To ich sprawa. Ich brzuchy. Decyzje różnie – czasem podjęte pod wpływem najbliższych, często ze strachu. Zabijają statystycznie co dwa tygodnie. Coraz brutalniej. Dzieciobójczynie.
Kinga mieszkała 300 m od okna życia. Jakoś tak się stało, że dziecko zakopała na terenie kopalni.
Anna następnego dnia poszła do szkoły.
Zofia chciała zatrzymać przy sobie męża, przypomniała sobie o studni pod lasem.
Jolanta, jak się przeprowadzała, to i one musiały, te trzy zawiniątka.
***
W ciąży chodzą same. A w zasadzie przemykają, ukrywają się w workowatych ubraniach, brzuch ściskają bandażem. O tym, że spodziewają się dziecka, nie wie nikt, czasem mąż, jeśli jest, czasem partner, jeśli nie postanowił odejść wcześniej.
Zawsze miały alternatywę. Mogły urodzić i zostawić dziecko w szpitalu, w oknie życia, oddać do adopcji. Zamiast tego zabiły.
REDAKCJA TVN24.pl: Jak często matki w Polsce zabijają swoje dzieci?
DR BOGDAN LACH, BYŁY POLICYJNY PROFILER, WYKŁADOWCA UNIWERSYTETU SWPS: Około 30 razy w roku. Ta statystyka nie zmienia się od lat. Co ulega zmianie, to ich sposób działania. Brutalniejszy. Kiedyś dziecko najczęściej umierało wskutek zaniechania. Teraz aż 84 proc. dzieci jest brutalnie mordowanych. Bo jawność życia spada i matki coraz bardziej boją się, że zostaną zdemaskowane.
Kinga
Miałam wprawę. Już drugą ciążę przechodziłam tak, że prawie nikt nie widział. Aż do dnia porodu. Teraz miało być inaczej, nikt miał nie wiedzieć też po porodzie.
Pierwsza ciąża była normalna. Taka, jaką mają inni. Wizyty u lekarza, badania, poród w szpitalu… Drugą już ukrywałam. Do końca nie wiedziałam, co zrobić. Mieszkanie ciasne, pieniędzy nie było. Brat i ojciec patrzyli na mnie jak na wywłokę. Arek był wściekły. Ale w dniu porodu wszystko się zmieniło. Zostałam mamą drugi raz.
Trzeciego dziecka już nie mogłam mieć. Jak zaciążyłam, to Arek powiedział, że to moja sprawa.
Obok nas było okno życia. Myślałam o tym, żeby tam zostawić dziecko. Ale potem wszystko zadziało się bardzo szybko. Zbyt szybko.
Dzień porodu spędziliśmy razem, jak normalna, szczęśliwa rodzina. Arek, ja i nasze dwa maluchy poszliśmy na spacer. Potem dziećmi zaopiekowali się moi rodzice. Maluchy nie mogły być z nami.
Rodziłam w domu. Arek rozkręcił muzykę, żeby sąsiedzi się nie zorientowali. Grała długo, bo już po porodzie dziecko długo płakało. Bałam się go wziąć na ręce, żeby nie było jak z drugą ciążą. Że coś we mnie pęknie i nie dam rady zrobić tego, co musiałam. Myślałam o dwójce swoich dzieci. Że sąd mi może je odebrać.
Umyłam się i ubrałam. Dziecko położyłam na łóżku, pod kołdrą. Potem wyszliśmy z Arkiem z mieszkania. Poszliśmy po dzieci. Z mojego rodzinnego domu Arek wziął torbę podróżną. Taką, w której rodzice nosili drewno.
Jak wróciliśmy wszyscy do domu, to Arek zawinął noworodka w kotarę i zamknął w torbie. Usłyszeliśmy, że znowu płacze. Nie mogłam tego słuchać, więc nakryliśmy torbę kołdrą.
Ledwo żyłam, więc Arek wyczyścił całe mieszkanie z mojej krwi. Potem ustaliliśmy, że najlepiej dziecko będzie zakopać na terenie kopalni. Już na miejscu wykopaliśmy dół i wrzuciliśmy tam torbę. Arek powiedział, że znowu usłyszał płacz. Nie mogłam myśleć o tym, że ono dalej cierpi. Zrobiliśmy więc tak, żeby już nie cierpiało.
Wtedy myślałam, że się udało. Znowu byliśmy we czworo. Aż w końcu Arek zaprosił kolegów na wódkę. Wstał i powiedział, że urodził mu się syn, Sylwester. Nie wiem, czemu to zrobił. Jak inni zaczęli pytać, co i jak, to musiałam mówić, że syn jest chory i trafił do szpitala w Zabrzu.
Mój świat runął. Nie wiem nawet jak, ale o tej kopalni i tej torbie dowiedziała się policja. Chciałam się zabić. Wszystko stracone.
