Dziwny był z niego gość. Przedziwny. Zakładał gumiaki, wciskał się w mocno sfatygowane ogrodniczki, wyjmował sztuczną szczękę i biegiem ruszał w trasę. Długą, dzień w dzień liczącą nawet kilkadziesiąt kilometrów. O szortach nie chciał słyszeć. - Nogawki zasłaniają moje żylaki, zwisające jak dojrzałe winogrona - tłumaczył. To właśnie on - farmer Cliff Young z mieściny Beech Forest - wygrał najbardziej wymagający i wykańczający ultramaraton świata. Został gwiazdą, a nawet celebrytą, co bardzo mu się nie spodobało.
Ta opowieść jest prawdziwa, choć brzmi jak kłamstwo. Wydarzyła się w latach 80. ubiegłego wieku, kiedy na całym świecie sport zaczynał przesiąkać komercją, a dopingiem przeżarty był od dawna. Young - dla przyjaciół Cliffy - nijak nie pasował do tego obrazka. Skromny, naturalny, trochę naiwny. I ten strój...
Gumiaki były stare, zniszczone, dzięki temu wygodne. W spodniach powycinał dziury, by działała wentylacja. Sztuczna szczęka w biegu klekotała tak bardzo, że rozsadzało mu mózg, więc biegał bezzębny.
Inni zawodnicy, kiedy już stał się sławny, nazywali go Starym Zgrzybiałym Skurczybykiem. Z szacunku.
Nie uciekła żadna owca
Rankiem 27 kwietnia 1983 roku kilkunastu śmiałków stanęło na starcie ultramaratonu Sydney - Melbourne. 543 mile, czyli 875 kilometrów. Szaleństwo w czystej postaci. Porywają się na nie zawodowcy, miesiącami, a nawet latami szykujący swoje organizmy do tak skrajnego wysiłku. Zazwyczaj nie przekraczają trzydziestki, wspierani są przez wielkie firmy sportowe i sztaby medyczne.
Tamtego poranka na starcie pojawił się on, farmer zarabiający na życie uprawą ziemniaków, młodość mający już za sobą, bo trzy miesiące wcześniej obchodził 61. urodziny. Tym razem ubrany w dres, pierwszy raz w sportowych butach, ale i tak myślano, że to jeden z widzów. Kiedy Cliffy ogłosił, że żadnym widzem nie jest, że on tu będzie biegł, niektórzy pękali ze śmiechu.
- Zwariowałeś, nie ma możliwości, żebyś dotarł do mety - powiedział wprost jeden z zawodników, tych młodych, wytrenowanych jak wyścigówka.
- Owszem, dam radę. Dorastałem na farmie. Nie stać nas było na konia i traktor, więc czasami przez trzy dni biegałem za owcami, a mieliśmy ich dwa tysiące i żadna nigdy mi nie uciekła - wyjaśnił drobiazgowo.
W policyjnej eskorcie
Po starcie Young – rzecz jasna – został daleko w tyle. Ludzie przed telewizorami i przy trasie byli rozbawieni, bo ten dziwak właściwie nie biegł, tylko powłóczył nogami. Taki miał styl, później nazwany "Young-shuffle". A byli i tacy, którzy bali się o jego zdrowie.
Cliffy biegł. Swoim rytmem. Nogi jak metronom, lewa, prawa, lewa, prawa. Byle do przodu.
Wszem i wobec wiadomo było, że dotarcie do mety zajmie około tygodnia, a biec trzeba po 18 godzin na dobę, przez resztę czasu śpiąc, czyli odpoczywając. Makabra.
Young tego nie wiedział, do Beech Forest takie wiadomości nie docierały - nie docierała tam nawet kolej żelazna. Nie spał, powłóczył nogami cały czas.
Po trzech dobach dla wszystkich stało się jasne, że tu wydarzy się coś niezwykłego. Wszędzie, gdzie się pojawiał - w wioskach i miasteczkach - witany był owacją. Rodacy chcieli zobaczyć tego zwariowanego gościa, który został bohaterem mediów. Cliffy biegł, a jego sława rosła i rosła. Aż urosła tak bardzo, że - zbliżając się do Melbourne - potrzebował policyjnej eskorty. Na metę dotarł po pięciu dniach, 15 godzinach i czterech minutach. O dwa dni szybciej od rekordu trasy. Z Sydney wyruszał jako anonimowy starszy pan, do Melbourne dotarł jako ulubieniec Australii.
- Co teraz? - zapytano go tuż po biegu.
- Natychmiast muszę iść do toalety - odpowiedział.
