"Niestety dbanie o własne zdrowie rzadko idzie w parze z troską o zdrowie innych" – pisze w swojej "Książce o śmieciach" Stanisław Łubieński. A ja przypominam sobie to zdanie za każdym razem, gdy widzę foliową rękawiczkę targaną przez jesienny wiatr albo porzuconą w parku maseczkę ochronną. Zaśmiecamy Ziemię na potęgę, w trakcie pandemii niestety jeszcze bardziej. Co robić, by zasłaniając nos i usta, nie zasłonić oczu na śmieciowy kryzys?
2 lipca 2018 roku. Stanisław Łubieński, którego książka "Dwanaście srok za ogon" dostała Nagrodę Literacką Nike Czytelników, zamiast jak zazwyczaj wypatrywać dzikich ptaków, rozglądał się za śmieciami na plaży. To nie było jego celem, nie przyjechał nad Bałtyk sprzątać.
"Wszystko wyglądało idealnie. Piasek, niepowtarzalny, najlepszy na świecie bałtycki piasek i spokojne morze. Chwileczkę. Coś jednak przeszkadzało. Coś nie pasowało. Kamera, która nieśpiesznie przesuwa się po plaży, zatrzymuje się i cofa gwałtownie. Zoom. Na piasku leżała samotna skarpetka. Biała, zwinięta niestarannie, jakby znaleziona na podłodze w pokoju nastolatka. W dodatku z brudną piętą. Skarpetka burzyła przynajmniej dwie harmonie: tego miejsca i moją wewnętrzną. Czułem, że nie mogę tego tak zostawić" – opisze później ten moment w swojej najnowszej "Książce o śmieciach". Taki dał tytuł zbiorowi esejów i reportaży na temat odpadków i tego, jak sobie z nimi radzimy. Choć zasadniej byłoby napisać – nie radzimy.
Wiele miesięcy po przełomowym dla Łubieńskiego spacerze po plaży, gdy z piasku wydobył skarpetkę, doznałam czegoś podobnego.
Pomnik, który dostałby mandat
11 kwietnia 2020 roku. Nie znałam jeszcze historii skarpetki, którą znalazł Łubieński. Premiera jego książki, choć początkowo miała ukazać się w lutym, z powodu pandemii została przesunięta na czerwiec.
Przechodziłam w pośpiechu przez warszawskie Rondo Waszyngtona, by zabrać psa na spacer do pobliskiego Parku Skaryszewskiego. Już od ponad miesiąca siedziałam w domu, pracując zdalnie i ograniczając wyjścia głównie do potrzeb czworonożnej Rysi. Dziś już wiem, że posiadanie psa w tym czasie było jak zbawienie.
Tego dnia moją uwagę przykuła maseczka na popiersiu Jerzego Waszyngtona. Ktoś zgrabnie założył ją na nos amerykańskiego prezydenta. Niestety niezgodnie z obowiązującymi zasadami, bo nie w pełni zakrywała usta. Gdyby Waszyngton nie był z kamienia, mógłby dostać mandat albo - co gorsza - zarazić kogoś koronawirusem.
Wyjęłam telefon, zrobiłam zdjęcie, wrzuciłam Waszyngtona na Instagram. Hashtagi: #ilejeszcze #dalekojeszcze. Och, gdybym wtedy wiedziała, co jeszcze nas czeka, pewnie nie miałabym ochoty uśmiechać się do zamaskowanego pomnika.
13 kwietnia, gdy znów tamtędy przechodziłam, maseczki na pomniku już nie było. Zastanawiałam się nawet, czy ktoś ją zdjął, czy może jednak zwiał ją silny wiatr, który wiał tamtej wiosny. Później o niej zapomniałam. Do czasu.
Ten niepasujący element w gnieździe łyski
28 lipca 2020 roku. Na wakacjach w mazurskiej głuszy czytam książkę Łubieńskiego. Nie ma tu nawet sklepu, nie spotykamy obcych ludzi. Maseczkę muszę ubrać raz, gdy jedziemy do Mikołajek. Nie czuję potrzeby, by jechać. Wolę pochłaniać "Książkę o śmieciach", choć z każdą kolejną stroną jest mi gorzej i wszędzie widzę śmieci. Kłują w oczy te porzucone nad brzegiem jeziora butelki, dryfujące po nim folie, niedopałki papierosów przy wejściu na pomost.
