Śmierć wydaje się prawdziwie demokratyczna – czeka każdego. A jednak przez stulecia ludzkość nękały podejrzenia, że bogaci i możni tego świata mogą jej uniknąć. Jak Walt Disney, który rzekomo oczekuje na wskrzeszenie zamrożony pod Disneylandem. Skąd wzięły się współczesne opowieści o nieśmiertelności dla wybranych i dlaczego tak chętnie w nie wierzymy?
W listopadzie 1966 roku Disney, nałogowy palacz, otrzymał tragiczną diagnozę: rak płuc. Mimo przeprowadzonej niemal natychmiast operacji usunięcia jednego płuca, ówczesna medycyna nie potrafiła uratować genialnego animatora. Disney zniknął z życia publicznego niemal natychmiast po zabiegu.
Zniknął – dopowiada legenda – bo został zamrożony, stając się jednym z pionierów krioniki. Zatopiony w bryle lodu (lub w ciekłym azocie – w zależności od wersji) twórca Myszki Miki czeka cierpliwie na moment, gdy jego choroba będzie z łatwością uleczalna. Wtedy powróci, by dalej cieszyć się życiem, a nas zaskakiwać kolejnymi przygodami animowanych postaci.
Jak gdyby ta historia nie była dostatecznie barwna, w wielu miejscach odnaleźć można jej jeszcze bardziej podkoloryzowaną wersję. Dlaczego bowiem zamrożony Disney nie miałby spoczywać wprost pod swym największym dziełem? Legendy opowiadają więc o sekretnej komnacie ukrytej głęboko pod zamkiem Śpiącej Królewny – ikonicznym budynkiem kalifornijskiego Disneylandu.
Przez jakiś niezwykły zbieg okoliczności […] ów głęboko zamrożony, dziecięcy i infantylny świat został wymyślony i stworzony przez człowieka, który sam został zahibernowany w kriogenicznej kapsule, przez Walta Disneya oczekującego na zmartwychwstanie w temperaturze 180 stopni Celsjusza poniżej zera
Jean Baudrillard
Legenda jest tak rozpowszechniona, że przeniknęła do wielu książek. Także naukowych (czy aspirujących do takiego statusu). W "Symulakrach i symulacji", najsłynniejszej książce francuskiego filozofa Jeana Baudrillarda, znajdziemy na przykład następujący passus na temat Disneylandu: "Przez jakiś niezwykły zbieg okoliczności […] ów głęboko zamrożony, dziecięcy i infantylny świat został wymyślony i stworzony przez człowieka, który sam został zahibernowany w kriogenicznej kapsule, przez Walta Disneya oczekującego na zmartwychwstanie w temperaturze 180 stopni Celsjusza poniżej zera".
Rodzina Disneya, kontynuując dość skrytą politykę medialną twórcy Myszki Miki, unikała komentowania opowieści o zamrożonym przodku, co jeszcze podsycało ciekawość tropicieli spisków. Dopiero w roku 2012, uzasadniając otwarcie rodzinnego muzeum, Diane Disney Miller – córka animatora – odniosła się do legendy otaczającej śmierć ojca. – Dzieciaki cały czas zagadywały moje dzieci: "czy to prawda, że wasz dziadek jest zamrożony?". Nie mogłam tego znieść!
Bo smutna prawda jest taka, że Walt Disney zmarł zaledwie kilka tygodni po operacji – 15 grudnia 1966. Dwa dni później jego ciało poddano kremacji. Skąd zatem bijąca rekordy popularności opowieść o zamrożeniu? By zrozumieć jej źródła, musimy wziąć pod uwagę jeden z najbardziej rozpowszechnionych motywów mitologicznych świata – opowieść o nieśmiertelności dostępnej tylko dla wybrańców.
Krótka historia nieśmiertelności dla wybranych
Trudno wręcz zliczyć starożytne sposoby na nieśmiertelność. Jakiegoś rodzaju obietnica wiecznego życia znajdowała się u źródeł większości religii. Choć każda kultura i każda wspólnota religijna proponowały nieco inny sposób na pokonanie śmierci, tym, co je łączyło, była często pewna ekskluzywność wiecznego życia.