Kinga (lat 24) została skazana na 15 lat więzienia, jej partner Arek trafił za kratki na 10 lat.
***
REDAKCJA TVN24.pl: Jak dotrzeć do sprawców takiej tragedii jak ta Kingi ze Śląska?
BOGDAN LACH: Profiler ma zawęzić obszar poszukiwań sprawców śmierci dziecka. Już na podstawie tego, gdzie doszło do porodu i co było przyczyną zgonu, można postawić pierwsze tezy.
Statystycznie matka pochodząca z miasta porzuca dziecko nie dalej niż 3 km od domu. Jeżeli stwierdzimy, że rodziła sama, na przykład w lesie, to może oznaczać, że kobieta ukrywała ciążę i była do końca zdana na siebie.
Sam sposób spowodowania zgonu może nam powiedzieć też, czy sprawczyni mogła działać w stanie ograniczonej poczytalności.
Jak to można rozpoznać?
Kobieta jest wtedy brutalniejsza. Najczęściej wtedy główka dziecka jest rozbijana albo noworodek jest zrzucany z wysokości. Dzieciobójczyni potrafi zakopać dziecko czy też spalić w piecu.
Jeżeli jest świadoma swojego działania, to najczęściej decyduje się na zaduszenie lub zakneblowanie dziecka.
Kim zazwyczaj jest dzieciobójczyni?
Nie istnieje typ charakteru, który pozwalałby na stwierdzenie, że dana kobieta jest "osobą podwyższonego ryzyka", że zabije własne dziecko. Niemniej jednak statystyki wskazują, że dzieciobójczyni ma najczęściej od 15 do 24 lat.
W zdecydowanej większości jest to bezdzietna panna, która wcześniej nie miała problemów z prawem. Najczęściej ma wykształcenie podstawowe lub zawodowe i niepewną sytuację życiową, która potęguje zagubienie kobiety.
Ojcem dziecka, znów według statystyk, najczęściej jest narzeczony lub chłopak. Zazwyczaj późniejsza dzieciobójczyni do końca ukrywa swoją ciążę. O tym, że spodziewa się dziecka, nie wie albo nikt, albo wie tylko partner.
Zabijają ze strachu?
Najczęstszą motywacją jest poczucie wstydu. Kobiety boją się poniżenia i odrzucenia. Drugim najpopularniejszym czynnikiem pchającym je do zabicia dziecka jest lęk przed wyrzuceniem z domu. Trzeci to obawa przed biedą.
Anna
"Będzie dobrze" – Piotrek to powtarzał w kółko. Nawet nie wiem, jak zaszliśmy w ciążę. Prezerwatywy działały przez rok, potem przestały.
Rodzice by tego nie przeżyli. Jak na wagary poszłam, to już był dramat. Albo jak wyczuli ode mnie, że piłam. A tu nieślubne dziecko? Jak nie mogli sobie poradzić z tym, że tylko z matematyki nie miałam dobrych ocen?
Zresztą, nie mogłam myśleć o tym, jak będą na mnie patrzeć w szkole. Rok z Piotrkiem i wpadka. Jak jakaś głupia laska, co mózgu nie ma.
Mieliśmy plan. Mój i Piotrka, bo nikt inny nie wiedział. Miał mnie odwieźć do szpitala 30 km dalej. Nawet adresu szpitala nie znałam, ale to Piotrek miał załatwić. Tak samo jak samochód. Miałam urodzić i oddać do adopcji. Ja po prostu miałam nie dać się przyłapać z brzuchem.
Ściskałam brzuch. Wychodziło średnio, bo mama pytała, co się ze mną dzieje. Że taka szczupła i nagle figura się popsuła. Koleżanki i wychowawczyni zresztą to samo. Mówiłam, że mam problemy z żołądkiem i żeby wszyscy dali mi święty spokój. Wystarczało.
Miałam nudności. Ale poza tym jakoś sobie dawałam radę. Na WF-ie ćwiczyłam. W piłkę z dziewczynami grałam dzień przed porodem.
W końcu się zaczęło. Poszłam spać. Obudziły mnie skurcze. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do Piotrka, bo trzeba było zrealizować plan.
Bolało, więc nie wiedziałam, jak wytłumaczę rodzicom, że wychodzę z domu. Kilka razy dzwoniłam do Piotrka. Ale on nie wiedział, co ma zrobić. Jakby był zaskoczony, że to już.
"Nie pojadę z tobą, mam jutro rozmowę kwalifikacyjną w pracy. Muszę być wyspany" – powiedział w końcu. Zostałam sama. Zadzwonił budzik, miałam iść do szkoły. Ubrałam się i wyszłam z domu jak zawsze.
