Lewa dłoń kurczowo na granitowej wypustce, prawa chwyta łańcuch. Nogi na śliskiej skalnej płycie. Z każdą chwilą buty obsuwają się o kilka centymetrów. Poniżej płyty przepaść, kilkaset metrów pustej przestrzeni. Pokonując strach, trzeba się podciągnąć, wykonać ruch. Potem kolejny. Potem dziesiątki kolejnych. Oto Orla Perć.
Najtrudniejszy szlak w Tatrach - tak mówią. Słowacy twierdzą, że ich droga na Czerwoną Ławkę jest bardziej wymagająca, ale znajdujący się tam żółty szlak jest krótszy i nie biegnie po grani. Polacy wiedzą swoje. Szczyt turystycznych osiągnięć może być tylko jeden i jest w Polsce.
Orla Perć, czyli orla ścieżka. Królestwo króla ptaków, gdzie szaleniec wpadł na pomysł, by wytoczyć szlak dla spragnionych górskiej adrenaliny. Ciągnie się od przełęczy Zawrat do przełęczy Krzyżne. Nie opada poniżej 2000 metrów n.p.m. Długa na blisko cztery kilometry. W mieście, na płaskiej przestrzeni, cztery kilometry przechodzi się w około 40 minut. Przejście Orlej Perci, w zależności od warunków i długości odpoczynków, to jakieś pięć-sześć godzin.
Samo dotarcie do szlaku to długa, żmudna wędrówka. Łatwiej mają ci, którzy nocują w górskich schroniskach. Większość turystów na Orlą idzie jednak z Zakopanego. Rozbudzeni o czwartej-piątej rano, ruszają na szlak albo przez Dolinę Pięciu Stawów Polskich, albo przez Halę Gąsienicową. Nas interesuje ta druga trasa.
Jest środa, 22 lipca. O piątej rano w lesie jest jeszcze ciemno. Z Kuźnic, gdzie swój początek ma wiele szlaków oraz znajduje się dolna stacja kolejki linowej na Kasprowy Wierch, należy pójść Doliną Jaworzynki lub przez Boczań. Drugi wariant to szlak, który prowadzi na górski grzbiet nad wspomnianą doliną. Można stamtąd podziwiać wschód słońca. Rozpościera się tam też widok na Dolinę Olczyską. To tutaj w 1994 roku rozbił się śmigłowiec Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowania Ratunkowego biorący udział w akcji. Zginęły cztery osoby. W polskiej, niewielkiej części Tatr, historia czai się na każdym kroku. Historia wspaniałych osiągnięć i tragicznych wypadków.
Niezależnie od tego, który wariant wybraliśmy, docieramy do Przełęczy między Kopami. Kilkadziesiąt minut później można już odpocząć w Murowańcu. Górskie schronisko wita turystów ciepłą herbatą i wspaniałymi widokami. Ze szlaku powyżej schroniska rozpościera się imponujący widok na panoramę tatrzańskich szczytów. Trawy i lasy płynnie przechodzą w granitowe wzniesienia, a wyżej w niebotyczne, postrzępione wierzchołki, teraz nieco zakryte chmurami. Świnica, Kościelec i dalej - Kozi Wierch oraz Granaty. O poranku ich zacienione zbocza wyglądają na tak odległe i tak niedostępne, że zdobycie ich wydaje się czynem niezwykłym, wyjątkowym.
By dotrzeć do Orlej Perci, trzeba iść nad Czarny Staw Gąsienicowy i dalej do Dolinki Koziej. Krajobraz wokół jest surowy. Od wschodu, północy i zachodu otaczają nas olbrzymie, zacienione ściany. Przytłaczają swoją potężną strukturą. Doskonale widać stąd południowe ściany Koziego Wierchu - najwyższego szczytu znajdującego się w całości po polskiej stronie. Wierzchołek góry jest punktem kulminacyjnym Orlej Perci. Liczy sobie 2291 metrów n.p.m.