O maseczce z Ronda Waszyngtona przypominam sobie po lekturze fragmentu książki. "Jednorazowe rękawiczki i maseczki stały się częścią polskiej codzienności. I częścią naszego krajobrazu śmieciowego. Akurat dzisiaj, na dzień przed odesłaniem książki do korekty, wpadłem na zdjęcie ornitolożki Fatimy Hayatli. Fatima sfotografowała w Warszawie gniazdo z wplecioną między patyki fizelinową maseczką. Na gnieździe siedzi łyska, a spod jej brzucha wyglądają cztery pisklaki" – pisze Łubieński. I wie, że maseczka, zastępująca sitowie, zupełnie tu nie pasuje. Ale ja jeszcze przez chwilę, patrząc na to zdjęcie, żyję nadzieją: a może przyroda wszystko zwycięży! Może ten śmieć wcale nie jest już śmieciem, w końcu wyściela gniazdo, a świat wcale się nie kończy! To naiwna nadzieja, która szybko została przysypana tonami pandemicznych śmieci (i danymi na ich temat).
Hmm, co tu zrobić, skoro nie ma koni?
21 sierpnia 2020 roku. Stanisława Łubieńskiego spotykam w Sopocie. Na festiwalu Literacki Sopot wraz z dziennikarką Natalią Szostak prowadzimy z nim spotkanie autorskie.
- Przyroda szybko się przyzwyczaja, a właściwie przechodzi do porządku nad tym, co się dzieje w świecie – mówił nam, gdy pytamy o śmieci w pandemii. W rozmowie wracamy do historii o gnieździe łyski. - Być może maseczkę przywiał tam wiatr, ale mam jednak takie podejrzenie, że łyska wyciągnęła ją z wody i wsadziła do gniazda. Zasadniczo łyski budują z roślin wodnych – trzciny i wodorostów. Czym dla ptaka jest ta maseczka? Czymś, co przypomina wodorost. To, że ptaki korzystają ze śmieci, nie wynika z ich "przystosowania" do śmieci. Tylko z tego, że traktują to, co jest w środowisku, za coś naturalnego. Tylko dla nas jest to dziwne – dodawał.
Łubieński - również w książce – opowiada o tym, że wiele ptaków buduje ze śmieci i to nie od dziś. Pierwsze doniesienia o wykorzystywaniu plastikowych śmieci w budowie gniazd pochodzą z lat 30. ubiegłego wieku!
Niektóre ptaki wykorzystują do budowy gniazd na przykład polipropylenowe sznurki. Kiedyś korzystały z końskiego włosia.
- Wiadomo, że zbyt wielu koni na wsi już dziś nie ma – mówił Łubieński w Sopocie. - To nie jest tak, że ptaki pomyślały: "hmm, nie ma koni, to teraz skorzystamy ze sznurków". Nie ma też tego rodzaju pamięci w ptasim rodzie, który mówiłby, że trzeba korzystać z włosia. Znalazły to coś, co wiąże dobrze patyki i jest to sznurek polipropylenowy. On jest wieczny, a te gniazda są trochę niezniszczalne. Patyki się rozpadają, a sznurek, w perspektywie naszego życia, pozostaje na zawsze – dodawał.
Bociany białe, urastające w Polsce niemal do rangi narodowego symbolu, wykorzystują często do budowy gniazd sznurki i folie znalezione na polach. - Jeśli bywacie w rolniczym krajobrazie, to wiecie, że wszędzie walają się tam folie po nawozach i tym podobnych rzeczach – mówił Łubieński. - Te folie są zrobione z plastiku, który szybko się rozwala pod wpływem słońca i deszczu. I jak się później wyciąga taki worek z ziemi, to on się rozpada na milion części. Taki kolejny frustrujący śmieć nie do wyzbierania – wzdychał. Bocianom to nie przeszkadza. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka, bo gdy przyjrzymy się bliżej, szybko okaże się, że śmieci to jednak też ich problem.
Symbol narodowy na stercie plastyku
Zuzanna Jagiełło wraz z Łukaszem Dylewskim, Dominiką Winiarską, Katarzyną Żołnierowicz i Marcinem Tobółką (wszyscy z poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego) przeprowadzili badania, z których wynika, że niemal połowa bocianów białych z przebadanej przez nich populacji wykorzystuje śmieci do budowy gniazd. Wnioski ze swojego badania przedstawili w czasopiśmie naukowym "Environmental Science and Pollution Research".