Tylko ci, którzy znają specjalny sposób, należą do określonej grupy albo wykonują specjalne praktyki, mogą liczyć na przeniesienie do Szczęśliwego Królestwa lub odrodzenie w nowym, atrakcyjnym wcieleniu. Nieśmiertelność bardzo często otaczał więc nimb tajemnicy. Widać to szczególnie wyraźnie w kultach misteryjnych – na przykład u orfików, którzy równolegle do greckiej religii i mitologii, którą pamiętamy ze szkoły, stworzyli fascynujący świat wierzeń dotyczących właśnie sposobów na nieśmiertelność. Członkowie ich tajemnego stowarzyszenia uczestniczyli w specjalnych obrzędach i posługiwali się przedmiotami (np. niewielkie tabliczki z fragmentami tekstów), dzięki którym ich dusze po śmierci wiedziały, jak postępować. Dzięki temu unikały na przykład picia z położonego w zaświatach źródła wymazującego pamięć poprzednich wcieleń.
W ten sposób już w starożytności położone zostają podwaliny pod coś, co moglibyśmy nazwać "sekretem nieśmiertelności". Chodzi więc o wyobrażenie, w ramach którego wieczne życie jest możliwe, ale pozostaje dostępne tylko dla wybranych – oświeconych, wtajemniczonych, a czasem po prostu... dostatecznie bogatych.
W średniowieczu monopolu na życie wieczne dość skutecznie pilnował Kościół. Mimo sceptycyzmu wobec bogactwa, dość jasno wyrażonego w ewangeliach, także i w świecie zdominowanym przez wyobrażenia chrześcijańskie przed bogatymi otwierały się pewne możliwości wpływania na szanse zbawienia – na przykład przez ufundowanie kościoła albo klasztoru. Prawdziwą gratkę dla zamożnych stanowił jednak handel odpustami, który rozpowszechnił się w Europie w XV wieku.
Wraz z nastaniem renesansu coraz atrakcyjną alternatywą dla bogaczy stała się alchemia. Jej adepci poszukiwali kamienia filozoficznego, który za jednym zamachem rozwiązywałby dwa największe problemy ludzkości: bajecznego bogactwa i wiecznego życia, umożliwiając transmutację dowolnego metalu w złoto oraz stworzenie eliksiru nieśmiertelności.
Alchemicy do perfekcji opanowali sztukę marketingu nieśmiertelności. Mistrzowsko podsycali chciwość możnych tego świata oraz ich lęk przed śmiercią. Ich eksperymenty były, oczywiście, niezwykle kosztowne. Choć recepty na kamień filozoficzny były przeróżne, dla każdego alchemika pozostawało jasne, że skuteczna mikstura bez wątpienia zawierać musi złoto, bo proces przemiany to zawsze proces upodabniania. Ideę tę zaczerpnęli alchemicy od Arystotelesa, który w dziele "O powstawaniu i ginięciu" pisze: "Jedno […] powstaje z drugiego przez działanie czegoś, co istnieje w dokonaniu czy to w tym samym gatunku, czy to w tym samym rodzaju, jak np. ogień [powstaje] z ognia, a człowiek z człowieka". W największym skrócie – "Kto wiele ma, temu będzie dodane". Kto chce być bogaty, musi najpierw hojnie nasypać złota. W ten sposób wyklarowała się pierwsza zasada naszego mitu: nieśmiertelność nie może być tania.
Od czasu, gdy Julien Offray de La Mettrie, lekarz i kontynuator myśli Kartezjusza, wydał swoje przełomowe dzieło pt. "Człowiek-maszyna" (rok 1748), ciało i umysł zaczęto powszechnie opisywać w kategoriach biologicznych i mechanistycznych. Na rynek nieśmiertelności przebojem wtargnęła nowoczesna nauka.
Krioniczne szaleństwo lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, które zaowocowało legendą o zamrożonym Disneyu, można więc postrzegać jako przedłużenie mitu o drogim sekrecie nieśmiertelności, rozciągającego się od orfików przez handel odpustami i alchemię aż po naukę i technologię.