Tego dnia chmury wiszą nisko. Mleczne obłoki zakrywają szczyty. Pewnie trudno dziś będzie o piękne widoki. Mimo nie najlepszej pogody nie jest łatwo podjąć decyzję o zaprzestaniu wędrówki. Jakiś górski magnetyzm nakazuje iść dalej. Nikt tu nie chce się wycofać. Spotykam Magdę i Michała. Nad znajdującym się poniżej Dolinki Koziej Zmarzłym Stawem uzupełniają wodę.
- Jest dużo trudniej niż w Alpach i Dolomitach - mówi kobieta. Magda ma 42 lata, przyjechała z Warszawy. W Wysokie Tatry idzie pierwszy raz, chce spróbować, porównać doświadczenia zdobyte we Włoszech. - Ścieżki są bardziej strome i węższe - dodaje. Mimo zaskoczenia trudnością szlaków odważnie stawia kolejne kroki. Jest z nią Michał - jak się okazuje przewodnik tatrzański. Idą na Zawrat.
- Mamy kaski, uprzęże, lonże - mówi opiekun i wskazuje na wypełnione plecaki. - Orla powinna być via ferratą? - pytam. To pytanie od lat wraca jak bumerang. Via ferrata, czyli po włosku żelazna droga. Szlak przeznaczony dla doświadczonych turystów, wyposażonych w sprzęt wspinaczkowy. Jego głównym elementem jest stalowa lina, do której można wpiąć się za pomocą lonży, czyli karabinków przymocowanych do uprzęży na elastycznej taśmie. Takie rozwiązanie zapewnia asekurację i jest jakąś gwarancją przeżycia w przypadku odpadnięcia od ściany. Na Orlej Perci stalowej liny nie ma. Są za to łańcuchy przymocowane do skał za pomocną kotwi. - Pewnie, że powinna. I to już dawno.
Jest chwila po godzinie ósmej. Od wymarszu z Kuźnic minęły ponad trzy godziny, a nie jestem jeszcze na właściwym szlaku. Magda i Michał ruszyli na Zawrat, tam zaczną swoją przygodę z Orlą Percią. To początek szlaku, ale wędrówki wcale nie trzeba zaczynać od początku. Orlą można pokonywać odcinkami. W Dolince Koziej mijam się z dwiema dziewczynami. To kuzynki, Agnieszka ma 24, Joanna 19 lat. Przyjechały z Radomia i Łodzi. Agnieszka pełni tu rolę przewodnika. Wcześniej była na Zawracie i pobliskiej Świnicy.
- Idziemy na Granaty - mówi. To grań trzech wierzchołków w środkowej części Orlej Perci. - Dlaczego tam? - Podobno jest najłatwiej - Agnieszka uśmiecha się szeroko. - Chcemy spróbować, zmierzyć się ze szlakiem, ale tak na nasze możliwości - dodaje.
Rzeczywiście odcinek Granatów jest uważany za jeden z łatwiejszych na szlaku, choć to wcale nie oznacza, że przejście go to spacerek. Po prostu nie wymaga aż tyle wysiłku i stresu. Jest też stosunkowo krótki. Przechodzenie go to trochę tak, jakby kapitanowi jachtu w czasie sztormu udało się ustawić łódź pod wiatr. Wokół dalej szaleje burza, dziób statku co chwilę zalewa woda, ale raczej nie zatonie. Raczej.
- Wiesz może, czy dziś będzie burza? - pyta Joanna, niepewnie spoglądając w chmury. Pytanie jest zasadne, w lipcu burza to jedno z największych zagrożeń w Tatrach. - Raczej nie. Ewentualnie trochę popada - mówię zgodnie z wiedzą z porannej prognozy pogody. - Długo chodzisz po górach? To ciekawie mieć taką pasję w tak młodym wieku - rewanżuję się pytaniem, łapiąc się jednocześnie na tym, jak okropnie protekcjonalnie musiało zabrzmieć to "w tak młodym wieku”.
- Od dziecka. Rodzice dbali, żebym polubiła góry – odpowiada.