Badacze wykorzystali dane z kontroli i monitoringu gniazd w Polsce zachodniej, w okolicach Leszna, prowadzonych w latach 2009-2016. Kontrolujący gniazda,przy okazji oceniania wielkości lęgów i obrączkowania młodych ptaków, zwracali uwagę na obecność śmieci i jeśli to możliwe, usuwali je, by nie stanowiły zagrożenia. Autorzy raportu zbadali w sumie 342 gniazda z jajami, w połowie z nich (171) znaleźli śmieci. Plastik był też obecny niemal w połowie (42 proc.) gniazd z pisklętami (w 186 spośród 445 zbadanych gniazd). Aż 38 proc. śmieciowej zawartości gniazd to nylonowe sznurki, niewiele mniej (33 proc.) – strzępy folii. Rzadziej trafiały się kawałki materiałów albo papieru.
Co ciekawe, badacze zauważyli związek między wiekiem bocianów a skalą wykorzystania tworzyw. Im starsze były samice, tym śmieci było więcej. Czy to wynik nabytego z wiekiem doświadczenia życiowego? Najprawdopodobniej tak – oceniają badacze. A w swojej pracy przypominają, że wcześniej podobną zależność zauważono w przypadku kani czarnej. To duży ptak z rodziny jastrzębiowatych. W Polsce występuje rzadko – w latach 2010-2012 populację kani czarnej szacowano na 500-700 par lęgowych. Występuje głównie w pasie pojezierzy na zachodzie kraju – w Wielkopolsce, na Pomorzu Zachodnim i części Dolnego Śląska oraz na Mazurach.
Wracając jednak do bocianów. Wspomniane już i umiłowane przez ptaki sznurki polipropylenowe to dla ich piskląt poważne zagrożenie. Młode ptaki zaplątują się w sznurki, a to powoduje okaleczenia, a nawet śmierć.
Wiedząc to, coraz trudniej jest pocieszać się:cóż, może ptaki się już przyzwyczaiły, a nawet z tej maseczki w gnieździe łyski jeszcze wyjdzie coś dobrego.
Pety zamiast aromatycznych ziół
Wszyscy szukamy pocieszenia, nawet eksperci. Łubieński, który zajmuje się edukacją ekologiczną i prowadzi spacery przyrodnicze w Warszawie, przyznaje, że kiedyś wspominał na nich o pewnej nadziei, jaką dają mu śmieci. A dokładnie niedopałki papierosów. Jak sam mówił, szukał jakiegoś pocieszenia "w ciężkich czasach".
- Przeczytałem badania na temat tego, że w Meksyku ptaki wykorzystują niedopałki papierosów, żeby odpędzać roztocza z gniazd. I to rzeczywiście działało – opowiadał Łubieński. I tłumaczył: - Kiedyś ptaki wsadzały do gniazd aromatyczne zioła, by odpędzić insekty. Dzięki temu mniej było paskudztw, które atakowały pisklęta. I niedopałki rzeczywiście zadziałały podobnie.
Łatwo dostępne pety szybko okazały się nie zbawieniem, a problemem. Pocieszenie Łubieńskiego nie trwało długo i stracił "pozytywną" opowiastkę do prezentowania podczas spacerów. Obserwowane w Meksyku wróble domowe i dziwonie ogrodowe wcale nie miały się dzięki petom dobrze!- Zrobili kolejne badanie i okazało się, że te substancje z niedopałków wywołują duże zmiany zdrowotne u piskląt, uszkadzają chromosomy i są ultratoksyczne. W niedopałku zostają w końcu trujące substancje. I nie mają pozytywnej roli w przyrodzie. Żadnej – wzdychał.
Bo niedopałki - wypełnione nikotyną, etylofenolem, dwutlenkiem tytanu, glikolem propylenowym, insektycydami i cyjankiem - po prostu nie mogą go mieć.
Tymczasem szacuje się, że na całym świecie palacze wyrzucają co roku około 4,5 biliona niedopałków. I nie trzeba uciekać do Meksyku, by przyglądać się ich zgubnemu wpływowi na przyrodę. Polacy każdego roku wypalają ponad 60 miliardów papierosów. Do środowiska trafia około 12 tysięcy ton niedopałków. To jak 170 wagonów wyładowanych węglem!
