W teorii więźniowie są za kratkami resocjalizowani. Są też - w razie potrzeby - leczeni. Morderca prezydenta Gdańska pokazał, że praktyka jest zupełnie inna. Tak wygląda więzienna rzeczywistość.
Przedstawiciele Służby Więziennej przyznają, że Stefan W. ignorował zajęcia resocjalizacyjne. Zamiast tego całkiem otwarcie mówił wychowawcy o potrzebie "wprowadzenia dyktatury" w Polsce. Jeszcze w czasie odsiadki stwierdzono u niego chorobę psychiczną. Leczono go głównie w celi - dostawał pigułki.
Nawet jego matka alarmowała, że po wyjściu na wolność może być niebezpieczny. I co? I nic. Nikt go nie kontrolował, kiedy opuścił celę. Niedługo potem zabił prezydenta Gdańska.
Jak to się stało? Służba Więzienna twierdzi, że nie można było zrobić nic więcej. I pokazuje system, który teoretycznie powinien zadziałać, jeżeli z psychiką więźnia dzieje się coś złego. Tyle że w jego skuteczność nie wierzą nawet ci, którzy go tworzą.
Sprawdzamy, jak system wygląda w teorii i praktyce.
ARESZT I PIERWSZA DIAGNOZA
Droga do więzienia najczęściej prowadzi przez areszt śledczy.
- Jest tak: zatrzymanie przez policję, potem nocka na dołku, przesłuchanie w prokuraturze, a potem do sądu. Tam słyszysz od sędziego, że idziesz na trzy miesiące do ciupy - opowiada Damian.
Areszt to takie gorsze więzienie. Mniej widzeń, duża cenzura korespondencji. No i o wszystko trzeba pytać prokuratora, który jest panem sytuacji
Damian, osadzony
Do więzienia w Piotrkowie Trybunalskim trafił w 2009 roku za napad na sklep. Sterroryzował sprzedawczynię plastikowym pistoletem. Zdążył ukraść kilkaset złotych i kilka butelek wódki. Jak wybiegał, zobaczyli go policjanci, którzy akurat patrolowali okolicę.
- Areszt to takie gorsze więzienie. Mniej widzeń, duża cenzura korespondencji. No i o wszystko trzeba pytać prokuratora, który jest panem sytuacji - mówi Damian.
Poza tym standardowo - jak to za kratkami - kilkuosobowe cele (najczęściej czteroosobowe) i widzenia raz w miesiącu (o ile zgodzi się prokurator).
To prokurator decyduje, czy aresztowany będzie badany przez psychiatrów. Taka decyzja zapada, jeżeli są wątpliwości co do poczytalności zatrzymanego. Opinię wydaje biegły.
- Jeżeli delikwent jest poczytalny, to ma proces. W jego trakcie też czasami powoływani są kolejni biegli, bo sąd chce się upewnić, czy nie sądzi wariata - mówi Dominika, więzienna psycholog.
Nie podaje nazwiska, bo Służba Więzienna po zabójstwie Pawła Adamowicza chce zachować powściągliwość. Dlatego też część naszych rozmówców nie dostała zgody na oficjalną rozmowę.
O systemie oficjalnie mówi ppłk Elżbieta Krakowska, rzeczniczka Dyrektora Generalnego Służby Więziennej.
Sama przez 10 lat była wychowawcą więziennym. Czyli osobą, która ma się zorientować, że więzień "odlatuje" – na przykład pastwi się nad innymi, bo się nudzi. Ma też reagować, kiedy ktoś wpada w depresję albo rozwija się u niego choroba psychiczna.
- Wychowawca musi być na bieżąco z tym, w jakim stanie psychicznym i fizycznym są osadzeni. Niemal codziennie odwiedza cele na swoim oddziale – twierdzi Krakowska.