Życzymy sobie powodzenia i udanej wędrówki. Dziewczyny ruszają w stronę Zadniego Granatu. Granaty to dobry wybór na początek, żeby spróbować, zapoznać się z Orlą. Natomiast całość szlaku można podzielić na następujące odcinki. Przełęcz Zawrat - Kozia Przełęcz. Pierwszy i jeden z trudniejszych odcinków. Obowiązuje tu ruch jednokierunkowy. Kozia Przełęcz - Kozi Wierch. Na tym odcinku trzeba zmierzyć się z zejściem z Kozich Czub, przez wielu uważanym za najtrudniejsze miejsce szlaku. Również ruch jednokierunkowy. Kozi Wierch - Granaty. Nieco łatwiejszy odcinek, z którego można dostać się do Dolinki Koziej, jednak trudnym i stromym Żlebem Kulczyńskiego. Dalej możemy poruszać się granią Granatów, od ostatniego - Skrajnego Granatu - zejdziemy żółtym szlakiem nad Czarny Staw Gąsienicowy. Orla Perć natomiast ciągnie się dalej, przez Orlą Basztę i Buczynowe Turnie do przełęczy Krzyżne. Nas dziś interesuje jednak ten podobno najtrudniejszy odcinek, na którym leżą Kozie Czuby i Kozi Wierch. Dlatego z dolinki ruszam żółtym szlakiem na Kozią Przełęcz.
Szlak kręci się, zawija. Mijam skalne rumowisko, które jest czymś w rodzaju granicy. Za nim nie spotkamy już reglowych roślin. Próżno tu szukać bujnej zielonej flory. Są za to surowe tatrzańskie granity, a u podstawy ogromnej ściany Koziego Wierchu, mimo że jest lipiec, leży stary śnieg. Tutaj często można spotkać kozice lub świstaki szukające pożywienia wśród niedostępnych górskich półek. Słyszę ich piski.
Pojawiają się łańcuchy. Widząc pierwszy z nich, przekonany o słuszności zaleceń TOPR i Tatrzańskiego Parku Narodowego, wpinam w nie lonżę. Karabinki przesuwają się topornie, wydają przy tym metaliczny irytujący dźwięk. Do tego łańcuchy są krótkie, karabinki trzeba co chwilę przepinać. To bardzo spowalnia wędrówkę. Myślę wtedy, że via ferrata, z długą stalową liną, rzeczywiście byłaby wygodniejsza.
Coraz wyżej, skały coraz bliżej siebie. Szlak z ogromnych przestrzeni zamienia się w wąską ścieżkę, oplecioną łańcuchami, z których nierzadko trzeba skorzystać, by się podciągnąć. Nie należy jednak ulegać złudnemu wrażeniu, że aby pójść dalej, łańcuch jest niezbędny. Czasem znacznie łatwiej i wygodniej jest poruszać się wyłącznie przy wykorzystaniu skalnych krawędzi.
Docieram na Kozią Przełęcz. To już Orla Perć. Od zachodu turyści idący z Zawratu schodzą drabinką przymocowaną nad głęboką przepaścią. Kiedyś zginął tam turysta, który, trzymając się jedną ręką metalowych szczebli, próbował zrobić sobie zdjęcie. Następnie trzeba pokonać przełęcz, która przypomina wąski skalny wąwóz z wysokimi ścianami, tylko że zawieszony na dwóch tysiącach metrów. W ogólnej ciasnocie, mozolnie przesuwając karabinki po łańcuchach, przesuwam się w stronę południowego wylotu przełęczy. Szlak tutaj zakręca w lewo i dalej stromo w górę. Żeby się tam dostać, trzeba pokonać duże, prawie idealnie gładkie płyty skalne.
Tego dnia jest mokro, buty ślizgają się w niekontrolowany sposób. Pod nimi majaczy przepaść, teraz delikatnie przesłonięta warstwą chmur wdzierających się tu od północy. Próbuję podciągnąć się rękami, ale moje ruchy blokuje karabinek, który jak na złość nie chce się przesunąć dalej. Dłonie kurczowo zaciśnięte na łańcuchu, karabinka nie mogę nawet przyciągnąć do siebie. Po dwóch-trzech nieudanych próbach udaje mi się podciągnąć wyżej nogi, a w konsekwencji chwycić krawędź powyżej płyt, dzięki czemu przechodzę dalej. Wpinam się w kolejny łańcuch. Jest tu trochę więcej miejsca, można odpocząć. Orientuję się, że od dłuższej chwili moim wysiłkom w przesuwaniu karabinków przyglądało się trzech turystów, odpoczywających właśnie w tym miejscu.