Maseczka na fali i na szlaku
Lekkiego życia z naszymi śmieciami nie mają też ptaki morskie. One z kolei często połykają rzeczy unoszące się na powierzchni wody, zwykle zrobione z plastiku lub styropianu. Naukowcy szacują, że do 2050 roku 99 proc. wszystkich ptaków morskich spożyje jakiś śmieć.
Włączmy wyobraźnię, niech pomogą nam liczby i dziennikarze "Guardiana", którzy podają, że już przed pandemią do oceanów trafiało nawet 13 milionów ton plastiku rocznie, a tylko do Morza Śródziemnego 570 tysięcy ton. Czy to dużo? To tak, jakby co minutę wrzucać do morza 33,8 tys. plastikowych butelek.
Jeszcze trochę danych? Z raportu opublikowanego przez Konferencję Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju wynika, że globalna wartość samych tylko jednorazowych masek wzrośnie z szacowanych 800 milionów dolarów w 2019 roku do 166 miliardów dolarów w pandemicznym roku 2020. A sami wiecie, że pojedyncza maseczka jest tania.
Efekty już widać. W ostatnich miesiącach plaże i wybrzeża na całym świecie zasypane są jednorazowymi maseczkami i plastikowymi rękawiczkami, które są lekkie i mogą na falach pokonać nawet dziesiątki kilometrów. I budzą dziś u ludzi podobną fascynację pomieszaną z przerażeniem, jak ta skarpetka, którą dwa lata temu znalazł nad Bałtykiem Łubieński. Każą zatrzymać się na chwilę i zastanowić, co możemy zrobić.
Już w kwietniu, ponad 30 kilometrów od Hongkongu, Gary Stokes z organizacji ochrony środowiska OceansAsia znalazł na plażach blisko sto zużytych maseczek. A przecież Wyspy Soko, które sprzątał, są niezamieszkałe!
- Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tylu masek w tak odległym miejscu – mówił wtedy Stokes dziennikarzom Deutsche Welle. Przypuszczał, że fale przyniosły maski z pobliskich Chin albo Hongkongu. I dodawał: - Kiedy je znaleźliśmy, minęło dopiero sześć czy osiem tygodni od chwili, kiedy ludzie zaczęli je powszechnie nosić.
Później - i w innych zakątkach świata - nie było więc niestety lepiej. Na przykład o brytyjskich śmieciach zrobiło się głośno, gdy działacz na rzecz ochrony środowiska Jason Alexander z hrabstwa Suffolk we wschodniej Anglii wrzucił na Twittera zdjęcie 50 maseczek i ponad 20 chirurgicznych rękawiczek. Zebrał je w czasie spaceru wzdłuż wybrzeża.
Na zdjęciu z tamtego dnia maseczki, przewieszone przez metalowy pręt, przypominają kolorowe rybki, którymi chwali się rybak. Jednak powodów do chwały nikt tu nie ma, a zdjęcia Jasona obiegły świat, budząc nie zachwyt, a obrzydzenie i przerażenie.
Fotografia zrobiona przez Alexandra dotarła między innymi do brytyjskiej parlamentarzystki Therese Coffey, która do wyrzucających maseczki na plażach skierowała krótki, żołnierski komunikat: - Nie bądźcie frajerami. Zapakujcie je i wrzućcie do kosza.
Ale i w Polsce "frajerów" nie brakuje. Porzucone rękawiczki i maski oglądałam tego lata w całym Trójmieście. Po lekturze Łubieńskiego nie mogłam ich nie zauważyć.
Nie ja jedna i nie tylko nad morzem. W maju władze Tatrzańskiego Parku Narodowego poinformowały: "W Tatrach pojawił się nowy rodzaj śmieci – maseczki ochronne".
W podsumowniu majówki napisano: "Wraca problem śmiecenia, niestety znajdujemy na szlakach nowy typ śmieci – maseczki jednorazowe. To dobrze, że ktoś zdecydował się maseczkę wziąć, należy ją jednak wynieść ze sobą".
