szpitalu. Przeprowadzili się do małej wioski, pod Siemiatyczami na Podlasiu, na uboczu, nikt nie miała prawa im przeszkadzać. Ojciec "Fritzl" upodobał sobie zwłaszcza przejażdżki do lasu, tam nikt Alicji nie mógł słyszeć. Urodziła kolejne dziecko, znów w szpitalu, znów porzucone. Krzysztof B. trzymał w garści całą rodzinę.
Psycholog: matka Alicji to osobowość bierno-zależna, o cechach podporządkowania, bezradności, wycofania, ograniczonej zdolności do podejmowania własnych decyzji.
"Fritzl", jako blacholakiernik, utrzymywał całą rodzinę. Gdy dostał propozycję pracy w Belgii, zabrał ze sobą tylko córkę. Alicja zeznawała w sądzie, że przedstawiał ją tam jako swoją żonę. Uciekła z pomocą polskich znajomych, a po powrocie, w towarzystwie matki, skierowała swoje kroki do komisariatu.
- Oskarżenie to sprężyna córki, zemsta za to, że zabroniłem jej spotykać się z 40-letnim pijakiem. I sprężyna matki, zemsta, bo chciałem się z nią rozwieść – bronił się w sądzie Krzysztof B. Prasa cytowała go: "Nie ganiałem za córką, to ona za mną ganiała, zboczona seksualnie jest" ["Gazeta Wyborcza", 8 września 2010]. Został skazany na 12 lat więzienia za znęcanie się nad rodziną i gwałty na córce. Sąd Najwyższy oddalił kasację obrońcy. Krzysztof B. ma wyjść na wolność w 2021 roku.
Psycholog: wielokrotne zgwałcenia przez ojca powodują typowe zaburzenia stresowe pourazowe, charakteryzujące się przeżywaniem urazu.
Alicja swoją historię sprzedała tabloidowi, pięć lat wyłączności na publikacje o sobie i swoim życiu.
- Czuję, że powoli odżywam – mówiła w jednym z wywiadów.
Po czym, na kilka lat, słuch o niej zaginął.
Rok 2016. SMS: Sułtanie mego serca!!!
- Pokochałam go od pierwszego spotkania, to pierwszy człowiek, który mi bezinteresownie pomógł – powiedziała prokuratorowi Alicja.
- Dałem ogłoszenie matrymonialne do gazety, że szukam kogoś do pomocy w prowadzeniu małego gospodarstwa na działce. Kury, kaczki, takie tam. Alicja odpowiedziała na ogłoszenie, była wtedy w ciąży z jakimś Jackiem. Mi to nie przeszkadzało. Byłem u niej ze trzy razy, chciałem z nią stworzyć związek, ale wróciła do tego faceta – tłumaczył w prokuraturze Mietek. – Rozmawialiśmy przez telefon i SMS-y. Pod koniec 2015 zadzwoniła do mnie, że urodziła dziecko i oddała do adopcji. Dała mi do zrozumienia, że chce ze mną być. Zmiękłem, widziałem warunki panujące w jej domu, chciałem jej pomóc.
Z wywiadu środowiskowego: z matką mieszka dorosły syn (matka i brat Alicji - red.), zimą temperatura w pomieszczeniach wynosi 5 stopni, a zdarza się, że spada poniżej zera. Od 3 lat nie ma prądu z powodu zaległości (1500 zł). Domownicy nie uważają, aby ich sytuacja mieszkaniowa była zła.
Na początku 2016 roku Mietek zabrał Alicję do siebie. On mieszkał w miejscowości A., pracował przy pielęgnacji drzew, przyjeżdżał do niej kilka razy w tygodniu. Ona przebywała na jego działce, w domku letniskowym w B. "Sułtanie mego serca" - tęskniła w SMS-ach, ale zbyt często pisać nie mogła, bo nie miała pieniędzy na doładowanie telefonu.
- Czuł się przy niej bardzo dowartościowany, on ma 53 lata, ona dwadzieścia parę. Utrzymywał ją, kupował, co chciała – przypominała sobie w prokuraturze siostra Mietka, Jagoda.
Na kolorowym wydruku: las, między drzewami i paprociami, nad jakimś oczkiem wodnym, Mietek, zauważalnie starszy, lekko zgarbiony, silny. Alicja – młoda z widocznym ciążowym brzuchem, nieśmiały uśmiech, a w oczach jakby zaskoczenie. Przecież migawki aparatu nie da się zatrzymać, zostanie ślad, dowód... Zdjęcie prawdopodobnie zrobione w czerwcu, na dzień przed imieninami Alicji.
- W czerwcu zaczęłam zauważać u niej brzuszek, zrobiłam im wtedy to wspólne zdjęcie – mówi prokuratorowi stara znajoma Mietka, Anka. – Mietek to łagodny facet. Byłam ciekawa, poszperałam w internecie, kim jest ta Alicja. To nie był dobry pomysł. Prosiłam Mietka, aby wycofał się z tej znajomości.