Człowiek, który został satelitą
Dotarliśmy w ten sposób z powrotem do XX wieku. A tutaj wszystko zaczęło się od science fiction. W roku 1931 Neil Ronald Jones publikuje opowiadanie pt. "The Jameson Satellite". Oto jego pierwsze słowa:
"Mamuty starożytnego świata doskonale zachowały się w lodach Syberii. Zaledwie kilka mil w głąb kosmosu panują temperatury znacznie niższe niż te w rejonach polarnych. Ich zdolność do zachowywania martwego ciała wzrośnie zapewne proporcjonalnie. Kiedy uczony bohater tej opowieści zrozumiał, że musi umrzeć, wpadł na genialny pomysł ocalenia swego ciała. Rezultaty przerosły jego najśmielsze oczekiwania. Co, dlaczego i w jaki sposób się wydarzyło – wszystkiego dowiecie się z tej historii".
Na kolejnych stronach czytamy o profesorze Jamesonie, który w obliczu nieuchronnej śmierci wpadł na pomysł wysłania swego ciała na orbitę, gdzie stało się ono satelitą Ziemi. W rzeczywistości – o czym autor nie wiedział – gwałtowne obniżanie temperatury wcale nie jest najlepszym pomysłem. Nieodwracalne zniszczenia, jakie zamrożenie powoduje w ciele, są do dziś najpoważniejszą przeszkodą dla rozpowszechnienia krioniki.
Tymczasem jednak dla bohatera naszej opowieści minęło aż 40 milionów lat. W międzyczasie ludzkość niestety wyginęła. Dryfujące w kosmosie ciało profesora Jamesona odnaleźli jednak przedstawiciele cywilizacji z planety Zor. Były to roboty, których mózgi pozostawały jednak organicznymi tworami. Zorianie wskrzesili naszego herosa, przenosząc jego mózg do jednego z takich ciał. The end.
Czy milionerzy trafią do piekła?
Opowiadanie trafiło w ręce dwunastoletniego wówczas Robert Ettingera, który wkrótce stanie się pionierem idei krioniki, a także założycielem i wieloletnim prezesem Stowarzyszenia Nieśmiertelnych (Immortalist Society).
Szesnaście lat później (1947) Ettinger był zasłużonym weteranem wojennym. Ze względu na odniesione rany trafił na dłuższy czas do szpitala, gdzie zapoznał się między innymi z badaniami nad dobroczynnym wpływem niskich temperatur na leczenie niektórych schorzeń. Zainspirowany tymi doświadczeniami, Ettinger opublikował własne opowiadanie science fiction pod tytułem "The Penultimate Trump". Co ciekawe, jego bohaterem nie jest już naukowiec, lecz... milioner.
"Kiedy milioner H.D. Haworth obudził się po trzech stuleciach i dwudziestu dwóch latach od śmierci, myślał, że świat stoi przed nim otworem. Ale w międzyczasie sporo się zmieniło". To pierwsze słowa historii, która przyniosła Ettingerowi status wizjonera. W opowiadaniu pełno jest dyskusji o rozwoju nauki, ale też o związku zamożności z szansami na przetrwanie czy... wpływie nieśmiertelności na biznes ubezpieczeniowy. Wyobraźnię bohaterów zaprzątają problemy tak dziwne, jak kwestia ukrycia swojego bogactwa przed rabusiami, żeby po obudzeniu nie skończyć jak egipski faraon – ze splądrowanym grobem. Co ciekawe, opowiadanie wcale nie kończy się happy endem. Za swe winy bohater spędza ostatecznie wieczny żywot w kolonii karnej na Marsie, którego nazwę w międzyczasie zmieniono na... Piekło.
Idea mroźnej nieśmiertelności wciąż rozwijała się w wyobraźni Ettingera, który w międzyczasie ukończył fizykę i matematykę i został nauczycielem tych przedmiotów na jednym z college'ów w Michigan. Ettinger opisał ideę krioniki w postaci kilkustronicowej broszury, którą następnie rozesłał do bogatych i wpływowych ludzi, proponując im interes życia. Odzew był – jak łatwo się domyślić – mizerny.
