Wszyscy mają jakieś marzenia, ale nie wszyscy dążą do ich spełnienia. Bo to trudne, bo wydaje się niemożliwe. Jest jednak człowiek, który postanowił, że chce umrzeć na Marsie (byle nie podczas lądowania) i zawziął się, że to zrobi. W kilkanaście lat zbudował firmę, która właśnie odpaliła największą rakietę ludzkości. Elon Musk, pomimo wielu swoich wad, wydaje się być na dobrym kursie, aby na zawsze zmienić cywilizację.
Jeszcze jako nastolatek uczący się w ojczystej Republice Południowej Afryki, Musk zaczytywał się w serii książek science fiction Isaaca Asimova. Ich głównym wątkiem jest wizja cywilizacji na progu stoczenia się w katastrofę oraz działania grupy naukowców, mające na celu ograniczenie jej skutków oraz zadbanie o przetrwanie ludzkości.
Dzisiaj 46-letni Musk jest przekonany, że nasza cywilizacja również niechybnie stanie na krawędzi zagłady - czy to przez swoje własne nierozważne działania (wojna jądrowa?), czy to przez działanie natury (wybuch superwulkanu?) lub kosmosu (uderzenie asteroidy?). Żeby uniknąć całkowitego wyginięcia, musi stać się "cywilizacją międzyplanetarną", czyli skolonizować inne planety. Tak, aby ludzkość zawsze przetrwała, niezależnie od tego, co się stanie na Ziemi. Pierwszym krokiem ma być właśnie Mars.
Wydaje się to kompletną abstrakcją i science fiction, jednak udany lot jego nowej wielkiej rakiety Falcon Heavy pokazuje, iż Musk naprawdę jest na kursie mogącym zmienić cywilizację. Choć problemów i przeciwności pozostaje dużo.
Z drugą żoną rozwodził się trzy razy
Musk już zdołał się zapisać w historii na pewno w jeden sposób. Jako pierwszy wysłał swój samochód w podróż przez Układ Słoneczny. Przetestowana właśnie rakieta Falcon Heavy, zamiast standardowego balastu montowanego zazwyczaj podczas próbnych lotów, miała zamontowany na szczycie prywatny kabriolet Muska z manekinem w środku. Obecnie leci on z prędkością kilkunastu tysięcy km/h w kierunku Marsa. Dotrze do niego w lipcu, przeleci obok i zawróci w kierunku Ziemi, w pobliżu której dotrze w przyszłym roku. Będzie w ten sposób krążył w dającej się przewidzieć przyszłości.
Takie zagrywki są charakterystyczne dla Muska, który delikatnie rzecz ujmując, jest ekscentrykiem. Nie tak dawno postanowił spróbować sprzedać miotacze ognia. Za sprawą sprawnej kampanii marketingowej udało mu się to świetnie. Wszystkie 20 tysięcy sztuk zostało zamówionych w ciągu kilku dni, choć nie do końca wiadomo, co można z nimi zrobić w domu. Ta umiejętność sprawnego reklamowania siebie i swoich pomysłów służą mu od początku kariery biznesowej w latach 90. W połączeniu z uporem i wizją, pozwala to Muskowi osiągać rzeczy na pozór niemożliwe.
Kiedy na początku wieku biznesmen postanowił zająć się kosmosem i dotarciem na Marsa, nikt nie traktował go poważnie. Znajomi błagali go, aby nie marnował swojego ciężko zarobionego majątku. Nigdy nie miał nic wspólnego z przemysłem kosmicznym, choć miał tytuł magistra fizyki i zaczął, ale nie skończył, robić doktorat. Kiedy w 2001 roku próbował w Rosji zakupić rakietę Dniepr, która miała zawieźć na Marsa małe eksperymentalne szklarnie, Rosjanie go wyśmiali. Według relacji towarzyszy biznesowych Muska, podczas gorącego sporu jeden ze starszych rosyjskich dyrektorów miał splunąć w jego kierunku. Młody, arogancki i wybuchowy przybysz zza oceanu oraz wychowankowie ZSRR wyraźnie nie potrafili się dogadać.
Od firmy w garażu do 20 miliardów dolarów
Musk słynie z trudnej osobowości. Z jednej strony jest wizjonerem o wielkim darze przekonywania, zdolnym poświęcić się całkowicie realizacji swoich koncepcji. Z drugiej - wybuchowym despotą, wymagającym od innych równie maksymalnego wysiłku. W internecie nie stroni od nazywania osób myślących inaczej niż on "idiotami", a na konferencji potrafi wystrzelić z tyradą na temat tego, jak bardzo transport publiczny "jest do d...". Przyznał się też do zażywania leków na receptę w celach "rekreacyjnych".