W "Dzienniku Bałtyckim" z 1 października przeczytałam: "W tym roku dużą część sezonowych odpadów stanowią także jednorazowe maseczki i rękawiczki. Znajdowane na ulicach, w parkach, na plażach pozostaną w środowisku naturalnym przez dziesiątki lub setki lat, zanieczyszczając siedliska wielu organizmów".
Ale gdzie to się właściwie wyrzuca?
Ostatnie miesiące pokazały, że maseczki to problem nawet wtedy, gdy nie wyrzucamy ich jak barbarzyńcy na trawnik czy podczas spaceru po parku lub plaży.
Na dobry początek pojawia się pytanie: jak wyrzucić "poprawnie" zużytą maseczkę?
Jednorazowa maseczka zazwyczaj wykonana jest z flizeliny polipropylenowej, czyli cienkiej tkaniny z tworzyw sztucznych. Sznurek, którym mocujemy ją za uchem to poliester, a przy nosie ma ją przytrzymać drut miedziany obszywany albo wklejany na gorąco. Co to oznacza? Że mamy ją na sobie przez chwilę, ale gdy zdejmiemy ją z twarzy, staje się śmieciem, który będzie rozkładał się setki lat.
W kwietniu Główny Inspektorat Sanitarny opublikował wytyczne dotyczące postępowania z odpadami wytwarzanymi w czasie epidemii COVID-19. Zawierają one m.in. wskazania, do jakiego kosza wyrzucić i w jaki sposób zabezpieczyć zużyte maseczki, rękawiczki i inne środki ochrony osobistej.
Według wytycznych, jeśli z maseczki korzysta osoba, która nie jest zakażona koronawirusem i chce się po prostu przed nim zabezpieczyć, to można taką maseczkę po użyciu wyrzucić do odpadów zmieszanych. GIS rekomenduje jednak, by takie maseczki czy rękawiczki zebrać wcześniej do jednego worka.
Ale co, jeśli maseczkę nosi osoba chora? Choć staje się odpadem medycznym, nie można jej tak jak na przykład przeterminowane leki oddać do apteki.
GIS zalecił, by osoby, które przebywają w izolacji, umieszczały odpady w worku przeznaczonym na ten cel. W miarę możliwości powinny też spryskać go preparatem wirusobójczym. Takiego worka nie należy zgniatać, ani wypełniać w całości.
Osoba przebywająca w izolacji wystawia zapełniony i zawiązany worek z pomieszczenia, w którym przebywa. Potem osoba, która odpowiada za wynoszenie odpadów, w rękawiczkach wkłada worek z odpadami do drugiego worka i szczelnie go zamyka. Oznacza datę oraz godzinę zamknięcia worka. Tak zabezpieczony worek przenosi do miejsca, z którego odpady są odbierane. Wszystkie czynności wykonuje w rękawiczkach, a potem myje i dezynfekuje ręce. Tyle przynajmniej w teorii.
Być eko i być zdrowym
W obecnej sytuacji pojawia się też inne pytanie: jak dbać o siebie i jak najmniej szkodzić środowisku w tych trudnych czasach? Nie ma rozwiązania idealnego. Eksperci z Plastic Waste Innovation Hub twierdzą, że najmniej negatywny wpływ na środowisko wywrzemy, wybierając wielorazowe maseczki, które pierzemy w pralce w temperaturze co najmniej 60 st. C. Po praniu i spryskaniu płynem do dezynfekcji maseczkę należy wyprasować w możliwie najwyższej temperaturze.
Naprawdę warto o niej pomyśleć. Liczby przemawiają wszak do wyobraźni. Każdego miesiąca na świecie zużywa się aż 129 miliardów jednorazowych maseczek i 65 miliardów jednorazowych rękawiczek. Włoski Instytut Ochrony Środowiska prognozuje, że wyrzucone w tym roku w Italii zużyte maseczki i rękawiczki ważyć będą około 300 tysięcy ton. Codziennie na śmietniki we Włoszech trafia 37,5 miliona maseczek oraz 80 milionów rękawiczek.
Nie ma jak dotąd podobnych danych dla Polski. Są za to wyliczenia WWF: gdyby zaledwie 1 proc. spośród wszystkich wyrzuconych maseczek zostało zutylizowanych nieprawidłowo, to biorąc pod uwagę, że ciężar każdej wynosi około 4 g, spowodowałoby to zanieczyszczenie przyrody ponad 40 tysiącami kilogramów plastiku. Miesięcznie!