Wychowawca czuwa nad grupą około 40 skazanych. W czasie ośmiu godzin pracy – teoretycznie – dla każdego podopiecznego ma 12 minut. Zakładając, że nie będzie wychodził do toalety, ani zajmował się innymi obowiązkami. W aresztach śledczych grupy są jeszcze większe – wychowawca ma pod sobą średnio 60 osób.
Krakowska tłumaczy, że jeżeli ktoś unika kontaktu z wychowawcą, to trzeba takiego kogoś wezwać do siebie. Ustalić, co się dzieje. Wychowawca musi też słuchać, co o sobie mówią "koledzy spod celi". Często w czasie rozmów o błahostkach - jako ciekawostkę - potrafią wspominać czyjeś nietypowe zachowania.
- To praca na wyczucie. Pobyt za kratami nie jest dla nikogo łatwy. Musimy umieć oddzielić normalny w tej sytuacji smutek od zachowań niepokojących - opowiada rzeczniczka.
Normą, twierdzi, jest płacz i użalanie się nad swoim życiem. Tak samo jak normalna jest ponoć bezsenność, drżenie rąk czy mówienie o uczuciu lęku. Wzrok wbity w ścianę i brak reakcji na bodźce to już dla niej sygnał alarmowy. Tak samo zresztą jak eksplozje euforii czy nagłe nawrócenia religijne.
Problemy więźniów może też zauważyć więzienny psycholog. Ocenia każdego więźnia na oddziale. - Analiza dotyczy aktualnego stanu psychicznego. Uwzględnia takie informacje, jak potrzeba leczenia psychiatrycznego, uzależnienia czy skłonność do autoagresji - wylicza ppłk Krakowska.
OŚRODEK DIAGNOSTYCZNY
Jeżeli pojawią się sygnały alarmowe, to skazaniec trafia do jednego z 15 w kraju więziennych Ośrodków Diagnostycznych. A przynajmniej powinien trafić.
Obowiązujące w Polsce prawo nie pozwala leczyć kogoś, kto sobie tego nie życzy
Dominika, psycholog więzienny
- To nie jest takie hop-siup. Obowiązujące w Polsce prawo nie pozwala leczyć kogoś, kto sobie tego nie życzy - mówi Dominika, psycholog więzienny.
Jeżeli skazaniec się nie zgodzi na transfer do Ośrodka Diagnostycznego, to dyrektor więzienia, w którym siedzi, może zawnioskować do sądu, aby ten zobowiązał do tego osadzonego.
- Zazwyczaj nie ma z tym problemu. Ale miałam kiedyś przypadek skazanego za zabójstwo żołnierza, który w celi uwierzył, że znowu jest na zagranicznej misji wojskowej. Wdrapywał się na parapet, mówiąc, że ćwiczy skoki spadochronowe. Rozminowywał podłogę w celi - opowiada Dominika.
Sędzia nie zgodził się, żeby przymusowo poddać go badaniom.
Dominika: - Zostaliśmy poinstruowani, że mamy dopilnować, żeby nie stała mu się krzywda. I tyle.
Do ośrodka diagnostycznego można trafić na każdym etapie odbywania kary.
- Są też grupy, które obligatoryjnie muszą przejść przez ośrodek diagnostyczny. To młodociani przestępcy, osoby skazane za przestępstwa seksualne i skazani z najsurowszymi karami; na dożywocie i 25 lat - wylicza ppłk Elżbieta Krakowska.
W więziennych Ośrodkach Diagnostycznych skazaniec przebywa około dwóch tygodni. W tym czasie jest poddawany - jak to formalnie określają w Służbie Więziennej - "technikom diagnostycznym".
Te różnią się nieco w zależności od tego, kto jest badany. Przestępca uzależniony od alkoholu ma nieco inne zajęcia niż ten, który nie potrafi poradzić sobie z agresją.
- Generalnie sprowadza się to do codziennych rozmów z psychiatrą, rozwiązywania testów sprawdzających inteligencję i wypełniania testów wielokrotnego wyboru - tłumaczy Dominika.
