Unosi się nade mną i to nie jest samolot - zameldował przez radio młody pilot Frederick Valentich. To były jego ostatnie słowa, później kontroler ruchu lotniczego usłyszał tylko trzaski w słuchawce, a 20-latka i jego maszyny nigdy nie odnaleziono. I do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę wydarzyło 39 lat temu na australijskim niebie.
Wszystko rozegrało się w ciągu siedmiu minut na niebie nad Cieśniną Bassa, pomiędzy Tasmanią a południowo-wschodnim wybrzeżem Australii.
20-letni Frederick Valentich właśnie minął Cape Otway, pilotując mały jednosilnikowy samolot Cessna 182L, i zameldował kontrolerowi ruchu lotniczego w Melbourne, że kieruje się w stronę King Island. Był 21 października 1978 roku, tuż po godzinie 19.00.
Maszyna leciała z prędkością około 260 km/h, widoczność była znakomita, wiał lekki wiatr. Czterdzieści minut wcześniej Valentich wystartował z lotniska Moorabbin na przedmieściach Melbourne. To był dopiero jego drugi samotny lot w życiu wykonywany nocą, a pierwszy lot nocą nad wodą.
Valentich od dziecka marzył o zostaniu pilotem. Dwukrotnie zgłosił się do Sił Powietrznych Australii, ale został odrzucony z powodu niewystarczających kwalifikacji. Był rozczarowany, ale determinacja nie pozwoliła mu zrezygnować z ambitnych planów. Chciał zostać pilotem komercyjnym, ale do osiągnięcia tego celu miał jeszcze bardzo daleką drogę. Na razie posiadał licencję czwartej klasy i na koncie 150 wylatanych godzin. Aby sfinansować szkolenie, dorabiał sobie jako asystent w sklepie z odzieżą i sprzętem z demobilu.
"To nie jest samolot"
O godzinie 19.06 Valentich skontaktował się z kontrolerem lotów w Melbourne Steve'em Robeyem i spytał się go, czy poniżej poziomu 5 tys. stóp (1500 metrów) leci jakiś samolot. Gdy usłyszał, że "nic nie wiadomo o ruchu na tym poziomie", stwierdził, że widzi duży samolot, którego typu nie potrafi określić.
- Jest oświetlony przez cztery jasne światła, które wyglądają jak światła lądowania i właśnie przeleciał 300 metrów nade mną z dużą prędkością - relacjonował.
Kilkanaście sekund później znów się odezwał. - To zbliża się do mnie od wschodu. Wygląda na to, że on bawi się ze mną. Przeleciał nade mną dwa, trzy razy z prędkością, której nie jestem w stanie ocenić - mówił.
O godzinie 19.09 Valentich po raz pierwszy oznajmił, że to, co widzi, nie wygląda jak samolot. - Widzę tylko, że jest długi. Nie mogę powiedzieć nic więcej przy tej jego szybkości. Teraz jest przede mną - opisywał Robeyowi.
Zaskoczony kontroler chwilę potem usłyszał od pilota więcej szczegółów. - Wygląda na to, że jest nieruchomy. Zataczam kręgi, ta rzecz krąży nade mną. Ma zielone światło i metaliczny połysk. Na zewnątrz cały się błyszczy - głos Valenticha brzmiał coraz bardziej dramatycznie.
Później powiedział, że obiekt zniknął z jego pola widzenia, ale tylko na chwilę. - Teraz zbliża się od południowego wschodu - zameldował o godzinie 19.11 młody pilot.
Minęły kolejne sekundy i pojawił się nowy problem. "Silnik pracuje z trudem, dławi się (…) ten dziwny samolot zawisł teraz nade mną. To wisi nieruchomo i to nie jest samolot" - mówił Valentich.
To były jego ostatnie słowa. Jego mikrofon pozostawał włączony jeszcze przez 17 sekund. Robey słyszy wówczas w słuchawce serię niewytłumaczalnych dźwięków, które brzmią jak pocieranie metalu o metal. Następnie połączenie zostaje zerwane. Było dokładnie 12 minut i 28 sekund po godzinie 19.
Natychmiast ogłoszono alarm i rozpoczęto poszukiwania. Valentich nie dotarł na King Island, gdzie miał się pojawić o 19.33. Akcja prowadzona przez tydzień z morza i powietrza nie dała żadnych rezultatów. Nie znaleziono ani śladów Valenticha, ani jego samolotu. Pomimo tego, że cessna była wyposażona w awaryjny radionadajnik, nie odebrano z niego żadnych sygnałów.