Weszłam do parku. Ledwo szłam. Wszędzie leżał śnieg. Zaczęłam rodzić. Pępowinę przerwałam paznokciami. Wszędzie była krew. Dziecko płakało, ja też. Po pięciu minutach zrobiło się cicho. Wzięłam ją na ręce, zostawiłam w krzakach. Ubrałam się i wróciłam do domu.
Byłam cała we krwi. Mamie powiedziałam, że dostałam okres. Kazała mi się wykąpać, potem poszłam spać. Mama wieczorem poszła do pracy. Ja następnego dnia do szkoły.
Anna (lat 17) została skazana na trzy lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Jej partner ani członkowie rodziny nie ponieśli żadnej kary.
***
REDAKCJA TVN24.pl: Jak to możliwe, że młoda kobieta mieszkająca z rodzicami przez dziewięć miesięcy zdołała ukrywać ciążę?
BOGDAN LACH: Społeczeństwo potrafi patrzeć i nie widzieć. Często rodzina albo woli nie widzieć problemu, albo – co gorsza – zmusza kobietę do pozbycia się dziecka. Matka jest sama.
Co wtedy jej grozi?
Dzieciobójstwo jest szczególnym, uprzywilejowanym typem zabójstwa. Jeżeli matka zabija swoje dziecko w okresie porodu, polski kodeks przewiduje karę do pięciu lat więzienia.
W takich przypadkach zapadają najczęściej wyroki od roku do dwóch lat więzienia, 3/4 takich wyroków to kary w zawieszeniu. Mówiąc o okresie porodu, myślę o prawnym ujęciu, które zakłada, że do zabójstwa doszło w okresie do ośmiu dni od przyjścia dziecka na świat. Kobieta wtedy jest traktowana tak, jakby była częściowo niepoczytalna. Jeżeli jednak podczas procesu biegli stwierdzą, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co robi – grozi jej dożywocie. Jak za zwykłe zabójstwo.
A jak wygląda kwestia odpowiedzialności partnera? Przecież on też pozwolił na to, żeby doszło do tragedii?
To zależy, jaka była jego rola. Najczęściej takie osoby są skazywane za pomocnictwo. W przypadku mężczyzn nie ma mowy o zabójstwie uprzywilejowanym. W teorii grozi więc im nawet dożywocie. W praktyce wielu partnerów udaje, że nie wiedziało, co się dzieje, albo że byli zaskoczeni decyzją partnerki o zabiciu dziecka. Często jest też tak, że matka świadomie stara się oczyścić partnera z zarzutów, żeby ktoś mógł się zaopiekować dziećmi, które para wychowywała jeszcze przed zabójstwem. Dlatego też w praktyce mężczyźni rzadko ponoszą karę.
Zofia
Edek będzie się dziwczył. Tyle z tego wszystkiego wyszło. A ja przecież tyle dla niego się wycierpiałam. Czwórkę dzieci mu urodziłam! Wiesio szybko zmarł, ale był chory na płuca. Danusią opiekowali się moi rodzice, a Czesiem – rodzice Edka. I dobrze było.
Jak urodził się Krzysio, to dopiero pojawił się problem. Bo ani moi, ani Edzia rodzice już go nie chcieli. A my przecież mieliśmy pokój z kuchnią. To nie są warunki dla dzieci!
Dlatego Krzysio musiał trafić do domu dziecka. A tam chcieli ode mnie pieniędzy. Nie płaciłam, bo nie miałam. Czasu też nie było, żeby do Krzysia jechać. Ale jak zaczęli do mnie pisać, że chcą oddać mojego syna do adopcji, to mi serce pękło! Urodziłam go, dałam mu życie. Nie po to, żeby do kogoś innego mówił "mamo"…
Zmartwień było dużo. A jak znowu zaszłam w ciążę, to nawet Edek się ode mnie odwrócił. "Skrobankę zrób" – tak mi powiedział. A przecież przerwanie ciąży to najcięższy grzech. Jak mam zabić dziecko, skoro trójka dzieci się już chowa? Wszystko się da!
Edek był na mnie zły, że go nie posłuchałam. Chciał mnie ukarać, więc zaczął chodzić do innej. Ona już taka była, że na chłopów leciała. A Edkowi było to na rękę. Żeby mi przykrość zrobić.
Urodziłam w terminie, ale do domu wróciłam sama. Piotruś był chorowity. W największej tajemnicy powiedziałam zaufanym osobom, że liczyłam na to, że nie przeżyje. A tu nagle telefon ze szpitala: "Piotruś jest w dobrej kondycji". Lekarze zaczęli wydzwaniać, żeby odebrać dziecko. No to w końcu odebrałam.
Wzięłam go w becik i wsiadłam do autobusu. Jak wysiadłam na przystanku, to przypomniałam sobie o studni pod lasem. Tam nikt nie chodzi. Niedługo potem byłam już na miejscu.