To na tej podstawie oceniany jest rodzaj zaburzenia i to, jak bardzo jest ono niebezpieczne.
W więziennych Ośrodkach Diagnostycznych mają sporo pracy. Co roku w 15 ośrodkach wydaje się łącznie półtora tysiąca opinii. A każda z nich jest kluczowa dla przyszłości więźnia.
- Dzięki diagnozom możemy podzielić osoby zaburzone na dwie grupy. Na te z zaburzeniami psychotycznymi i niepsychotycznymi. Każda z tych grup jest traktowana inaczej - mówi ppłk Krakowska.
Zaburzenia psychotyczne to - mówiąc w największym uproszczeniu - choroby psychiczne, które można leczyć – na przykład farmakologicznie. W tej grupie są m.in. schizofrenicy.
Zaburzenia niepsychotyczne mają z kolei ludzie, którzy nie są chorzy, ale wypuszczeni na wolność są zagrożeniem dla społeczeństwa. W tej grupie są socjopaci, dewianci i pedofile.
PSYCHOTYCZNI, CZYLI CHORZY. ALBO NAJPEWNIEJ CHORZY
Przed osobami, u których zdiagnozowano chorobę psychiczną, są dwie drogi.
- Osadzony, którego stan nie stanowi niebezpieczeństwa dla siebie i otoczenia, może trafić do normalnej celi mieszkalnej. Przepisywane są mu leki - mówi ppłk Elżbieta Krakowska.
Właśnie w ten sposób leczono późniejszego zabójcę prezydenta Gdańska. Był on - podobnie jak każdy inny "psychotyczny" - pod regularną obserwacją psychiatry.
Ppłk Elżbieta Krakowska potwierdza, że po wykryciu u niego w 2016 roku choroby trafił do więziennego szpitala psychiatrycznego.
Na dwa miesiące. Potem jego stan miał być już na tyle dobry, że został przeniesiony do normalnej celi. Dostawał leki, ale nikt nie sprawdzał, czy je połknął. Jego stan monitorował psychiatra. Do wyjścia na wolność Stefan W. spotkał się z nim 20 razy. Średnio raz na półtora miesiąca.
- Lekarz ma regularnie sprawdzać, czy stan pacjenta się nie pogarsza. Dzięki częstym spotkaniom może też korygować podawane leki i ich dawki – mówi Krakowska.
Co dzieje się z chorym więźniem, kiedy kończy odbywanie kary?
Rzeczniczka Dyrektora Generalnego Służby Więziennej tłumaczy, że wychodząc z więzienia, dostaje się dokument z zaleceniami podobny do tego, który dostaje pacjent wychodzący po leczeniu ze zwykłego szpitala np. po zapaleniu płuc. Stefan W. na przykład miał brać leki i być po opieką psychiatry. I tyle.
Tego, czy leki w ogóle wykupił, już nikt nie sprawdzał. Tak samo jak tego, czy pojawił się u lekarza.
- W takiej sytuacji powinien być poddany przymusowemu leczeniu. Ustawa o ochronie zdrowia psychicznego nie zapewnia takich możliwości. Ona w największym stopniu chroni wolność. Uznaje, że zdrowie i życie ludzkie jest mniej ważne - komentuje Jerzy Pobocha, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej.
***
Jeżeli choroba psychiczna u więźnia jest - zdaniem psychiatrów - poważna, trafia do jednego z pięciu w kraju więziennych szpitali psychiatrycznych: do Krakowa, Szczecina, Wrocławia, Poznania lub Łodzi. Łącznie leczonych jest w nich 731 skazańców – czyli co setna osoba przebywająca za kratami.
Teoretycznie to bardziej szpitale niż więzienia.
- Tylko teoretycznie - zapewnia Robert, strażnik więzienny pracujący od kilkunastu lat w takim ośrodku w Łodzi.
Na jego oddziale są sześcioosobowe cele.
