Sędzia piłkarski może odgwizdać faul i pokazać czerwoną kartkę, ale musi mieć się na baczności. Nigdy nie wiadomo, czy na jego twarzy zaraz nie wyląduje głowa albo pięść wściekłego piłkarza. Jak ostatnio.
Zaczęło się od brutalnego faulu. W poprzedniej ligowej kolejce Sito Riera ze Śląska Wrocław nieprzepisowo zatrzymał rywala z Sandecji. Kości zatrzeszczały, kilkanaście centymetrów w bok i bezpardonowy wślizg mógłby zakończyć się poważnym złamaniem. Sędzia Piotr Lasyk ukarał Hiszpana żółtą kartką, a że ten już wcześniej jednej się dorobił, musiał wylecieć z boiska.
Wtedy oszalały Riera i jego koledzy doskoczyli do arbitra. Coś do niego krzyczeli, najgwałtowniej dopiero co ukarany, który rozwścieczony na wulgaryzmach nie poprzestał. Uderzył sędziego głową, z byka.
Co prawda Hiszpan później zadzwonił do swojej ofiary, przeprosił, tłumaczył się emocjami, ale arbiter nie do końca uwierzył w szczerą skruchę. Bardziej widział w tym grę na łaskawość osądzającej występek Komisji Ligi. Dziś nie wyklucza kolejnego spotkania z napastnikiem, ale już w sądzie, do czego namawiają go koledzy po fachu.
Agresora ukarano. Nie będzie mógł wystąpić w pięciu meczach. W tym sezonie już nie zagra. Jak napisano w uzasadnieniu, za "naruszenie nietykalności cielesnej sędziego".
Sędzia. Zawód wysokiego ryzyka »
- Można nas, sędziów, nie lubić, ale naruszanie nietykalności osobistej jest niedopuszczalne – zbulwersowany wydarzeniami z Wrocławia jest najlepszy polski arbiter piłkarski Szymon Marciniak. - Oglądają to młodzi piłkarze, dzieci, które podziwiają swoich idoli. Za chwilę coś takiego powtórzy się w niższej lidze. Dlatego trzeba odstraszyć, nic tak nie boli, jak surowa kara - przekonuje.
Sytuacja przypominała najgłośniejszy boiskowy samosąd na arbitrze, jakiego dokonano w Polsce. Był rok 2000 i Wielkie Derby Śląska. Górnik grał z Ruchem, czyli piłkarska wojna.
Gdy sędzia podyktował rzut karny dla Górnika, piłkarze Ruchu wpadli w furię. Otoczyli go, popychali, a gdy się przewrócił, posypały się kopniaki. Leżącego kopali Mariusz Śrutwa i Marcin Baszczyński, zawodnicy z reprezentacyjnym doświadczeniem. Obu ukarano wielomiesięcznymi dyskwalifikacjami.
Śmierć za czerwoną kartkę
To i tak nic w porównaniu z tym, do czego doszło w Meksyku. Pod koniec roku zmarł Jose Valdemar Hernandez Capetillo. Był sędzią amatorskich rozgrywek, swój ostatni mecz w życiu poprowadził w Wigilię. Miała być świąteczna zabawa, a skończyło się tragedią.
Zapalnikiem okazała się czerwona kartka, jaką pan Capetillo ukarał jednego z zawodników. W odpowiedzi został zasypany ciosami w głowę. Zmarł na skutek uszkodzenia mózgu.
Tydzień wcześniej w Argentynie kibice wespół z piłkarzami klubu Juventus de Pergamino brutalnie pobili sędziego, bo odważył się ukarać jednego z graczy Juventusu czerwoną kartką. Do sieci przedostały się makabryczne zdjęcia z sędziowskiej szatni. Arbiter siedzi w kącie łazienki, jest cały zakrwawiony, na podłodze widać mnóstwo czerwonych plam.
Nie każdy jest Gianluigim Buffonem, który pewnie też miał ochotę rozszarpać sędziego, gdy ten dopatrzył się rzutu karnego w ostatniej minucie niedawnego meczu Juventusu Turyn z Realem. Madrytczycy zamienili karnego na gola, Juve wyleciało z Ligi Mistrzów.
Buffon podbiegł do arbitra jak oszalały, starał się przekonać, że to nie był oczywisty faul, na pewno nie taki, który trzeba odgwizdać w takim momencie, w spotkaniu o taką stawkę. Krzyczał, gestykulował, ale później zapewnił, że nie obraził.