Maseczki trzeba nosić – dla zdrowia swojego i innych. Ale cały świat zaczyna szukać lepszych dla przyrody rozwiązań, które równocześnie pozwalałyby chronić ludzi przed koronawirusem. Na przykład amerykański Ford wyprodukował fartuchy medyczne z materiału do produkcji poduszek powietrznych. Można je prać do 50 razy. A uniwersytet w Nebrasce bada, czy światło ultrafioletowe może odkazić maski medyczne, by przedłużyć ich żywotność.
We Francji opracowali biodegradowalne maseczki. - Pandemia wszystko skomplikowała. To herezja, że dopuściliśmy do użytku materiały takie jak polietylen. Coś, co jest importowane z różnych części świata i odbija swoje piętno na tylu gałęziach światowej gospodarki. Wykorzystujmy naturalne i lokalne rolnicze produkty, które kiedyś dosłownie wrócą do ziemi. To ma sens – apeluje Frederic Roure, pomysłodawca biodegradowalnych maseczek.
Ale kiedy wszystkie te ekorozwiązania wejdą w życie, za kilka miesięcy czy lat? I czy w ogóle wejdą do powszechnego użytku? Nie wiadomo.
Sytuacja jest dynamiczna. - W książce napisałem o jakimś wycinku pandemii – podkreślał Łubieński. - Piszę na przykład, że ilość śmieci produkowanych w domach się zmniejszyła, bo wiosną tak wynikało z francuskich danych. Ale teraz dostępne już są na przykład badania amerykańskie, które pokazują, że jest odwrotnie. Liczba śmieci komunalnych wzrosła w USA o 30 procent. Ludzie pracują z domu i dużo więcej produkują tych śmieci. 30 procent to jest naprawdę dużo. To jakieś megatony! – dodawał.
Przyroda jednak nie oddycha z ulgą
Jak żyć, panie Stanisławie, widząc wszędzie te śmieci, pytałyśmy więc Łubieńskiego w Sopocie, a on rozkładał ręce. - Nie wiem, jak żyć, ale warto żyć pięknie. To jest bardzo przytłaczające, przecież wszyscy wiemy, jak ten kraj jest zaśmiecony. A im bardziej zwracamy uwagę na te śmieci, tym wyraźniej widzimy, że one są wszędzie. I jedne śmieci zastępują kolejne śmieci. Część już znika nam sprzed oczu, ale zaraz pojawiają się jakieś nowe. I to wszystko widać dobrze na dzikich wysypiskach, które są często wieloletnie. Tam są takie niemal pokłady geologiczne śmieci – odpowiedział Łubieński.
Po spotkaniu z nim dużo myślę o tym, jakie śmieci wiosną będą leżały na jednorazowych maseczkach i foliowych rękawiczkach. I wracam do książki, w której Łubieński pisze: "Mówi się, że przyroda oddycha z ulgą, na indyjskie plaże wróciły żółwie, a na Tarchomin dziki. Kto by się teraz przejmował śmieciami? Tymczasem rynek recyklinguprzechodzi potężny kryzys. Z powodu pandemii pracę zawiesiło między innymi 90 procent francuskich zakładów. W Niemczech konsumenci przestali oddawać butelki z PET do automatów kaucyjnych. W Wielkiej Brytanii brakuje kartonu, ponieważ zamykane są kolejne punkty zbiórki makulatury".
W Polsce też mamy kłopot. Nasze gminy miały w tym roku osiągnąć unijny wymóg 50 procent poziomu recyklingu. Tymczasem średnia dla Polski to 18 procent. Specjaliści z branży już wcześniej wieszczyli, że to się nie uda, a pandemia tylko te obawy przypieczętowała.
Łubieński przypomina w swojej książce, że bywamy egoistami: "Niestety dbanie o własne zdrowie rzadko idzie w parze z troską o zdrowie innych. Wyrzucane gdzie bądź środki sanitarne mogą być źródłem kolejnych zakażeń. Rozrzucone maski, rękawiczki i chusteczki ktoś musi przecież posprzątać".
Ja nadal żałuję, że wtedy w kwietniu zamiast sprzątnąć maskę z pomnika Waszyngtona zrobiłam jej tylko zdjęcie.