Skazańcy siedzą za zamkniętymi drzwiami. Od zwykłego oddziału różni się to tym, że musimy regularnie wydawać im leki. Odbywają się też zajęcia terapeutyczne
Robert, strażnik więzienny w Łodzi
- Skazańcy siedzą za zamkniętymi drzwiami. Od zwykłego oddziału różni się to tym, że musimy regularnie wydawać im leki. Odbywają się też zajęcia terapeutyczne - opowiada.
Mówi, że rola strażników na takim oddziale sprowadza się do czterech podstawowych zadań:
- nie pozwól, żeby osadzeni zrobili tobie, strażnikowi, krzywdę,
- nie pozwól, żeby komukolwiek innemu działa się krzywda,
- nie pozwól na samookaleczenia,
- podaj leki.
Robert pracuje m.in. przy Kajetanie P. To 29-latek oskarżony o to, że 3 lutego 2016 roku w mieszkaniu przy ul. Skierniewickiej na warszawskiej Woli zabił, zadając cios nożem w szyję, 30-letnią Katarzynę, lektorkę języka włoskiego. P. poćwiartował jej ciało i przewiózł do swojego mieszkania na Żoliborzu. Tam podpalił zwłoki. Uciekł. Dwa tygodnie po zbrodni został zatrzymany w Valletcie, stolicy Malty.
- Chudy, niepozorny, na pierwszy rzut oka sympatyczny chłopak. Przypomina typowego kujona. Całe dnie spędza, ucząc się greki i łaciny. Ma styczność tylko z lekarzami i ze strażnikami. Nudzi mu się, jest sam w celi - mówi Robert.
- Główna zasada jest taka, żeby w pobliżu osadzonych ani na chwilę nie tracić koncentracji. Mamy do czynienia z ludźmi chorymi i nieprzewidywalnymi. Kajetan P. mi o tym przypomniał, kiedy próbował wciągnąć mnie w dyskusję o tym, dlaczego ludzie oburzają się na myśl o polowaniu na innych, słabszych ludzi. Twierdził, że człowiek jest zwierzęciem jak świnia czy kura - mówi.
Robert nigdy nie dał wciągnąć się w dyskusje. Stara się zachować dystans; nie dać szansy na to, żeby coś uśpiło jego czujność.
P. siedzi w monitorowanej celi; ciągle czeka na wyrok. Sąd dysponuje dwoma wykluczającymi się opiniami biegłych: jeden z nich określił Kajetana P. jako niepoczytalnego; drugi stwierdził, że może on usłyszeć wyrok za zabójstwo.
***
Kiedy osoba przebywająca w więziennym szpitalu psychiatrycznym kończy odsiadywanie wyroku, informacja o tym musi być przekazana do sądu.
- Sędzia może zadecydować o przymusowym umieszczeniu takiej osoby w szpitalu psychiatrycznym. Tyle że już nie więziennym - mówi Elżbieta Krakowska, rzecznik Dyrektora Generalnego Służby Więziennej.
NIEPSYCHOTYCZNI, CZYLI ZABURZENI I NIEBEZPIECZNI
Osoby z dyssocjalną osobowością, socjopaci, upośledzeni umysłowo, pedofile i gwałciciele trafiają do więziennych Oddziałów Terapeutycznych. W Polsce są 23 takie miejsca. Przebywa w nich około dwóch tysięcy więźniów.
Michał* służył w jednym z nich. Jako strażnik pracował ze skazanymi za przestępstwa przeciwko wolności seksualnej.
- Człowiek musi wyłączyć w sobie pierwotne poczucie niesprawiedliwości. Przebywają tutaj ludzie, którzy gwałcili bezbronne osoby, często dzieci. Ich kara nijak się ma do tego, jak los pedofila wyobrażają sobie ci na wolności – opowiada.