- Sędzia ma kubeł na śmieci w miejscu, gdzie powinno być serce. Do sędziowania takich meczów potrzebny jest charakter. Jeśli go nie masz, lepiej obejrzyj je z trybun z żoną i dziećmi, zajadając frytki. Przyznanie tak wątpliwego, a nawet "super wątpliwego" karnego tuż przed ostatnim gwizdkiem to zniszczenie pracy całej drużyny, która dała z siebie absolutnie wszystko. Człowiek nie może przesądzać o wykluczeniu zespołu taką decyzją – oburzał się włoski bramkarz.
Mocne słowa, ale bez fizycznej agresji. Od Buffona mogliby się uczyć polscy piłkarze, zwłaszcza występujący w niższych ligach, gdzie telewizyjne kamery ich nie dosięgają.
Z pięściami w Manieczkach
Rok temu w Manieczkach pod Poznaniem grały miejscowy KSGB i Okoń Sapowice. To był mecz B klasy, czyli ósmej ligi. Parę minut przed końcem zawodnik Manieczek obrzucił sędziego Michała Głomskiego stekiem wyzwisk. Decyzja mogła być jedna: czerwona kartka. Wtedy piłkarz wpadł w furię i ruszył do arbitra z pięściami, jakby pomylił piłkarskie boisko z ringiem. Trafił sędziego w twarz. Ten nie zastanawiał się długo i przedwcześnie zakończył spotkanie.
Przepisy mówią, że ma do tego pełne prawo, jeśli czuje zagrożenie zdrowia swojego czy reszty uczestników zawodów. Głomski niechętnie wraca do traumatycznych zdarzeń. Zgadza się porozmawiać, ale gdy dzwonię o umówionej godzinie, nie odbiera. Później przesyła SMS: "Po przemyśleniu sprawy stwierdziłem, że nie chcę rozmawiać. To zamknięty rozdział, nie chcę do tego wracać".
Sprawą napastnika zajął się Wielkopolski Związek Piłki Nożnej. Organ dyscyplinarny był bezwzględny. Zawodnika wykreślono z rejestru Polskiego Związku Piłki Nożnej. To znaczy, że nigdy już nie zagra w żadnym meczu organizowanym pod auspicjami PZPN. Musiał skończyć karierę.
Inne spotkanie, ta sama klasa rozgrywkowa, również Wielkopolska. Grały Lechita Kłecko i Wełnianka Kiszkowo. Skończyło się podobnie, sędzia zakończył grę grubo przed upływem regulaminowego czasu. Wcześniej jeden z piłkarzy gości uderzył go w klatkę piersiową, bo nie zgadzał się z rzutem karnym. Na boisko wbiegli kibice, arbiter musiał opuszczać je w eskorcie policji. Agresora zdyskwalifikowano na siedem miesięcy.
I najświeższa sprawa, z lutego. Spotkanie towarzyskie w Warszawie, typowy sprawdzian między rundami. Trzecioligowy Ursus grał z SEMP-em Ursynów, drużyną z niższego szczebla. Piłkarz Ursusa Przemysław Sztybrych jeszcze w trakcie spotkania ponoć groził sędziemu. – Dopadnę cię po meczu – miał zapowiedzieć. I faktycznie, dotrzymał obietnicy, z tym że nie czekał do końca spotkania. Huknął arbitra głową jeszcze w przerwie. Skończyło się na złamanym nosie i wizycie w szpitalu. Sprawcą zajęła się policja.
Wyrwana czerwona kartka
Adam Lyczmański był sędzią 18 lat. Prowadził spotkania międzynarodowe. Rok temu z tym skończył. Dziś jest obserwatorem. Działa też w żużlu. Doskonale pamięta mecz, w którym został zaatakowany przez rozwścieczonego gracza.
- To było na początku mojej przygody z sędziowaniem, w 2001 roku. Gdzieś jakaś wioska pod Świeciem. Mecz A klasy (siódmy poziom rozgrywek – red.) skończyłem w 41. minucie. Zawodnik dostał żółtą kartkę, po której ostentacyjnie bił mi brawo, za chwilę zarobił drugą. Wtedy uderzył mnie w rękę i wyrwał mi czerwoną kartkę. We wszystko wmieszali się koledzy z drużyny, którzy wiedzieli, że źle zrobił. Chcieli grać dalej, bo akurat prowadzili 1:0, ale bezwzględnie uznałem, że mecz nie zostanie dokończony w takich warunkach – wspomina Lyczmański.