- Przydałaby się taka stalowa lina - mówi, jak się po chwili okazuje, Sławek i patrzy na mnie znacząco. Teraz lonża wpięta w łańcuch pozwala mi bezpiecznie odpocząć. Podczas postoju w takim miejscu jest błogosławieństwem. Przedstawiam się, wyjaśniam, że piszę reportaż o tym miejscu.
- To lepiej nie mogłeś trafić - stwierdza Sebastian. - Łukasz przeszedł Orlą boso - dodaje. - Skąd taki szalony pomysł? - pytam i teraz to ja patrzę znacząco na Łukasza.
- To dobre doświadczenie. Można wtedy poczuć naturę, zespolić się z nią - odpowiada z pasją. Łukasz też jest przewodnikiem, Orlą przechodził wielokrotnie. Ma 35 lat. Jego koledzy 47 i 37. Pytam, co tutaj robią, dlaczego wybrali ten szlak.
- Żeby się sprawdzić! Nie ma już nic trudniejszego - Sławek wesoło wskazuje na dalszą część szlaku. Łańcuchy i metalowe klamry ciągną się pionowo w kierunku grani. Życzymy sobie powodzenia i kontynuuję wspinaczkę.
Po pokonaniu kilku łańcuchów i drabinki z metalowych klamer docieram na grań. Oczywiście motywacja wielu turystów "żeby się sprawdzić", to już istotny powód do zmierzenia się ze szlakiem, ale jest coś jeszcze. Poczuć to można dopiero na grani. Wąska ścieżka ciągnie się przez kolejne szczyty. Z lewej i prawej strony widzimy ogromne przepaści. Strome, niemal pionowe zbocza opadają kilkaset metrów w głąb Dolinki Koziej i Doliny Pięciu Stawów Polskich po drugiej stronie. Do tego wokół rozpościera się niepowtarzalny widok na tatrzańskie szczyty. Te w zasięgu ręki, które są przed lub za nami, oraz te dalej na południe - wierzchołki Tatr Wysokich, w tym Rysy i Gerlach.
Wspominałem o chmurach, które na dnie dolin przesłaniały szczyty. Tutaj, na grani, wiatr rozbija je tak, że nad sobą mam błękitne niebo. Jednocześnie z Dolinki Koziej wciąż płyną kolejne obłoki. Widok jak sen, w którym obserwujemy coś pięknego, ale podświadomie czujemy coraz większą obawę. Śnieżnobiałe chmury rozwarstwiają się na grani, tworząc na niebie poszarpane, fantazyjne mleczne wzory. Są tak gęste, że widać, jak przesuwają się kilka metrów od nas. Przeszywa mnie zimno. Cały ten spektakl kończy się po chwili, bo chmury zasłaniające Dolinkę Kozią znikają nad granią, odsłaniając tym samym przepaść opadającą setki metrów do Doliny Pięciu Stawów Polskich. W dole widać skalne rumowiska, zieloną roślinność i wspaniałe ciemnogranatowe jeziora. To wszystko sprawia, że poruszając się Orlą Percią, idziemy jakby na granicy dwóch światów. Z jednej strony biała plama i uderzające w nas zimno, z drugiej wspaniały widok doliny i intensywne lipcowe słońce. Nie odda tego żadne zdjęcie.
