W środku nocy kilkudziesięciu komandosów zaatakowało hotel w tureckim Marmaris. Szybko przełamali opór zaskoczonych policjantów i członków ochrony prezydenckiej. Wyrwany ze snu Recep Tayyip Erdogan został pojmany. W Ankarze lądowały jeden za drugim transportowce wyładowane żołnierzami elitarnych oddziałów żandarmerii, którzy opanowali najważniejsze budynki w stolicy. Legalne władze nie miały czasu zareagować. Turcy obudzili się w nowej rzeczywistości.
W środku nocy kilkudziesięciu komandosów zaatakowało hotel w tureckim Marmaris. Szybko przełamali opór zaskoczonych policjantów i członków ochrony prezydenckiej. Wyrwany ze snu Recep Tayyip Erdogan został pojmany. W Ankarze lądowały jeden za drugim transportowce wyładowane żołnierzami elitarnych oddziałów żandarmerii, którzy opanowali najważniejsze budynki w stolicy. Legalne władze nie miały czasu zareagować. Turcy obudzili się w nowej rzeczywistości.
Gdyby tak wyglądały wydarzenia w nocy z 15 na 16 lipca, historia Turcji potoczyłaby się zupełnie inaczej. Władzę w kraju przejęłoby wojsko, Erdogan zostałby zabity lub wtrącony na wiele lat do więzienia, rządząca islamistyczna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) zdelegalizowana, a kraj pogrążyłby się w chaosie.
Puczyści zostali jednak zdradzeni i ich plan rozsypał się jak domek z kart. Z informacji, które ujawniają tureckie media, wynika, że od początku był bardzo ryzykowny. Dr Konrad Zasztowt przestrzega jednak przed postrzeganiem go jako "fuszerki". – Był niezwykle misternie przygotowany – mówi ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Tak mogło być
Tak potoczyłby się wydarzenia, gdyby plan nie zawiódł.
Spiskowcy zaczęli działać w piątek późnym wieczorem. Z kilku baz lotniczych w całym kraju zaczęły startować samoloty transportowe C-130 Hercules i A-400 Atlas. Wszystkie skierowały się na południowy wschód kraju, w rejon odpowiedzialności 2. Armii. Jeden po drugim lądowały na lotniskach Keyseri, Sirnak i Malatya, gdzie ładowały na pokład członków sił specjalnych żandarmerii, czyli oddziałów zaprawionych w bojach z kurdyjską partyzantką i operacjach antyterrorystycznych. Wypełnione żołnierzami oraz amunicją samoloty kolejno startowały i kierowały się ku stołecznej Ankarze. Tam przy pomocy lokalnych oddziałów puczystów żandarmi zaczęli zajmować kluczowe budynki rządowe i siedziby mediów. Specjalny oddział atakował główną siedzibę państwowej firmy Turksat, kontrolującej łączność satelitarną i większość infrastruktury internetowej w kraju. Było około godz. 3.00 w nocy.
W tym samym czasie oddział komandosów przeprowadzał drugą najważniejszą operację puczu. Żołnierze z górskiej bazy w pobliżu Egirdir na południowym zachodzie kraju ruszyli na pokładach śmigłowców w kierunku Marmaris – kurortu na wybrzeżu, w którym na krótkim urlopie przebywał Erdogan. Ich zadaniem było pojmać albo zabić prezydenta. Działając z zaskoczenia, szybko zgnietli opór słabiej uzbrojonych członków ochrony Erdogana i policji. Wyciągnęli prezydenta z łóżka, wprowadzili do śmigłowca i wywieźli w nieznanym kierunku.
Równocześnie na ulice tureckich miast zaczęły wyjeżdżać czołgi i transportery opancerzone. Wraz z nastaniem świtu na kluczowych drogach powstały blokady i posterunki. Miały być symbolem siły i kontroli nad sytuacją.