- Ludzie myślą, że są tu gnębieni. Że mają przeje.... A tak naprawdę siedzą między swoimi. W celach z innymi przestępcami seksualnymi. Są bezpieczniejsi, mniej narażeni na przemoc niż na wszystkich innych oddziałach – mówi Michał.
W Oddziale Terapeutycznym swoją karę odbywał m.in. wielokrotny morderca i pedofil Mariusz T.
- Na oddziałach terapeutycznych jest większa obsada personelu. Osadzeni są też częściej doglądani. Intensywniej niż na zwykłych oddziałach poddaje się ich specjalistycznym, terapeutycznym, psychologicznym i wychowawczym oddziaływaniom - mówi ppłk Elżbieta Krakowska.
Osoby przebywające na Oddziałach Terapeutycznych mogą być zagrożeniem dla społeczeństwa. Dlatego kiedy komuś z tu przebywających kończy się wyrok, trzeba zaalarmować sąd.
- Informuje się go nie później niż osiem miesięcy przed końcem wyroku. Na podstawie opinii biegłych psychologów i psychiatrów sędzia podejmuje decyzję, co ma dziać się dalej z takim więźniem - tłumaczy Krakowska.
Wypuszczony zza krat może być objęty systemem dozorowania elektronicznego. Dostaje opaskę, która przez całą dobę przesyła informacje o jego lokalizacji do Centrali Monitorowania Systemu Dozorowania Elektronicznego. W ten sposób śledzonych jest kilkudziesięciu groźnych przestępców, którzy są na wolności.
/Jak to działa? Czytaj w Magazynie TVN24/
Były skazaniec - szczególnie niebezpieczny dla otoczenia - może też trafić do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie. Pozwala na to uchwalona w 2013 roku ustawa o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób. Właśnie tam obecnie przebywają Mariusz T. czy Leszek P. - "wampir z Bytowa".
Siedzą w jednoosobowych pomieszczeniach. Na ścianach uwagę zwraca kolorowa farba - jak w przedszkolu. W oknach nie ma krat, są za to wzmocnione, kuloodporne szyby.
W rogu pokoju jest kamera, która monitoruje to, co dzieje się w pomieszczeniu. Wszystkie meble przytwierdzone są śrubami do podłogi. Przebywający w ośrodku (już nie skazańcy) codziennie spotykają się z psychologiem. Obowiązkowo poddawani są terapii.
Raz w tygodniu odwiedza ich psychiatra. Mają też zajęcia zaznajamiające ich z zapisami ustawy, na podstawie której po odbyciu kary nie mogli wyjść na wolność.
Mariusz T. i inni codziennie mogą wychodzić na godzinny spacer. Mogą też korzystać z telefonów komórkowych i komputerów podpiętych do internetu. Wcześniej muszą jednak podpisać deklarację, że będą tych sprzętów używać zgodnie z prawem. To, co wyświetla się na ich monitorach, mogą w każdej chwili podejrzeć pracownicy ośrodka.
Ośrodek niechętnie wpuszcza do środka dziennikarzy. W 2015 roku oprowadzony po nim został Rafał Stangreciak, reporter magazynu TVN24 "Czarno na białym". Wtedy - jak go informowano - dzienny koszt pobytu jednego pacjenta (bo tak są nazywani przebywający tam byli skazańcy) wynosił 800 złotych.
Kwota wysoka, bo składa się na nią łączny koszt pracy wszystkich osób czuwających nad przebywającymi tu ludźmi. A "pacjentów" nie ma wielu. Cztery lata temu było tu dziesięć jednoosobowych pokojów.
NIEPOCZYTALNI OD POCZĄTKU
W Gostyninie, tuż obok budynku, w którym siedzą "niebezpieczni", znajduje się Regionalny Ośrodek Psychiatrii Sądowej (ROPS). To jeden z trzech ośrodków o najwyższym poziomie zabezpieczeń. Tutaj trafiają niepoczytalni sprawcy najcięższych przestępstw. Między innymi policjant, który przed Bożym Narodzeniem zabił swoją rodzinę.