UFO na zdjęciu
Sprawa zaginięcia Valenticha odbiła się szerokim echem w mediach. Po tym, jak informacje trafiły na czołówki gazet, wiele osób zaczęło zgłaszać, że tego wieczoru widziało dziwne zjawiska na niebie. Ludzie mówili m.in. o zielonym świetle, które śledziło i nakrywało samolot Valenticha, który w tym czasie ostro nurkował. Ufologowie uznali te informacje za znaczące, ponieważ zapis rozmowy Valenticha z Robeyem, w której pilot wspomina o zielonym świetle, ujawniono opinii publicznej dopiero w 1982 roku.
Ale prawdziwa sensacja wybuchła za sprawą... hydraulika Roya Manifolda. Na krótko przed tym, jak kontakt z Valentichem został zerwany, ustawił on swój aparat fotograficzny na statywie, aby w trybie poklatkowym uwiecznić zachód słońca nad wodą. I bardzo zdziwiło go to, co zobaczył na zdjęciach. Można było na nich dostrzec dziwny obiekt poruszający się w pobliżu latarni morskiej w Cape Otway. Według Manifolda zdjęcia zostały zrobione około 18.47, czyli 25 minut przed zniknięciem Valenticha.
Fotografie zostały później zbadane przez zespół niezależnych ekspertów skupionych w nieistniejącej już grupie Ground Saucer Watch, badającej doniesienia o UFO. Chociaż nie były one wystarczająco wyraźne, aby można było zidentyfikować obiekt, eksperci na podstawie położenia obiektu na poszczególnych klatkach względem chmur uznali, że poruszał się on z prędkością około 321 km/h.
Sprawie przyjrzał się dr Richard Haines, były współpracownik NASA i profesor na Uniwersytecie Stanowym w San Jose. Po komputerowym badaniu zdjęć stwierdził, że przedstawiają one nieznany obiekt latający, otoczony przez przypominające chmurę opary lub resztki spalin.
Co się mogło stać?
Istnieje wiele hipotez na temat tego, co mogło być przyczyną tajemniczego zniknięcia Valenticha, mniej lub bardziej prawdopodobnych. Jedna z teorii głosi, że 20-latego mógł wszystko upozorować. Jego samolot miał wystarczająco dużo paliwa, aby przelecieć aż 800 kilometrów. Nie był też namierzany przez radar, więc tak naprawdę nie wiadomo, gdzie znajdował się Valentich. Z drugiej strony policja w Melbourne otrzymała doniesienia o małym samolocie, który wylądował w Cape Otway w tym samym czasie, w którym zniknął Valentich.
Innym wyjaśnieniem zagadki może być to, że Valentich uległ dezorientacji i leciał do góry nogami, a światła, które widział, były światłami jego własnego samolotu odbitymi w lustrze wody. Ta teoria została jednak odrzucona przez specjalistów, ponieważ tego typu jednopłatowiec, lecąc w ten sposób, utrzymałby się w powietrzu maksymalnie cztery minuty, a rozmowa Valenticha z Robeyem trwała trzy minuty dłużej.
Valentich mógł też popełnić samobójstwo. Nie wiadomo tylko, dlaczego miałby zdecydować się na ten krok. Od pięciu miesięcy był w szczęśliwym związku z dziewczyną, miał świetne relacje z rodzicami i trójką rodzeństwa. Nie miał żadnych problemów finansowych ani długów. Stronił też od hazardu i nigdy nie miał problemów z prawem.
Z wyjątkiem drobnych problemów z cerą cieszył się dobrym zdrowiem. Jego bliski przyjaciel, który uczył się z nim latać, powiedział śledczym, że nigdy nie był świadkiem, aby Valentich zemdlał lub miał jakieś halucynacje. Zapewniał również, że jego kolega pił bardzo mało alkoholu i miał żelazną zasadę, żeby na 20 godzin przed lotem w ogóle nie dotykać napojów wyskokowych.
W 2000 roku prywatne śledztwo doprowadziło do wniosku, że Valentich miał problemy z silnikiem i rozbił się w morzu. Wersja ta opiera się na wiedzy o silnych prądach w Cieśninie Bassa, które mogły spowodować szybki dryf lekkiego samolotu daleko w morze, gdzie ostatecznie zatonął.