Skończyło się walkowerem i zawieszeniem na pół roku dla niepanującego nad sobą piłkarza.
Lyczmański ze swojej kariery zapamiętał też innego niesfornego zawodnika, wtedy grającego dla Kujawiaka Włocławek. Pyskatego, który nie mógł pogodzić się z jego decyzją. – Nie pamiętam, co powiedział, ale jeśli dostał drugą żółtą, to musiało to być naprawdę coś "grubego" – przyznaje były sędzia.
Wtedy tak odparł stawiającemu się piłkarzowi: - Jeśli jesteś taki kozak, to sam weź gwizdek i pokaż, jak to się robi.
Tamten poszedł za radą, gdy zorientował się, że kariery piłkarskiej nie zrobi. Wziął gwizdek i został sędzią. Nazywa się Szymon Marciniak. To wspomniany już jeden z najbardziej cenionych obecnie arbitrów na świecie, numer jeden w Polsce. Po latach obaj z tego się śmieją.
- To była absolutnie słuszna decyzja, druga żółta kartka i do domu pod prysznic, żeby ostudzić głowę. Nie zgadzałem się, że przeciwnik nie ujrzał czerwonej kartki po faulu na mnie. Co powiedziałem? To były emocje, nie było jakiejś logicznej rozmowy. Bardzo słuszna decyzja sędziego – przyznaje dziś Marciniak.
Pobłogosławiony
Mówi arbiter z ponad 20-letnim stażem: - Agresja jest wszędzie, począwszy od meczów dziecięcych, gdzie agresywni są rodzice, kończąc na meczach Ekstraklasy. To po prostu w nas siedzi. W czasie swojej kariery usłyszałem, ja tak to nazywam, całą tablicę Mendelejewa wulgaryzmów. To są emocje. Piłkarze i trenerzy się denerwują. Tego nie da się uniknąć. Trochę ich rozumiem i tłumaczę: to są ludzie pod wielką presją. Mają kontrakty i pieniądze, są oczekiwania prezesa i kibiców, nie wytrzymują ciśnienia. Jedzie pan pod Warszawę na mecz B klasy i to normalne, że przyjdą na stadion miejscowi z alpagą i będą na pana krzyczeć.
Arbiter chce pozostać anonimowy. Z największym chamstwem w czasie swojej kariery spotkał się na meczu drugiej ligi, ale nie zaatakował go piłkarz, tylko jeden z trenerów.
- To było parę lat temu. Godzinę przed spotkaniem wchodzę do szatni, żeby poprosić o protokół ze składami. Facet widzi sędziego i na starcie mnie błogosławi: spie***laj, ch**u pie***lony – opowiada.
Za poprowadzenie meczu i wysłuchanie bluzgów pod swoim adresem zarobił kilkadziesiąt złotych, bo w niższych ligach sędziom płaci się symbolicznie. - W orlikach, młodzikach i trampkarzach stawka wynosi 60-70 złotych. Mecze juniorskie to 90-120 złotych. Mecze seniorów B klasy to 123 złote, A klasy – 150. To są stawki, które niedawno wprowadzono, obowiązują od roku. Wcześniej pieniądze były jeszcze śmieszniejsze. Dla nas sędziowanie to pasja. Każdy z nas gdzieś pracuje, ja w urzędzie, mój kolega w korporacji – przyznaje urzędnik, arbiter w weekendy.
- Nie możemy mówić, że na każdym meczu niższych lig jest patologia. To byłoby przejaskrawienie. Rozmawiam z sędziami i oni sami powtarzają, że rośnie poziom świadomości i bezpieczeństwa – zarzeka się Rafał Roguski, sekretarz Kolegium Sędziów Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej (MZPN) i sędzia z doskoku.
Poprosiłem w MZPN o sprawdzenie, ile razy w 2017 roku doszło do naruszenia nietykalności sędziego w meczach na szczeblu wojewódzkim. Odpowiedź: co najmniej pięć.
Piłką w twarz
Czarne owce znajdą się zawsze tam, gdzie są emocje i werdykt, z którym można polemizować.
W trwającym od 15 kwietnia turnieju tenisowym w Monte Carlo przestały działać hamulce psychiczne u Jareda Donaldsona. Amerykanin kwestionował decyzję sędziego, według której punkt należał się rywalowi. Podszedł do siatki i zaczął pohukiwać na Arnauta Gabasa. Sędzia wyszedł tenisiście na spotkanie, ale nie dał się wyprowadzić z równowagi. Gdy zaczął uzasadniać, w odpowiedzi usłyszał tylko: - O czym ty mówisz? Tutaj masz ślad.