- Ten człowiek nie ma pojęcia, co tak naprawdę zrobił. Podobnie jak inni tu przebywający - opowiada Emilia, która przez kilka lat pracowała w ROPS jako psycholog.
Na jednym oddziale może przebywać do 16 osób. Sale są czteroosobowe. W oknach nie ma krat. Są za to zabezpieczone przed wybiciem. Pacjenci są tu codziennie poddawani terapii. Ich sale nie są zamykane. Wręcz przeciwnie: nie wolno im nie chodzić na zajęcia.
- Pomiędzy pacjentami niemal nie ma interakcji. To ludzie głęboko zakopani w swoich światach. Jeden z moich podopiecznych codziennie rozmawiał ze swoim odbiciem w lustrze. Był przekonany, że rozmawia z ojcem, którego zabił. Mężczyzna, z którym dzielił pokój, patrzył na niego z politowaniem. Sam jednak był chory. Był przekonany, że jest ofiarą międzynarodowego spisku, który zmusił go do zabijania - mówi Emilia.
Osoby, które są leczone w Gostyninie, nie mogą tak po prostu wyzdrowieć i wyjść na wolność. Jeżeli psychiatrzy pozytywnie ocenią ich postępy w leczeniu, mogą zgodzić się na przekazanie pacjenta do szpitala psychiatrycznego o niższym stopniu zabezpieczeń.
- Potem taka osoba, jeżeli dalej terapia odnosi skutek, może być przetransferowana do szpitala psychiatrycznego o podstawowym stopniu zabezpieczeń - tłumaczy Emilia.
Z tej ostatniej placówki też nie da się tak po prostu wyjść. Każdorazowo musi się na to zgodzić sąd.
Czasami prowadzi to do koszmarów. Krystian Broll siedział przez osiem lat w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku. Stracił zdrowie, rodzinę i dobre imię. Po latach Sąd Najwyższy stwierdził, że Broll był zamknięty bezpodstawnie.
EPILOG. CZYLI TO, CO "RYJE BANIE"
"Naziol" - tak nazywany w celi był nasz rozmówca. Za kraty trafił na 25 lat.
- Napadałem na ludzi. Jednego z nich zabiłem. Napatoczył się po libacji w knajpie - opowiada.
Pobyt za kratkami nie był dla niego szczególnym szokiem. Wcześniej był w kilku poprawczakach i zakładach wychowawczych.
- Sporo się naobserwowałem. A nawet sam mocno przyczyniłem się do łamania tych, którzy trafiali ze mną do celi. Niszczyło się ich, bo to była jedyna rozrywka - opowiada "Naziol".
Po 25 latach spędzonych w celi stawia tezę, że cela mocno przyczynia się do tego, iż komuś "odkleja się pod kopułą".
- Trzeba zrozumieć, że tu psychika nie ma odpoczynku. Gniecie cię samotność i nuda. Cały czas musisz też być czujny. Nie możesz dać się poniżyć ani ośmieszyć. Nie możesz pokazywać słabości - wylicza.
W ciągu pierwszych pięciu lat odsiadki "Naziol" widział kilka samobójstw.
- Ludzie są silni i słabi. Ale na wolności jest więcej miejsca, więc ci słabsi mają gdzie się schować przed silniejszymi. W celi jest inaczej. A ta myśl wielu ryje banie - opowiada.
***
Paweł Moczydłowski, socjolog i były szefCentralnego Zarząd Zakładów Karnych w Ministerstwie Sprawiedliwości nie pozostawia złudzeń: system nie działa, a resocjalizacja w polskich więzieniach jest fikcją.
- Skazany może wyjść na wolność jeszcze bardziej zdemoralizowany niż w momencie rozpoczynania odbywania kary - mówi.
A po wyjściu - jak pokazał koszmar prezydenta Gdańska na scenie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - taka "tykająca bomba" może być poza kontrolą.