Pojawiły się również sugestie, że pilot napotkał na swej drodze przemytników narkotyków i został przez nich zabity. W roku 1992 jeden z czołowych sceptyków w kwestii UFO Philip J. Klass wysunął nawet hipotezę, że Valentich sam był przemytnikiem narkotyków i padł ofiarą wojny gangów. Za to twierdzenie Klass został pozwany do sądu przez rodzinę Valenticha.
Kontrowersje i kłamstwa
Przed odlotem Valentich poinformował kontrolę lotów, że jego intencją jest zabranie pasażerów z King Island i powrót z nimi do Moorabbin. Swoim bliskim powiedział jednak, że leci na wyspę, aby odebrać zamówione wcześniej raki. Podczas dochodzenia wyszło na jaw, że Valentich kłamał. Żadni pasażerowie nie oczekiwali na niego na King Island, a raków nie mógł zamówić, bo po prostu nie były one tam wówczas dostępne.
Ponadto Valentich umówił się feralnego dnia na randkę ze swoją dziewczyną. Do spotkania miało dojść o godz. 19.30. Rodzicom powiedział natomiast, że wróci do domu o godz. 21.30. Znajomi Fredericka uznali takie zachowanie za dziwne i niepodobne do niego. Twierdzili, że zadzwoniłby on do swojej wybranki, gdyby wiedział, że nie zdąży na spotkanie.
Valentich zdawał sobie sprawę, że przyleci na King Island już po zmroku. Wiedział też, że lotnisko na wyspie nie posiada ani wieży kontrolnej, ani żadnego kontrolera. Musiał więc zadzwonić wcześniej z prośbą, żeby przed jego lądowaniem włączono światła na pasie. Ale takiego telefonu nigdy nie wykonał.
Frederick nie był doświadczonym pilotem i miał na swoim koncie kilka błędów w pilotażu. Kiedyś zabłądził w kontrolowanej przestrzeni powietrznej wokół lotniska w Sydney, stwarzając poważne zagrożenie dla setek pasażerów. Dwukrotnie wleciał też celowo w chmury, kiedy nie miał jeszcze uprawnień do wykonania takiego manewru.
Trzeba zwrócić uwagę na to, że był to pierwszy w życiu nocny lot Valenticha nad wodą. Warunki były bardzo podobne do tych, w jakich w 1999 roku znalazł się John F. Kennedy Jr., syn prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kennedy leciał nad wodą bez widocznego horyzontu i nie miał żadnych punktów odniesienia. W rezultacie uległ przestrzennej dezorientacji, co jest niemal wyrokiem śmierci dla pilotów. Wielokrotnie skręcał raz w lewo raz w prawo, co tylko pogorszyło jego sytuację i dwójki jego pasażerów (żony i szwagierki). Ostatecznie samolot Kennedy'ego uderzył z impetem w wodę. Katastrofy nikt nie przeżył.
Wierzył w UFO
Według relacji Guido Valenticha, ojca Fredericka, jego syn wierzył w UFO. Często oglądał filmy i czytał książki związane z tym tematem. Martwił się również, że któregoś dnia dojdzie do ataku UFO. - Mam nadzieję, że mój syn nie rozbił się, tylko został zabrany przez UFO. Istnieje możliwość, że mogło tak się stać, ponieważ nie znaleźli żadnych jego śladów - powiedział Guido.
Jednym z ulubionych filmów Fredericka były "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" Stevena Spielberga, opowiadające o pracowniku elektrowni, którego obsesją staje się spotkanie z kosmitami. W jednej ze scen piloci samolotów informują kontrolę lotów, że widzą nad sobą dziwny obiekt, którego kształtu nie mogą określić, który błyszczy w kolorach białym i czerwonym i ma włączone światła do lądowania. Brzmi znajomo, prawda?
Film Spielberga wszedł do kin na mniej niż rok przed dniem, w którym Valentich powielał każdy ważny element tej słynnej sceny. "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" stały się jednym z ulubionych filmów fanów UFO i szybko zawładnęły wyobraźnią młodych ludzi. Piloci szczególnie upodobali sobie właśnie scenę z dziwnym obiektem. A Frederick Valentich był młody, był pilotem i wierzył w UFO.