- Alicja mówiła, że po ostatnim porodzie założyli jej w szpitalu spiralę, to nie zabezpieczaliśmy się przed ewentualną ciążą – skwitował Mietek, rozwodnik, ojciec dorosłych już dzieci.
SMS: "Kup ziemniaki i dwa serki wiejskie". Relacje zacieśniły się. SMS: "Cieszę się, że Bóg postawił Ciebie na mej drodze". Miłość kwitła. SMS: "Na dobre i na złe jestem z Tobą". Gdy pytał ją o brzuch, mówiła, że to choroba woreczka żółciowego, choroba po matce. SMS: "Kup cukierki i tabletki przeciwbólowe". Mietek przywiózł jej też test ciążowy. Powiedziała mu, że zrobi go później. Jak wyjechał, zadzwoniła do niego i oświadczyła, że wynik jest negatywny. SMS: "Kup mi papierosy". Tym razem nie mógł przyjechać, więc poprosiła sąsiadkę, żeby ją podrzuciła do sklepu.
- Cześć, poradziłam sobie, mam papierosy – zadzwoniła, dumna z siebie.
- Co? Masz nie wychodzić z tym brzuchem, nie afiszować się po całej wiosce. Rozumiesz? Masz się nie szlajać! – Mietek był wzburzony, przypomniała sobie w prokuraturze Alicja.
Kartki z kalendarza
W sierpniu Alicja zapisała w kalendarzu: "9:00 zielone dla kur i woda; 20:00 cudowny dzień z Mietkiem". Pod koniec miesiąca Anka zawiozła Alicję na uzgodnioną z Mietkiem wizytę do ginekologa. Alicja weszła do gabinetu sama. Po 15 minutach wyszła zniesmaczona. Lekarka na nią nakrzyczała - nie wiadomo, z jakiego powodu - i kazała jej brać nospę. Anka jej nie uwierzyła. Pojechały do apteki, Alicja kupiła różne rzeczy, nospy chyba zapomniała.
- Po tej wizycie u lekarza powiedziałam Mietkowi, że prawdopodobnie jestem w ciąży – mówiła prokuratorowi Alicja.
- Ja nie mogę zrozumieć, dlaczego Alicja tak kłamie – załamuje ręce Mietek podczas konfrontacji w prokuraturze.
Wrzesień: "9:00 nanosić drewna do kominka; 20:00 cudowna sobota z Mietkiem". Kilka kobiet, na sąsiedniej działce wiło wieniec dożynkowy. Każda widziała Alicję, która krzątała się za płotem i żadna nie miała wątpliwości. Ciąża to ciąża. Znajomi patrzyli na rosnący brzuch, na zakładane przez Alicję szerokie ubrania, ale nie wypytywali.
- Jeśli już, to za moimi plecami. Siostra Mietka śmiała się ze mnie – zwierzała się prokuratorowi Alicja. – A ja sama nie była pewna, bo było inaczej niż w poprzednich czterech ciążach. Brzuch mniejszy, miałam okres. A co? On ślepy był? On mówił, że ja mam w końcu pozbyć się tego brzucha, że mam mniej jeść, żebym zaczęła wyglądać jak normalna dziewczyna. Mógł się domyślać! Chciałam mu powiedzieć, ale on nigdy nie miał czasu...
Październik: "9:00 koszenie trawy; 20:00 cudowny dzień z Mietkiem".
- Współżyliśmy bardzo często, ostatni raz tydzień przed porodem – wspomina Alicja.
- Domyślałem się, ale pewności nie miałem. Fakt, ona nie chciała, żebym dotykał jej brzucha, odwracała się. Brzuch, nie brzuch, ciąża, nie ciąża. Namówiłem ją na kolejną wizytę u ginekologa – gubi się Mietek. – Do wizyty nie doszło, 14 listopada zadzwoniła i powiedziała, że stał się cud, brzuch się zmniejszył.
Dzień później, 15 listopada, Alicja zapisała w kalendarzu: "9:00 porządek u gęsi i kur, 10:00 nanieść drzewa do kominka, 18:00 zrobić dla Mietka miłą niespodziankę". Kilka dni później Mietek przyjechał razem z pracownikiem na działkę założyć ogrzewanie. Zbliżała się zima, samym kominkiem trudno dogrzać domek. Brzuch był mniejszy, nie rozmawiali o tym. Znów było dobrze.
Gdzie jest brzuch?
Alarm wszczęła Anka. Jak to? Był brzuch i nie ma brzucha? Kategorycznie umówiła wizytę u ginekologa na koniec listopada. Tym razem Mietek wszedł do gabinetu z Alicją. Lekarz zrobił jej USG, stwierdził, że w macicy są resztki, prawdopodobnie po przebytym poronieniu. Na pytanie lekarki, ile razy rodziła, Alicja powiedziała, że raz. Mietek milczał. Dostała skierowanie do szpitala, na łyżeczkowanie.