Budzący się i wychodzący rano z domów Turcy odnajdują się w nowej rzeczywistości. Na ulicach czołgi, w powietrzu myśliwce i śmigłowce, a w mediach cisza poza deklaracją o przejęciu władzy przez Radę Pokoju. Internet praktycznie nie działa, bo puczyści zmusili pracowników Turksat do wyłączenia kluczowych węzłów łączności. Zwolennicy Erdogana i AKP próbują wychodzić na ulice i protestować, ale wojsko działa bez pardonu i topi opór we krwi. Padają setki ofiar, lecz mało kto o tym wie, bo puczyści kontrolują media i internet.
Z czasem sytuacja się stabilizuje. Część wojska, która nie była zaangażowana w pucz, przechodzi na jego stronę. Bardziej oporni dowódcy są aresztowani. Rozpoczynają się trudne negocjacje z sojusznikami w NATO, których trzeba przekonać do zaakceptowania sytuacji. Ostatecznie się to udaje, bo konserwatywny i zmienny Erdogan dawno już przestał być lubiany na Zachodzie. USA i Europa po cichu akceptują pucz, choć szanse Turcji na członkostwo w UE zostają pogrzebane. Z punktu widzenia puczystów obalenie Erdogana było jednak warte tej ceny, bo udało się uchronić ojczyznę przed religijnym dyktatorem.
Potknięcia jedno za drugim
Dzisiaj wiadomo już jednak, że praktycznie żaden fragment tej wizji się nie zrealizował. Puczyści już na samym początku stracili inicjatywę i zamiast realizować plan, musieli rozpaczliwie improwizować. Ich zgubą okazał się brak jedności i szerokiego poparcia dla ich planów w wojsku oraz niepowodzenie zamachu na Erdogana. – To były kluczowe czynniki – mówi dr Zasztowt.
Według tureckich mediów puczyści planowali zacząć działać o godz. 3.00 w nocy z piątku na sobotę. To najlepsza pora na osiągnięcie zaskoczenia, bez którego trudno o powodzenie. Musieli jednak przyśpieszyć i zacząć działać około godz. 15. Prawdopodobnie zorientowali się, że wrogie im służby bezpieczeństwa przejrzały ich plany. Wywiad już o godz. 16 poinformował najwyższych dowódców wojskowych o nadchodzącej próbie puczu.
Do wszystkich jednostek rozesłano ostrzeżenia i rozkaz, aby nie wspierać puczystów. Poinformowano również władze cywilne w kluczowych miejscach, m.in. w miastach, w których miały lądować samoloty transportowe wysłane po żandarmów. W bazie lotniczej Malatya zdążyło pojawić się kilka C-130, jednak przy pomocy policji na pasie startowym zaparkowano kilkanaście ciężarówek, co skutecznie uniemożliwiło start transportowców. Ostatecznie do Ankary nie poleciał żaden z zaplanowanych samolotów z żandarmami i amunicją, przez co nie udało się opanować praktycznie żadnego kluczowego punktu w stolicy, a media i internet działały niemal nieprzerwanie.
Równie dotkliwą porażkę puczyści ponieśli podczas realizacji drugiego filaru swojego planu – ataku na Erdogana. Prezydent został wcześnie poinformowany o działaniach puczystów. Miał do niego zadzwonić sam dowódca rozlokowanej przy granicy z Grecją i w okolicach Stambułu I Armii. Generał Umit Dundar zadeklarował wierność i ostrzegł Erdogana przez zmierzającymi w jego kierunku komandosami. Zaoferował prezydentowi ochronę, o ile ten najpierw dotrze do Stambułu. Erdogan nie dał się prosić i niedługo później opuścił Marmaris. Trzy śmigłowce z komandosami zjawiły się nad jego hotelem około pół godziny po odjeździe prezydenckiej kolumny. Ich szturm nie miał już znaczenia.
Puczyści mieli nie wykorzystać jeszcze drugiej szansy na zabicie Erdogana. Podczas lotu do Stambułu jego samolot eskortowany przez dwa wierne rządowi F-16 został przechwycony przez dwie identyczne maszyny puczystów. Według mediów myśliwce nawet go namierzyły i przygotowały się do strzału, ale ostatecznie go nie oddały – nie wiadomo, z jakiego powodu.