Przeżył osobistą tragedię, kiedy jego pierwszy syn w wieku dziesięciu tygodni nagle zmarł w śnie. Potem miał z pierwszą żoną jeszcze piątkę dzieci. Z drugą rozwiódł się po czterech latach, żeby po roku ponownie się ożenić, rok później znów złożyć papiery rozwodowe, wycofać je i ostatecznie dwa lata później, w 2016 roku, rozwieść się na dobre. Potem przez rok spotykał się z byłą żoną Johnny'ego Deppa Amber Heard, ale się rozstali. Według jednej nieoficjalnej wersji, obydwoje po prostu nie mieli dla siebie czasu.
Jego majątek jest szacowany obecnie na około 20 miliardów dolarów. Głównie za sprawą udziałów w SpaceX i jego drugiej największej firmie, Tesla, produkującej samochody elektryczne. Jest też głównym udziałowcem firmy produkującej panele słoneczne SolarCity i firmy Hyperloop, próbującej stworzyć nowy system transportu lądowego.
Wszystko to osiągnął, startując od zera w 1995 roku, kiedy wraz z bratem stworzyli swój pierwszy program. W 1999 roku sprzedali swoją firmę za ponad 300 milionów dolarów, z czego Musk dostał 22 miliony. Drugim stopniem było współtworzenie powszechnie znanej platformy PayPal, służącej do płatności internetowych. W 1999 roku włożył w ten projekt 10 milionów, a w 2002 rok wyjął 165 milionów, kiedy PayPal został kupiony przez eBay. Potem postanowił zająć się swoim kosmicznym marzeniem.
Żąda niemożliwego i to dostaje
Konflikt charakterów między dzieckiem boomu technologii internetowych w USA a poradziecką kadrą kierowniczą nie może dziwić. Druga wyprawa do Rosji w 2002 roku skończyła się tym samym, co pierwsza. Rosjanie zaproponowali zaporową cenę. Musk miał wyjść z pokoju konferencyjnego, trzaskając drzwiami i na tym się skończyło. W locie powrotnym do USA ciągle wściekły biznesmen miał zacząć liczyć. Wyszło mu, że mógłby sam sobie zbudować odpowiednią rakietę.
Co więcej, stwierdził, że mógłby to zrobić znacznie taniej niż ktokolwiek inny, podchodząc do sprawy w innowacyjny sposób: zrywając z utrwalonymi schematami sięgającymi początku wyścigu kosmicznego w latach 50. i burząc skostniały świat wielkich gigantów branży kosmicznej. Robił to w sposób bardzo bezpośredni.
- Pewnego dnia zjawił się u nas Elon z Tomem Muellerem (kluczowy inżynier SpaceX - red.) i zaczął nam opowiadać, jak to jego przeznaczeniem jest wystrzeliwać rzeczy w kosmos po niskich cenach i uczynić ludzkość gatunkiem interplanetarnym. O Tomie mieliśmy jak najlepsze zdanie, ale nie wiedzieliśmy, czy Elona brać na serio - opowiadał agencji Bloomberg Bob Linden, szef firmy Barber-Nichols produkującej turbopompy, niezwykle ważną część rakiet. - Chcieli od nas niemożliwego. Żebyśmy im zaprojektowali i zbudowali turbopompę w mniej niż rok za milion dolarów. Boeing coś takiego zaplanowałby na pięć lat i za jakieś sto milionów. W końcu nas przekonali. Udało się nam w 13 miesięcy - opisał Linden.
Błyskawiczny marsz do gwiazd
Kiedy w 2002 roku założył swoją firmę SpaceX i ogłosił, że zamierza budować rakiety kosmiczne, nadal mało kto traktował go poważnie. Zwłaszcza że Musk miał bardzo ambitne plany. Udało mu się jednak przekonać kilku inwestorów i włożył w przedsięwzięcie około połowy dotychczas zarobionych pieniędzy, sto milionów dolarów. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Trzy pierwsze loty pierwszej rakiety SpaceX o nazwie Falcon 1 (od statku Sokół Millenium w "Gwiezdnych wojnach") zakończyły się katastrofami. Czwarty był jednak udany. W 2008 roku osiągnęła orbitę.
Dwa lata później znacznie potężniejsza rakieta Falcon 9 wyniosła na orbitę kapsułę Dragon, pierwszy zbudowany prywatnie statek kosmiczny, która bezpiecznie powróciła na Ziemię.
W 2012 roku firma dostarczyła pierwszy ładunek na Międzynarodową Stację Kosmiczną.
W 2015 roku udało się po raz pierwszy wylądować zużytym stopniem rakiety Falcon 9. Nikt inny na świecie nie dokonał wcześniej czegoś takiego.
W 2018 roku z powodzeniem przetestowano rakietę Falcon Heavy, najpotężniejszą z obecnie istniejących. Dwa z trzech jej głównych elementów wróciły na Ziemię i zostaną ponownie wykorzystane.
W ten sposób w ciągu 16 lat firma Muska zawstydziła i zostawiła w tyle całą konkurencję. W 2017 roku wykonała najwięcej startów na świecie, ma kontrakt NASA na zaopatrywanie stacji kosmicznej i wożenie do niej kosmonautów (pierwszy lot z ludźmi zaplanowano na rok 2019), ma najpotężniejszą rakietę na rynku i ma unikalną technologię wielokrotnego wykorzystywania rakiet.