Zawiadomienie do prokuratury złożyła lekarka: w dniu 30 listopada zgłosiła się do gabinetu lekarskiego pacjentka w okresie połogu, zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa.
Mietek, dwa dni po wizycie u ginekologa, przyszedł do komisariatu jako świadek w sprawie o dzieciobójstwo. Dostał status pokrzywdzonego. Prokurator dał wiarę jego zeznaniom.
- To jest dla mnie niezrozumiałe, początkowo myślałem, że prokurator weźmie pod lupę również pana Mieczysława. Prokuratura usilnie przedstawia go jako jej opiekuna. To są bzdury. Dziewczyna była wykorzystywana przez dwukrotnie starszego mężczyznę – grzmiał później na procesie obrońca Alicji, przyznany jej z urzędu.
- Moim zdaniem on jej dawał wiarę we wszystkim, ślepo – Jagoda broniła brata przed prokuratorem.
Rozpoczęły się poszukiwania noworodka. Nie było go w miejscu wskazanym przez Mietka - pod trocinami, w kącie działki. Kilka dni później ponowne przeszukanie, tym razem technicy policyjni sprawdzili miejsce za domem, pod żeliwnym bojlerem. Padał drobny śnieg, ale ziemia nie była zamarznięta, wystarczyło trochę ją odgarnąć. Trafili na niebieski worek na śmieci, w worku znaleźli to, czego szukali. Do tego momentu Alicja nie wiedziała, że jest podejrzana. W rozmowie z policjantką mówiła: "Był skrzep, dziewięć centymetrów długości, jeden centymetr szerokości". Po okazaniu zwłok rozpłakała się.
Dzieciobójstwo
- 13 listopada cierpiałam, miałam telefon, cały czas patrzyłam na zegarek, byłam jak w amoku. O trzynastej urodziłam syna. Jestem pewna, że urodził się martwy - jej zeznania przed prokuratorem przerywał spazmatyczny szloch. - Nawet przez pół godziny głaskałam go po plecach – cały czas płakała. – Następnego dnia zadzwoniłam do Mietka, nic nie wiedział o porodzie, uspokajałam go. Znów było dobrze między nami – prokurator słuchał spowiedzi podejrzanej.
- Kilka razy przesłuchiwałem podejrzaną osobiście, oskarżona nigdy nie wyraziła skruchy. Czy tak zachowuje się matka? – pytał retorycznie prokurator w sądzie.
- Ona w zeznaniach nie obciążała ojca dziecka. Ona podczas tych przesłuchań na coś jeszcze liczyła. Nie miała poczucia bezpieczeństwa w domu rodzinnym, nie miała gdzie się podziać. On nie wiedział, że ona jest w ciąży? To między bajki można włożyć – ripostował obrońca.
Alicja pół roku czekała na proces w areszcie, pisząc listy: "Wiedz jedno: NIE ZABIŁAM NASZEGO DZIECKA! (…) Daj nam szansę, w końcu każden na nią zasługuje. (…) Wiele jest różnych zdarzeń w życiu każdego człowieka, tylko prawdziwa MIŁOŚĆ to przezwycięży (…) Możemy jeszcze razem coś mieć, wiesz o tym".
Akt oskarżenia: art. 149 kk w zw. z art.31 §2 Kodeksu karnego. Matka, która zabija dziecko w okresie porodu pod wpływem jego przebiegu, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Jeżeli w czasie popełnienia przestępstwa zdolność rozpoznania znaczenia czynu lub kierowania postępowaniem była w znacznym stopniu ograniczona, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary.
- Sąd Apelacyjny w Białymstoku skazuje Alicję na półtora roku więzienia, bo dopuściła się czynu o charakterze wyjątkowo odrażającym, ofiara była całkowicie bezbronna, a sprawcą czynu była matka. Jednak wyższa kara byłaby zbyt surowa, gdyż oskarżona częściowo przyznała się do winy, a w momencie popełnienia czynu miała ograniczoną poczytalność – tak prawomocny wyrok uzasadnił sąd 11 lipca 2018 roku.
Alicja stawiła się na pierwszą rozprawę. Wezwania na kolejną już nie odebrała. Nie było jej na ogłoszeniu wyroku. Poszukuje jej policja. Rodzina twierdzi, że gdzieś wyjechała, z jakimś nieznanym mężczyzną.
*****
Sąd Okręgowy w Ostrołęce utajnił proces w pierwszej instancji. Sąd Apelacyjny w Białymstoku zezwolił dziennikarzom na obecność na sali sądowej. Relacje bohaterów odtworzyłam na podstawie akt prokuratorskich, sądowych oraz procesu apelacyjnego. Niektóre imiona i nazwy miejscowości zostały zmienione.