Dogasanie buntu
Po kompletnym fiasku najważniejszych elementów planu puczyści próbowali jeszcze ratować sytuację, wykorzystując te siły, które im pozostały. Garstka śmigłowców, samolotów, pojedyncze okręty i kilka niewielkich oddziałów wojsk lądowych to było jednak za mało do zapanowania nad sytuacją w tak dużym kraju jak Turcja. Wraz z upływem czasu rosła siła strony rządowej. Erdogan zdołał pojawić się w telewizji i wezwał zwolenników do wyjścia na ulice, jego partia zaczęła masowo wysyłać SMS-y zachęcające do oporu, a duchowni w meczetach nawoływali do stanięcia po stronie prezydenta.
Nie pomogło też to, że poparcie dla puczystów w wojsku było niewielkie. Szybko zaczęło się przeciwdziałanie lojalnych władzy oddziałów. Dwa śmigłowce puczystów w okolicy Ankary zostały zestrzelone przez F-16. Okazało się również, że wielu żołnierzy biorących udział w puczu zostało zmanipulowanych. Przynajmniej tak twierdzą oni teraz, podczas przesłuchań. Piloci samolotów transportowych mieli być przekonani, że wykonują rutynowe loty. Komandosi wysłani do pojmania Erdogana twierdzą, że dowódcy mówili, iż lecą pojmać "groźnego terrorystę". Kiedy stało się oczywiste, w czym uczestniczą, wielu szeregowych żołnierzy porzucało broń i poddawało się.
Jak dokładnie wyglądały plany puczystów i ilu wojskowych świadomie się do nich przyłączyło, prawdopodobnie nie dowiemy się przez wiele lat. Szeroko zakrojone czystki prowadzone przez władze odciskają silne piętno na wojsku. Zatrzymano między innymi ponad 100 generałów na około 360 służących w tureckich siłach zbrojnych. Władze otwarcie rozważają opcję przywrócenia kary śmierci dla puczystów. W obawie o własny los żołnierze mogą teraz kłamać oraz odcinać się od próby obalenia Erdogana.
To mogło się udać
Po fakcie można stwierdzić, że puczyści teoretycznie mieli szansę, lecz nie zdołali jej wykorzystać. Zdaniem dr. Zasztowta w pewnym momencie byli nawet o krok od zwycięstwa. Ostatecznie jednak przegrali. – Brak szerokiego poparcia w wojsku i nieudany zamach na prezydenta to dwie podstawowe przyczyny fiaska puczu – mówi analityk PISM. Jego zdaniem nieudane próby opanowania mediów i wyłączenia internetu nie miały aż takiego znaczenia.
Jako przykład państwa, w którym pomimo rozwiniętych mediów klasycznych i społecznościowych oraz silnego poparcia dla władzy wojsku udało się przejąć władzę, podaje Egipt. Tam w 2013 r. siły zbrojne sprawnie obaliły prezydenta Muhammada Mursiego, po czym poddały jego zwolenników silnym represjom, które kosztowały życie setki, jeśli nie tysiące osób. Zdaniem dr. Zasztowta w Turcji wyglądałoby to podobnie. – Nie mogło się obyć bez rozlewu krwi. Byłby jeszcze większy, gdyby pucz się udał – dodaje.
Ekspert PISM zaznacza, że nie wierzy w spiskową wersję wydarzeń, iż to turecki prezydent sam zorganizował próbę puczu, aby zwiększyć swoją władzę. Według niego Turcy lubują się w takich podejrzeniach i są one w ich kraju na porządku dziennym. – Nie można tego lekceważyć, spiskowanie to element gry politycznej w Turcji – dodaje i tłumaczy, że Erdogan od lat sam grał teoriami spiskowymi i wykorzystywał je do wzmacniania swojej władzy, m.in. przekonywał, że jest możliwy pucz wojskowy. – Teraz okazuje się, że miał rację, co niezwykle go wzmacnia – mówi dr Zasztowt.