Pionier nieśmiertelności przez zamrażanie nie poddał się jednak i swoje idee opisał w książce "The Prospect of Immortality" ("Perspektywa nieśmiertelności"), którą wydał własnym sumptem. Wkrótce pozycja przyciągnęła uwagę wydawnictwa Doubleday, które opublikowało "The Prospect of Immortality" w roku 1962, rozpoczynając epokę krionicznego szaleństwa, która w zasadzie trwa do dziś.
W obliczu rozwoju nanotechnologii czy prac nad transferem umysłu krionika wydaje się dziś nieco topornym przepisem na nieśmiertelność, wciąż jednak cieszy się pewną popularnością. Każdy, kto ma akurat wolne kilkaset tysięcy dolarów, może się poddać pośmiertnemu zamrożeniu.
Bardzo trudno naukowo udowodnić nieskuteczność (albo skuteczność) krioniki, bo opiera się ona na niepodlegających weryfikacji założeniach dotyczących przyszłości. Nie sposób jednoznacznie przesądzić, że na pewno nie powstanie kiedyś technologia umożliwiająca cofnięcie dowolnych uszkodzeń zamrożonych komórek, przywracanie funkcji mózgu czy cokolwiek innego. Niektóre organizacje zajmujące się krioniką idą tak daleko, że w obietnicach przyszłego wskrzeszenia uwzględniają nawet – niczym w opowiadaniu, które leżało u podstaw całego ruchu – szansę spotkania z niezwykle rozwiniętą obcą cywilizacją.
Pomysł Ettingera był genialny, bo projektował doskonały produkt. Cały koncept zasadzał się na tym, by krionika stała się czymś w rodzaju ubezpieczenia na (wieczne) życie. Członkowie stowarzyszenia opłacaliby składki, a następnie płacili za przechowanie swych zwłok w stanie głębokiego zamrożenia z nadzieją, że dzisiejszy trup za dziesiątki czy setki lat będzie pacjentem, którego da się "wyleczyć ze śmierci". Dokładnie tak, jak w legendzie o Disneyu.
Marketing to podstawa
Rzadko się to zdarza w przypadku legend miejskich, ale początek opowieści o zamrożonym Walcie Disneyu można wskazać bardzo dokładnie. W zasadzie co do dnia. Był 10 czerwca 1972, a więc od śmierci Disneya minęło sześć lat, a od publikacji "The Prospect of Immortality" – dokładnie dekada. W gazecie "Los Angeles Times" ukazał się wywiad z Bobem Nelsonem, jednym z gorliwych propagatorów nowej filozofii Ettingera, stojącym na czele Cryonics Society of California.
W tekście zatytułowanym dowcipnie "Nowa epoka lodowcowa" ("The New Ice Age") Nelson stara się przede wszystkim zareklamować swoją inicjatywę. Nic więc dziwnego, że wiąże ideę krioniki z postacią uwielbianego animatora.
Z tym, że Nelson w wywiadzie wyraźnie powiedział: – Walt przegapił swoją szansę (missed out). […]Na własne oczy widziałem jego skremowane ciało, a tymczasem zaledwie dwa tygodnie później zamroziliśmy pierwszą osobę. Gdyby to Disney był pierwszy – z rozmarzeniem opowiada Nelson – nasza technologia trafiłaby na czołówki gazet na całym świecie. To byłaby potężna dawka energii dla całej krioniki!
Czyli – jak to często z legendami miejskimi i teoriami spiskowymi bywa – opowieść o zamrożonym Walcie Disneyu zaczęła się od artykułu, w którym napisano, że Disney nie został zamrożony.
Oczywiście nie jest tak, że wystarczy w gazecie (albo internecie) napisać jedno, żeby ludzie zaraz uwierzyli w drugie. Sekret legendy o zamrożonym Disneyu leży w jej doskonałym wpisaniu się w przeplatającą się przez wieki opowieści o nieśmiertelności, która jest na wyciągnięcie ręki, ale niestety tylko dla wybranych.
*******
Marcin Napiórkowski wykłada w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego i zajmuje się badaniem współczesnych mitów. Na łamach Magazynu TVN24 regularnie śledzi światowe zmowy w serii #tospisek!. Niech drżą reptilianie, masoni, cykliści i weganie. Nikt nie może czuć się bezpieczny. A wy zostańcie na nasłuchu. Prawda wkrótce wyjdzie na światło dzienne!