W spokojnym tempie pokonuję kolejne uskoki, schodki, skalne kominki wyposażone w łańcuchy i klamry. W końcu staję na progu zejścia z Kozich Czub. Tutaj szlak opada prawie pionowym kominkiem kilkanaście metrów, aby po chwili znów piąć się stromo w górę na szczyt Koziego Wierchu. Poniżej załamania tego górskiego rollercoastera oczywiście przepaść, która przeraziłaby niejednego. Uczucie lęku potęgują wąskie metalowe klamry, na których trzeba stawiać stopy kilkanaście centymetrów od stabilnej ściany. Zamontowano tu łańcuchy. Teraz rzeczywiście lonża wydaje się niezbędna, daje poczucie bezpieczeństwa. Warto też mieć ze sobą odpowiednie rękawiczki, dzięki czemu nie zniszczymy i nie zmęczymy tak bardzo dłoni, podczas ciągłego przesuwania ich po łańcuchach. Najważniejsza jest jednak kondycja. Kolejne skały, stopnie wymagają wiele wysiłku i determinacji. Bo Orla Perć, choć ma kilka punktów, w których można uciekać w doliny, przez prawie całą swoją długość ciągnie się na grani lub bardzo blisko niej. Jak już się tu weszło, trzeba szlak przejść. Na tak odsłoniętej drodze to problem szczególnie wtedy, gdy dopadnie nad burza. Nie ma dokąd uciec.
W końcu staję na szczycie Koziego Wierchu. Jest kilka minut po godzinie dziesiątej. Rozpościera się stąd wyjątkowej urody widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Ci, którzy chcą zdobyć szczyt, ale Orla Perć wydaje im się zbyt wymagająca, mogą wejść na wierzchołek czarnym szlakiem od doliny. Na szczycie rozmawiam z Piotrem. Przyjechał z Gniezna, Orlą Perć przechodzi trzeci raz. Pierwszy raz był tu dziewięć lat temu.
- Via ferrata? Tylko nie to! Szlak jest zabytkowy i powinien taki pozostać. To historia polskich Tatr - mówi, kiedy pytam o sztuczne ułatwienia. Ma rację. Pisałem, że Orla Perć to wymysł szaleńca. Owym szaleńcem był Walenty Gadowski - ksiądz i wyjątkowo zdeterminowany miłośnik Tatr. Inspirował się wizjami szlaku młodopolskiego poety Franciszka Henryka Nowickiego.
Szlak powstał w 1906 roku, żmudna budowa trwała trzy lata. Na trwałe zmienił turystykę Tatr w tym rejonie, wykorzystując niezagospodarowaną wcześniej grań. Niestety, ponad stuletnia historia szlaku ma swoje ciemne karty. Przez cały okres eksploracji zginęło na nim ponad 140 osób, a wliczając w to szlaki dojściowe liczba ta rośnie do ponad 200. Śmiałkowie gubili drogę we mgle, spadali w przepaść, ślizgali się na mokrych skałach albo po prostu byli źle przygotowani. Kondycja jest tu naprawdę podstawowym atutem.
Piotr ma 40 lat. Kiedy wymienialiśmy uwagi na temat przyszłości szlaku, naszej rozmowie przysłuchiwał się młody turysta.
- Przepraszam, jest pan tu trzeci raz. Jak pan utrzymuje tak świetną kondycję? - zapytał w końcu.
- Bardzo prosto. Trzeba odstawić wszystkie imprezy i używki. Tylko tyle i aż tyle - Piotr odpowiada krótko. Uśmiecha się, podnosi plecak i rusza dalej na szlak.
Współcześni turyści oprócz złego przygotowania często przeceniają swoje możliwości. Jeżeli dodamy do tego zdarzenia losowe, jak zła pogoda, spadające kamienie czy po prostu złe warunki na szlaku, to liczba wypadków rośnie zatrważająco.
TOPR prowadzi stale aktualizowaną kronikę wypadków. Prześledźmy jeden tylko tydzień incydentów w rejonie Orlej Perci od dnia, w którym rozmawiałem z turystami.
22.07 - Pomocy wzywa mężczyzna, który wchodzi w zbyt eksponowany teren w Żlebie Kulczyńskiego. Nie może zejść, nie może wejść wyżej. Interweniuje śmigłowiec TOPR. Kilka godzin później, również w Żlebie Kulczyńskiego, kobieta doznaje blokady psychomotorycznej. Znów konieczna była pomoc śmigłowca.
23.07 - Nie na samej Orlej Perci, ale na jednej z jej ścian, pod Zamarłą Turnią, taternik zostaje uderzony kamieniem, doznaje urazu stopy. Śmigłowiec TOPR podejmuje go wraz z partnerem, z którym się wspinał.