Do szyi Piotrusia musiałam przywiązać kamień. Musiał być ciężki. Potem usłyszałam plusk.
Wróciłam do domu. Kilka dni później przyjechała policja. Potem sąd i proces. Ja dostałam wyrok, Edek nie. No i sąd postanowił, że ja pójdę za kratki, a on będzie się mógł dziwczyć z tamtą.
A ja tylko chciałam, żeby ode mnie nie odchodził. Żeby nie był już zły…
Zofia (lat 25) została skazana na 11 lat więzienia, jej partner został uniewinniony z zarzutu współudziału w zabójstwie.
***
REDAKCJA TVN24.pl: Dlaczego ta kobieta nie zostawiła dziecka w szpitalu albo nie odebrała i zostawiła w oknie życia w Zabrzu?
BOGDAN LACH: Dla psychiki wielu kobiet dzieciobójstwo jest próbą wykreślenia faktu, że dziecko kiedykolwiek żyło. Oddanie dziecka dla wielu z nich nie byłoby ostatecznym zamknięciem historii niechcianej ciąży. Zresztą okna życia nie są niczym nowym. W 1818 r. w Krakowie w szpitalu św. Łazarza przy ul. Kopernika zainstalowano pierwsze okno życia. Zwane było kołowrotem. Okno działało w identyczny sposób jak dziś. Mimo to w XIX wieku popularne były tzw. fabrykantki aniołków, czyli kobiety, którym matki oddawały noworodki "w opiekę", a które w rzeczywistości doprowadzały do śmierci dzieci.
Jolanta
Czwórka dzieci, ładny dom, pieniądze. Było dobrze, ludzie na wsi zazdrościli. A zazdrościli, bo z ulicy nie widać, jak naprawdę wygląda małżeństwo. I co musiałam przechodzić.
Miałam 17 lat, jak zostałam żoną Andrzeja. Nie byłam szczęśliwa, ale jestem wierząca, o rozwodzie więc nie było mowy. Zostałam jego żoną, więc starałam się jak mogłam. Czasami protestowałam, uciekałam z domu. Ale na nim nie robiło to wrażenia.
"Znowu, ku**o, zaskoczyłaś!" – krzyczał na mnie Andrzej. Wszyscy w nim widzieli pracowitego ojca rodziny. Dla mnie był oprawcą. Bił i wyzywał. Jak zachodziłam w ciążę, to zaczynał się koszmar.
Zaczęło i skończyło się na dzieciach. Andrzej poprosił dwie córki, żeby wyrzuciły kapustę z beczki, bo coś się zaczęła psuć. A one potem przybiegły zapłakane, że z beczki wyleciały też trzy zawiniątka. Wystawały z nich główki.
Do tej beczki przeniosłam je chwilę wcześniej. Przedtem, jak leżały w zamrażalniku, nikt się nie zorientował. A przecież jak się przeprowadzaliśmy, to i one musiały się przeprowadzić. Z jednego zamrażalnika do drugiego.
Przez sześć lat miałam pięć porodów. Tragicznych. Rodziłam w wannie, podwiązywałam pępowinę. Potem musiałam dusić. Andrzej nie zaakceptowałby większej liczby dzieci.
Na koniec wiedziałam, że to się wyda i muszę wyjechać. Z tą beczką to był błąd, smród był coraz gorszy. Wyjechałam jako szanowana żona i matka. Wtedy ostatni raz patrzyli na mnie jak na normalną osobę.
Potem widziałam swoją twarz w gazetach. Ktoś mnie w końcu poznał, do drzwi zapukała policja. Na przesłuchaniach nikt nie chciał wierzyć w to, co przeszłam. Nie chcieli zrozumieć, że nie miałam wyjścia.
Pytali o Andrzeja. Czy wiedział o ciążach. Ja mam taką posturę, że nie było mi trudno ukryć brzuch. A sama nie wiedziałam, co powiedzieć prokuratorowi. No bo to, co ja przeszłam, to jedno, a przecież nasza czwórka dzieci… ta żyjąca czwórka musiała mieć ojca. Bo to, że ja pójdę za kratki, to już było wiadomo.
Na nic się to zdało. On został skazany, bo mu udowodnili, że o jednej śmierci wiedział. Ze mnie zrobiono demona.
Jolanta (lat 38) została skazana na 25 lat więzienia, jej mąż Andrzej spędzi za kratkami 8 lat – za współudział przynajmniej w jednym zabójstwie.
***
Opowiedziane przez nas historie są – niestety – jednymi z wielu.
Relacje dzieciobójczyń są zredagowane na podstawie zeznań skazanych kobiet, ustaleń śledczych, wspomnień naszego rozmówcy oraz fragmentów książki "Dziecobójczynie" autorstwa Bogdana Lacha i Przemysława Słowińskiego.
Redakcja Iga Piotrowska