Przedstawiciele NASA przyznali, że gdyby to agencja miała swoim tradycyjnym sposobem zbudować rakietę pokroju Falcon 9 i pasującą do niej kapsułę, to musiałaby na to wydać około czterech miliardów dolarów. SpaceX dostała na ten cel 1,7 miliarda dolarów od NASA, ale zdołała go zrealizować za 390 milionów dolarów. Zaoszczędzona nadwyżka poszła na rozwój firmy. Zyskał i Musk, i NASA.
Następny krok jest zgoła fantastyczny
Nie obyło się bez problemów i kryzysów. Trzy pierwsze Falcony 1 zawiodły, powodując dodatkowe opóźnienia i koszty, które prawie zatopiły SpaceX. Musk przyznał, że czwarty start w 2008 roku został przeprowadzony za ostatnie pieniądze firmy. Gdyby się nie udało, byłby to koniec marzenia. Ale udało się. Dodatkowo pod koniec 2008 roku firma zdobyła wspomniany kontrakt NASA na zaopatrywanie stacji kosmicznej. Państwowe pieniądze pozwoliły ustabilizować sytuację i rozwinąć SpaceX skrzydła.
Dzisiaj Musk i jego firma mają już pewną pozycję na rynku wynoszenia satelitów. Umożliwia mu to skoncentrować się na tym, co, według jego własnych deklaracji, jest dla niego najważniejsze - na Marsie. W tym roku ma się rozpocząć budowa pierwszej wielkiej rakiety o nazwie BFR (oficjalnie Big Falcon Rocket - Duża Rakieta Falcon, nieoficjalnie Big Fuc.... Rocket - Duża Kur.. Rakieta), która ma być przepustką na Czerwoną Planetę. Prace nad nią trwają od lat i są finansowane przez SpaceX. Musk deklaruje, że po wprowadzeniu Falcon Heavy do normalnej eksploatacji całe moce działu projektowego i rozwojowego zostaną skierowane na BFR.
Pierwszy demonstracyjny lot ma się odbyć w 2019 roku, jednak biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia SpaceX, należy podchodzić do tej daty ostrożnie i możliwe jest kilkuletnie opóźnienie. - Elon zawsze jest optymistą, delikatnie rzecz ujmując. Potrafi bez skrupułów kłamać na temat tego, kiedy coś musi być zrobione. Wybierze najbardziej agresywny harmonogram, jaki możesz sobie wyobrazić, zakładając, że wszystko musi pójść dobrze. Potem jeszcze go przyśpieszy, zakładając, iż wszyscy będą pracować ciężej - powiedział agencji Bloomberg Kevin Brogan, jeden z pierwszych pracowników SpaceX.
Zwłaszcza że BFR jest szalenie ambitnym projektem. Ma to być najsilniejsza rakieta w historii ludzkości, zdolna wynieść na orbitę 150 ton ładunku. To tak jakby umieścić na orbicie prawie dwie duże lokomotywy. Ma być też całkowicie wielokrotnego użytku, lądując idealnie na stanowisku, z którego wystartuje, aby były możliwe niemal natychmiastowe przygotowania do kolejnego lotu. Dodatkowo jej drugim stopniem ma być statek kosmiczny podobny do wahadłowców NASA, ale znacznie lepszy. Zdolny do lotu na Marsa i pionowego lądowania na jego powierzchni.
Zmiany, zmiany, zmiany
Jest to wizja ocierająca się o fantastykę i nie brakuje głosów powątpiewających w możliwość jej spełnienia. Jednak Musk już kilka razy udowadniał, że potrafi robić rzeczy niemożliwe. Być może uda mu się kolejny raz i rzeczywiście za około dekadę zobaczymy pierwszych ludzi schodzących na powierzchnię Marsa w celu założenia tam kolonii.
Jedno jest pewne. Musk tchnął nowego ducha w pełną marazmu od lat 70. dziedzinę eksploracji kosmosu. Tak jak na początku wyścigu kosmicznego w latach 60. NASA była dynamiczną organizacją, pełną młodych, szalenie ambitnych i twórczych ludzi pracujących na granicy fizycznej wytrzymałości, osiągających rzeczy na pozór niemożliwe, tak dzisiaj wygląda SpaceX, która z beniaminka stała się wyjątkowo atrakcyjnym miejscem pracy dla najbardziej ambitnych inżynierów w USA. Dodatkowo takie ekscentryczne akcje, jak wysłanie samochodu w kosmos przyciągają zainteresowanie milionów. W internecie można znaleźć liczne grupy fanów Muska, traktujące go wręcz jako guru.
Jest już pewne, że Musk zmienił branżę kosmiczną. Czy uda mu się zmienić ludzkość? Na odpowiedź trzeba poczekać jeszcze kilkanaście lat. Na razie jest na dobrej drodze.