24.07 - Nieopodal Orlej Perci, z Niebieskiej Turni, podczas zjazdu na linie spada w przepaść 21-letni turysta. Ginie na miejscu. Miał wielonarządowe obrażenia ciała.
28.07 - Mężczyzna zasłabł na przełęczy Krzyżne. Zabrał go śmigłowiec TOPR. Wieczorem, przed godziną 21.00, dwie turystki zgłaszają uraz nogi u jednej z nich, proszą o pomoc. Dochodzą na Krzyżne, stamtąd ratownik sprowadza je do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Kiedy docierają na miejsce, jest godzina 2.30. Kilkanaście godzin później poszkodowaną do Zakopanego zabiera śmigłowiec.
Znów odpowiednie przygotowanie i świadomość własnych możliwości wydaje się kluczem do pokonania Orlej Perci. Ale może poprowadzenie stalowej liny zmniejszyłoby liczbę wypadków? Z drugiej strony zapewne wzrosłaby liczba turystów, więc proporcjonalnie zwiększyłoby się też ryzyko wypadków, nie mówiąc już o zniszczeniu unikalnego charakteru zabytkowego szlaku. O zdanie pytam Jana Krzysztofa - naczelnika TOPR.
"TOPR jako organizacja nie ma oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Są opinie ratowników TOPR, które są bardzo różne. Decydentem w tym względzie, jako gospodarz terenu, jest TPN i z tego, co wiem, obowiązuje koncepcja utrzymania dotychczasowej formy sztucznych ułatwień, do czego osobiście się przychylam. Propagujemy stosowanie systemów autoasekuracji (typu via ferrata) na istniejącej formie sztucznych ułatwień z korektami ich umieszczenia związanymi na przykład z erozją skał itd." - pisze naczelnik w przesłanej odpowiedzi.
Zatem drogowskazem dla turystów głodnych górskich wyzwań musi być rozwaga. Oznakowany szlak jest dla każdego, jednak ci, którzy nie są pewni swoich możliwości, powinni szczególnie zwrócić uwagę na kondycję i sprzęt. Uprząż i lonża, choć może się wydawać, że czasem zbędna w kontakcie z łańcuchami, zapewnia bezpieczeństwo. Kask chroni przed spadającymi kamieniami i osłania głowę w razie upadku. Dzięki odpowiednim rękawiczkom nie zmęczymy dłoni.
Sam tymczasem pokonuję kolejne trudności na szlaku, przechodzę wysoki, prawie pionowy komin pod Czarnym Mniszkiem. Tworzy się tu niewielki zator. Scena przypomina zdjęcia ze szczytu Mount Everest, gdzie turyści stoją jeden za drugim w kolejce, zupełnie jak w sklepie. Jednak w odróżnieniu od sklepu na najwyższej górze świata i na Orlej Perci w każdej chwili można spaść w przepaść. Z Dolinki Koziej nadciągają coraz gęstsze chmury, jest coraz gorsza widoczność. Przed Granatami decyduję się na zejście do doliny. Po drodze spotykam Pawła. Ma 23 lata, przyjechał z Warszawy. Mijaliśmy się wcześniej na Orlej. Teraz wyraźnie zmęczony również schodzi ze szlaku. Pytam, dlaczego wybrał akurat ten szlak.
- Tu jest najtrudniej. Ale za to jaka satysfakcja! - mówi z pasją i ociera pot z czoła. - Masz te wszystkie łańcuchy, ułatwienia, pionowe zejścia i wejścia. I widoki. Tu jest wszystko to, co w wysokich górach najpiękniejsze. Też takie wiesz, pociągające niebezpieczeństwo. Na co dzień w mieście jest mnóstwo problemów i prawie nic nie zależy od ciebie. A tutaj każda decyzja, każdy krok, to czy przeżyjesz, czy nie - zależy od ciebie. Nie licząc pogody, masz kontrolę nad wszystkim. To niebezpieczeństwo oczyszcza głowę, pozwala poukładać myśli, daje siłę. Po to się idzie w góry - Paweł pierwszy raz w naszej rozmowie uśmiecha się.
Gdzieś daleko słychać huk silników toprowskiego śmigłowca.