21-latek wrzeszczał na niego, wskazując na miejsce, gdzie jego zdaniem miała się odbić piłka.
Zrobiło się groźnie, bo panowie stanęli w pewnym momencie twarzą w twarz. Dzieliły ich od siebie centymetry, ale skończyło się na wymianie słów.
Pan Gabas nie ma szczęścia do młodych tenisistów. Rok temu przypłacił złamaniem oczodołu mecz z udziałem Kanadyjczyka Denisa Szapowałowa. Kanadyjczyk nie uderzył arbitra, tylko poirytowany jego decyzją tak przyłożył ze złości rakietą w piłkę, że wylądowała na twarzy Gabasa. Obydwaj niesforni zawodnicy uniknęli dyskwalifikacji, ale za to musieli sięgnąć do kieszeni.
1055 zdemolowanych rakiet
W zwarcie z sędziami wchodzi również Jerzy Janowicz. Kiedyś w Melbourne zakrzyczał sędzię pytaniami: "How many times?". Chciał wiedzieć, ile jeszcze razy będzie się myliła - jak twierdził - na jego niekorzyść.
Tenis to gra dla dżentelmenów, może dlatego zawodnicy wolą wyładowywać złość na rakietach niż nokautować rywala czy sędziego. Rosjanin Marat Safin, zwycięzca Australian Open i numer jeden na świecie 18 lat temu, słynął z demolowania rakiet. Przez całą karierę miał zniszczyć ich 1055.
W NBA scysje z sędziami są na porządku dziennym. Kiedyś Dennis Rodman, dyżurny błazen ligi, potraktował arbitra głową, bo ten śmiał wyrzucić go z parkietu. Pokutą dla "Robaka", kiedyś przyciągającego wzrok niezliczonymi tatuażami i kolczykami oraz kolorowymi fryzurami, a dziś flirtującego z koreańskim reżimem, było sześć meczów zawieszenia.
Dostało się i Kobemu Bryantowi, który raz zwymyślał sędziego (epitety, których użył, nie nadają się do cytowania), bo ten ukarał go przewinieniem technicznym, czyli przedwcześnie kazał mu udać się do szatni. – Nie chciałem nikogo obrazić. To, co powiedziałem, nie powinno być brane dosłownie. Wypowiedziane przeze mnie słowa nie odzwierciedlają mojego stosunku do osób o homoseksualnej orientacji – kajał się pięciokrotny mistrz NBA z Los Angeles Lakers.
Adwokat chętnie weźmie sprawę
Federacje sportowe wymierzają sprawiedliwość niesfornym na kilka sposobów. Mogą wlepić karę finansową. W grę wchodzą również zawieszenia, a nawet dożywotnie dyskwalifikacje, jak w przypadku napastnika z podpoznańskich Manieczek.
Na tym walka z boiskowymi bandytami się nie kończy. Pobity sędzia spotkał się z agresorem również w sądzie. Skończyło się wyrokiem.
- Został skazany na karę jednego roku ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania nieodpłatnej pracy na cele społeczne w wymiarze trzydziestu godzin miesięcznie. Dodatkowo od oskarżonego na rzecz pokrzywdzonego zasądzono cztery tysiące złotych zadośćuczynienia – wylicza adwokat z Poznania Adam Kupsik, który reprezentował przed sądem poszkodowanego sędziego.
Mecenas ma spore doświadczenie w walce sądowej z boiskowymi chuliganami.
- Prowadziłem już kilkanaście takich postępowań karnych, które zakończyły się prawomocnymi wyrokami. Inne są jeszcze w toku. Właściwie wszystkie sprawy kończą się wyrokami karnymi przeciw agresorom, którzy naruszyli nietykalność cielesną albo znieważyli sędziów – przyznaje Kupsik.
Gdyby zaatakowany przez piłkarza Śląska sędzia Lasyk zwrócił się do niego z prośbą o reprezentowanie przed sądem, adwokat nie zastanawiałby się nawet chwili. - Widziałem tę sytuację. Zawodnik Śląska naruszył nietykalność cielesną sędziego. Jest to zachowanie haniebne, niegodne piłkarza. To skandaliczny przejaw agresji, który jest niedopuszczalny na zawodach piłkarskich, a przecież mają one promować atmosferę sportowej rywalizacji oraz ideę fair play. Oczywiście, że podjąłbym się prowadzenia tej sprawy - komentuje mecenas.