Cliffy biegł, a jego sława rosła i rosła. Aż urosła tak bardzo, że - zbliżając się do Melbourne - potrzebował policyjnej eskorty.
o Cliffie Youngu
Pieniądze rozdał innym zawodnikom
Jeszcze przed metą ktoś z tłumu zaproponował, by założył koszulkę reklamującą jego firmę. Dawano mu do jedzenia produkty z widocznym logo. Jedna z firm obiecała, że przez 10 lat będzie go zaopatrywać w nowiuteńkie gumowce, a od ręki podarowano mu trzy pary. Wiedziano, że będzie żyłą złota.
Cliffy nie dbał o takie drobiazgi. Nagrodą dla zwycięzcy było 10 tysięcy dolarów australijskich. Całe 10 tysięcy, o czym oczywiście nie miał pojęcia. Skąd miał to wiedzieć, skoro nigdy przenigdy nie biegał dla pieniędzy. Wszystko zatem rozdał innym zawodnikom.
Jest też inna wersja. Young miał wiedzieć o nagrodzie i chciał ją zdobyć, bo za taką górę forsy mógłby znacznie powiększyć swoją uprawę ziemniaków.
Media nie dawały mu spokoju, czym szybko się zmęczył. Był kawalerem po sześćdziesiątce, wciąż mieszkał z matką i jednym z braci. Żył prosto, robił to, co lubił, i był szczęśliwy. To przez niego lub dzięki niemu tysiące Australijczyków zaczęło się zastanawiać, dokąd pędzą każdego dnia. Z kim się ścigają i po co. Co w życiu jest ważne, a co nie.
To przez niego lub dzięki niemu tysiące Australijczyków zaczęło się zastanawiać, dokąd pędzą każdego dnia. Z kim się ścigają i po co. Co w życiu jest ważne, a co nie.
o Cliffie Youngu
Zachwycano się jego dietą. Był wegetarianinem, z powodów ideowych. Kiedyś na farmie hodowali cielaki. - Karmiłem je od ich urodzenia, myślały, że jestem ich matką. Chodziły za mną jak pieski, ufały mi. A kiedy nadchodziła jesień, wysyłano je do rzeźni. Nie mogłem się z tym pogodzić – opowiadał w wywiadach.
Wspominał, jak siostra - nie wiedzieć czemu – raz jedyny go oszukała i podała mu warzywa, w które zakopała mięso. - Zjadłem odrobinę i na kolanach wymiotował całą noc. Prawie umarłem – wyjaśniał.
"Wstańcie z wózków inwalidzkich"
Zapytano go, a jakże, co by doradził swoim równolatkom. - Wstańcie z wózków inwalidzkich i spróbujcie przejść, a potem przetruchtać kilka okrążeń stadionu. Kiedyś lekarz powiedział mi, że mam zapalanie stawu i muszę na siebie uważać. Odpowiedziałem, że rozbiegam to zapalenie. I tak zrobiłem. Trzeba się ruszać, absolutnie.
W lutym roku 1997 Cliffy świętował 75. urodziny, ciesząc się, że taki szmat czasu przeżył w zdrowiu i szczęściu, otoczony ludźmi, których kocha i którzy kochają jego. Mniej więcej wtedy wymyślił, że czas na nowe wyzwanie. Przebiegnie Australię dookoła, czyli pokona prawie 16 tysięcy kilometrów. A co! - Tylko śmierć mnie zatrzyma - zapowiedział. Nic z tego nie wyszło, po 6520 kilometrach musiał się wycofać, z powodu bardzo prozaicznego - rozchorował się jedyny członek jego ekipy, a bez asysty dalsza walka była niebezpieczna i nie miała sensu.
Jeszcze się ruszał, wciąż trenował w miarę regularnie, ale w roku 2000, po pierwszym zawale, musiał odpuścić. Ostatnie lata życia spędził w Queensland u swojej byłej menedżerki Helen Powers. Wyruszał na długie spacery plażą i pielęgnował ogród warzywny, tak mijały mu dni. Zmarł 2 listopada 2003 roku dopadnięty przez raka.
Styl "Young-shuffle" zyskiwał i zyskiwał na popularności wśród ludzi, którzy biegali nie w gumiakach, a w drogich sportowych butach. Dziś ma potężne grono wielbicieli i naśladowców - bo jest najbardziej ekonomiczny, bo zabiera zawodnikowi mniej energii.
Cliffy nie miał o tym pojęcia, wynalazł go przecież przypadkiem, z biedy i konieczności, ganiając po łąkach wokół Beech Forest za owcami i krowami.
- Był nadzwyczajnym człowiekiem, który dokonał nadzwyczajnych rzeczy. Był skarbem dla naszego sportu - oświadczył prezydent Australijskiej Organizacji Ultramaratońskiej Ian Cornelius.